Imię i nazwisko: Vincent Eschrich
Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 6 czerwiec 1995r.
Klasa: II
Profil: Muzyczny
''As you were As I want you to be...''
Widzisz wysokiego bruneta, mierzącego sobie 185
centymetrów wzrostu. Ciemne, brązowe włosy,zawsze idealnie ułożone. Są
one lokowane, co odziedziczył po matce. Jego oczy są koloru błękitnego
nieba, zmieniające odcień zależnie od pory roku. Wyraźne rysy twarzy i
wąskie usta, niebywale blade, tworzące razem dobrze reprezentujący się
efekt. Sylwetka nie jest mocno umięśniona, jednak Vincent posiada
wszystko co trzeba. Zgrabne i delikatne dłonie, jak na muzyka przystało i
blada cera. Trudno nie poznać, ze jest obcego pochodzenia ze względu na
swój akcent.
''Must be a devil between us..."'
Vincent z pozoru sprawia wrażenie sztywnego, odpychającego chłopaka. Jednak to bardzo mylne wrażenie. Potrafi być miły dla ludzi, kiedy odpłacają mu tym samym. Jednak muszą one go w jakiś sposób o zaintrygować. Ale spokojnie, w każdym odnajduje coś, co mu się spodoba, a jeśli już znajdzie się z tą osobą bardzo blisko, jest gotów oddać za nią nawet swoje życie. Ceni sobie zasadę: Lepiej mieć kilku zaufanych przyjaciół, niż mnóstwo fałszywych. Jako, że posiada duszę artysty, jest i wrażliwy na otaczający o świat. Jednym słowem idealny kandydat na cichego romantyka, prawda? Może i tak, jednak nigdy się do tego nie przyzna. Jest bowiem dosyć skryta osobą. Pan Eschrich jest przede wszystkim realistą. Stąpa twardo po ziemi, interesując się tylko sprawami, które według niego mają jakiś głębszy cel. Uwielbia czytać, szczególnie literaturę Hessego. Często można go spotkać z książką. Zaczytany, rzadko zwraca uwagę na to co dzieje się wokół. Bardzo pracowita z niego osoba. Jeśli nad czymś pracuje, wie, że musi wykonać to dokładnie i porządnie. Inaczej praca jest całkowicie bezsensowna. Mimo ułożonego trybu życia, w pokoju chłopaka zawsze panuje nieporządek. On sam tłumaczy sobie to tak, że ma poukładane rzeczy tak, jak on tego potrzebuje i nie widzi w tym ani cienia bałaganu. Dziwną odskocznią jest to, że dosyć łatwo go zawstydzić. Wystarczy zwykłe dobre słowo, a chłopakowi już plącze się język i milknie, nie wiedząc co powinien odpowiedzieć na dane słowa. Nie cierpi wścibskich ludzi, którzy chcą wszystko