M A T T H E W J O H N S O N
Urodzony piętnastego listopada tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w Ronald Reagan UCLA Medical Center. Syn biznesmena i śpiewaczki operowej. Młodszy brat Davida. Starszy brat Natalie. Prawdziwy sportowiec, który na boisku traci poczucie czasu i niekiedy zostaje na nim na bardzo długo. Wspaniały przyjaciel. Krótko po zakończeniu rocznego związku z Anastasią. Uczeń klasy III o profilu matematycznym. Zajęcia dodatkowe, na których jest bardzo często widywany to koszykówka. Jego pozycja to rzucający obrońca. Mieszka z rodzicami i rodzeństwem w jednorodzinnym domu na obrzeżach Palm Springs.
"Dom rodzinny jest zwykle miejscem, gdzie wyładowuje się nagromadzone w ciągu dnia urazy. Jest miejscem oczyszczenia, w którym można pozwolić sobie na więcej niż poza domem."
~ Antoni Kępiński
Mówi się, że szczęściem jest posiadanie kochającej się rodziny. Wiele par do tego dąży, ale tylko nielicznym się to udaje. Czuje się wtedy spełnienie w pewnych kwestiach. Niczego więcej nie potrzeba do wspaniałego życia. Ten rodzaj szczęścia chciało osiągnąć państwo Johnson, mianowicie Ana i Josh. Od początku niczego im nie brakowało, bo oboje zarabiali sporo pieniędzy, jednak nigdy się z tym nie obnosili. Pierwsze ich dziecko przyszło na świat pierwszego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku w Los Angeles, gdzie początkowo mieszkali. David był ich oczkiem w głowie. Mimo nadmiaru pracy, znajdowali czas dla swojego potomka. Piętnastego listopada dwa lata później w tym samym szpitalu przyszedł na świat Matthew Johnson. Wiadomo, że młodszemu dziecku musieli poświęcać trochę więcej czasu, jednak później wszystko było na równi. Nie wyróżniali żadnego z nich, dzięki czemu bracia zawsze mieli ze sobą dobre stosunki. Zarówno David jak i Matthew byli urodzonymi sportowcami. Ten pierwszy zakochał się w futbolu amerykańskim, a drugi w koszykówce. Nawzajem się wspierali i dodawali sobie sił. W tym wszystkim pomagali im rodzice. Zapisywali ich na dodatkowe treningi. Chodzili na mecze, w których główne role odgrywali ich potomkowie. Każdy zastanawiał się skąd wziął się w nich tak wielki zapał do sportu. Wszystko zaczęło się od ich dziadka, który zaszczepił w nich miłość do wielu różnych dyscyplin. Oni sami wybrali sobie te sporty, które najbardziej im się podobały. Matt w wieku czternastu lat został kapitanem miejscowej drużyny młodzieżowej. Z jednej strony był z tego powodu dumny, a z drugiej wiedział, że był odpowiedzialny za całą drużynę i ze wszystkiego musiał tłumaczyć się trenerowi. Jako iż w drużynie wszyscy byli brunetami, on rozjaśnił sobie włosy. Wyróżniał się już nie tylko swoim wzrostem. Trzydziestego września dwutysięcznego ósmego roku na świat przyszła jego siostra, Natalie. Krótko po jej narodzinach cała rodzina przeprowadziła się do Palm Springs i zamieszkała na obrzeżach tego miasta. Mieli tyle pieniędzy, że mogliby spokojnie kupić apartament w centrum miasta, ale wszyscy zgodnie postanowili, że wolą mieszkać w spokojnej okolicy, gdzie będzie można zapomnieć o wszystkich problemach. Matthew od szesnastego roku życia uczy się w Palm Springs High School.
"Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość."
~ Paulo Coelho
Matt zdecydowanie należy do tych przystojnych i rozchwytywanych chłopaków. Jest wysoki. Posiada świetnie zbudowane ciało, a wszystko dzięki grze w swoją ukochaną koszykówkę. Cały czas farbuje włosy na blond, chociaż kilka razy można było go zobaczyć w naturalnym brązie. Jego niebieskie oczy przykuwają spojrzenia innych. Ubiera się tak, aby jemu było wygodnie i żeby wyglądał dobrze. Właśnie przez to nigdy sam nie chodzi na zakupy. Przeważnie zabiera ze sobą swojego brata, który ma świetne wyczucie stylu. Dogadują się we wszystkich kwestiach. Oczywiście tylko dzięki temu, że pójdą sobie na kompromis. Bardzo się od siebie różnią. Matthew jest sympatyczną i miłą osobą. Czasami bywa nieśmiały, ale wtedy staje się nadzwyczaj słodki. Troszczy się o najbliższe mu osoby. Zdecydowanie nadopiekuńczy. Jak na sportowca przystało jest bardzo pewny siebie. Dąży do wyznaczonych sobie celi, ale czasami poprzeczkę postawi sobie za wysoko. Zdarza mu się złapać doła, z którego ciężko go wyciągnąć, jednak przeważnie jest bardzo wesoły i próbuje każdemu poprawić humor. Nie owija w bawełnę. Czasami trochę skłamie, ale później ma wyrzuty sumienia i powie prawdę. Zdarzają mu się chwilowe przygody z dziewczynami, przeważnie trwają jedną noc. Oddany. Wierny. Tak czy siak jest facetem i obejrzy się za innymi dziewczynami. Momentami zachowuje się jak skończony kretyn. Lubi kogoś przedrzeźniać i denerwować. Posiada tendencję do wyolbrzymiania.
__________________________________________________________
Karta pewnie będzie jeszcze wiele razy przerabiana, bo nie jestem z niej zadowolona.
Zapraszam do wszystkich wątków i powiązań! :)
[Cześć :> Nudzi mi się, bo mam wolną lekcje i tak wpadłam się przywitać :>
OdpowiedzUsuńJestem strasznym leniem i odpisuję wooooolno, ale jeśli ci to nie przeszkadza to może jakiś wątek? :D]
[Łaha... ! Chcę wątek z panem sportowcem :) Jakieś pomysły? Tak swoją drogą kojarzę ten tekst Paulo Coelho... z jakiejś konkretnej może książki?]
OdpowiedzUsuń[No ten ostatni pomysł to typowo w stylu Kass... o matko, tak daaawno go nie używałam! Pozwól, że na Tobie go użyję :D
OdpowiedzUsuńAh tak... czyli z czegoś znanego, czego jeszcze cholera nie przeczytała, ale słyszałam i urywki widziałam...]
Ah, jakże piękny i znów słoneczny dzień w Palm Springs. Chociaż zapowiadali burze. Mimo to, słońce świeciło gorzej niż na Saharze. Niektórzy mówią, że to od gorąca człowiek wpada na naprawdę... dziwne pomysły.
Szybkie uderzenia ciężkich, niezawiązanych butów o podłogę świadczyły o tym, że ktoś biegł pustymi korytarzami. Łańcuchy przy spodniach brzęczały przy każdym kroku.
Po tych krokach słychać było jeszcze jakieś. Znacznie cięższe, wolniejsze, ale też szybkie. Ktoś też biegł.
Przedstawię zatem pokrótce sytuację i co się dokładnie wydarzyło jakieś 15 minut wcześniej. Otóż, bardzo chcąc poprawić kondycję a przez to zdrowie woźnego Kassidy Darkness, szkolna wariatka, dobra gitarzystka, postanowiła sprowokować woźnego do przebieżki. Co też zrobiła? Specjalnie na tą okazję kupiła czerwoną szminkę i postanowiła trochę jej zostawić na ścianach i drzwiach do toalet. Gdy była zajęta tworzeniem kolejnych wściekle czerwonych bohomazów usłyszała... usłyszała jak się zbliżał. Jej napastnik...
Kolejne wydarzenia można sobie już bardzo łatwo wyobrazić.
"Stój!"
W NOGI!
AAAA!
I tak to się skończyło. Uciekała przed sapiącym woźnym, który jeszcze miał sporo siły w tych starych mięśniach.
Jednak nic nie może trwać wiecznie i zapowiadać się tak pięknie (w tym wypadku gdy Kass biegnie, ucieka i w końcu gubi woźnego). Oczywiście, ktoś musiał stanąć na jej drodze!
Wpadła na kogoś i to dosłownie. I to na kogoś znacznie wyższego od niej. I musiała aż chwycić swoją przeszkodę za rękę, by nie upaść. Jedyne co zrobiła, to spojrzała w stronę woźnego, który się zbliżał.
-O żeż... chodź - rzuciła tylko do nieznajomego, chwyciła go za rękę, zniknęli za rogiem, potem za kolejnym i Kass dosłownie wepchnęła swoją przeszkodę do schowka, a sama wsunęła się za nim i zamknęła drzwi. Myślała jedynie o tym, by nic nikt nie wypaplał. I właśnie w tym celu, przylgnęła całym ciałem do znacznie wyższego chłopaka i dłonią zatkała mu usta. Sama oddychała dość szybko i ciężko. Mimo jej dobrej kondycji bieg przez 10 minut był nieco wykańczający zwłaszcza jeśli zmieniało się tempo.
Nasłuchiwała kroków woźnego. Teraz tylko to się liczyło i miała nadzieję, że przebiegnie innym korytarzem.
Kassidy mimo zapewnienia swojego współtowarzysza zbrodni, jeszcze przez chwilę się od niego odsuwała. Ciężko było stwierdzić czy to przez pragnienie bliskości, czy po prostu chciała w razie czego być zapobiegliwa i go jakoś uciszyć.
OdpowiedzUsuńDopiero, gdy się upewniła, że cisza trwała zbyt długo, odsunęła się od chłopaka i oparła się plecami o drzwi, krzyżując ręce na piersiach.
-Na wszelki wypadek zatrzymam Cię tu jeszcze przez kilka chwil, siebie zresztą też - rzuciła spokojnie. - Co przeskrobałam? Pomyślmy... dbam o to, by woźny schudł. Wiesz, nie chcę żeby miał jakieś problemy z cholesterolem, jeszcze mu się tętnice zatkają, a w jego wieku nie ciężko o to.. albo zawał... im więcej spali tym lepiej. Szminką wysmarowałam ściany i drzwi toalet - skwitowała spokojnie, jakby było to coś, co robiła codziennie, jak choćby mycie zębów, czy wstawanie z łóżka... chociaż nie, tego drugiego codziennie nie robiła. Zdarzały się dni, kiedy potrafiła w ogóle nie zwlec się ze swojego azylu (no, chyba że do toalety). I wtedy wykorzystywała swojego biednego braciszka. Biednego... śmiechu warte!
W każdym razie, jogging na ten dzień miała za sobą. Teraz tylko przeczekać kilka minut tak na zaś, a potem zwiać z tego miejsca. Im dalej, tym lepiej. Czyli pewnie na kawę do kawiarni niedaleko, gdzie serwowali jej ulubioną... waniliową, ze startą laską wanilii... idealną.
-No, nie jestem amatorką w tych sprawach z woźnym - przyznała z uśmiechem.
OdpowiedzUsuńWysoki, Matthew... i dobrze wyglądający. No, przynajmniej mogła już podpisać sylwetkę do imienia.
-Kassidy, miło mi - przedstawiła się posłusznie. Musiała przyznać, że jak dla niej, ten chłopak był mega wysoki. A co za tym szło? Że był łatwy do rozpoznania to raz, a dwa... wyzwaniem będzie wskoczyć mu na plecy. Chociaż nie do końca dla niej. Skoro potrafiła bez problemu z rozbiegu wskoczyć na koński grzbiet, gdy ten stał do niej zadem, a koń w kłębie miał piękne 180 cm. Nie miała bladego pojęcia jakim cudem Aidan jej tak wyrósł, ale cieszyła się z tego. Problem był na początku, gdy go zajeżdżała... bo miała długą drogę w dół i często, oj często, spotykała się z ziemią. Wszak to dość niecodzienne dla źrebaka 3 letniego i to jeszcze nie wałacha, że ma na sobie dodatkowy ciężar i jeszcze siodło... i wędzidło! Całe ogłowie! Straszne. Dlatego też Kassidy po zajeżdżaniu z tego wszystkiego zrezygnowała i trenowała z nim w naturalu.
Wiadomo, że Niemcy to piękny kraj, pełen koni i koniarzy. Skoro pochodzeniem Kassidy był właśnie ten kraj europejski, nie dziw że znała się na koniach.
W każdym razie, skoro potrafiła na tak wysokiego konia wskoczyć, z pewnością potrafiłaby wskoczyć i na plecy tego chłopaka. To było jej jakieś "zboczenie", wskakiwanie ludziom na plecy i przytulanie się, jak miś koala do drzewka bambusowego.
-Dobra, skoro chcesz mnie gdzieś wyciągnąć, to myśl... ale po drodze, bo mam niedobór nikotyny, a przez to staję się nadpobudliwa - wytłumaczyła szybko, przez co znacznie wyraźniej słychać było jej niemiecki akcent. Następnie otworzyła drzwi i wysunęła się powoli ze schowka, rozglądając się, po czym po cichu ruszyła do wyjscia ze szkoły. Obawiała się, że gdzieś na jakimś rozdrożu mogą spotkać woźnego... a wtedy kolejna dawka joggingu... litości!
[Jasne, czemu nie. Tylko problem jest w tym, że po przeczytaniu karty nie wiem gdzie mogliby się spotkać..
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o relację, to ja bym proponowała coś takiego, że on ją próbuje zdemoralizować, a i owszem, przez co ona w jakimś tam stopniu troszeczkę obawia i stara się omijać szerokim łukiem. Pasuje Ci? Łatwiej wtedy byłoby mi zacząć, a jeśli nie, to nie ma problemu, będziemy myśleć dalej.:)]
Venya
[Jasne, bardzo chętnie ;) Podrzuć mi jakiś pomysł, a zacznę ;D ]
OdpowiedzUsuń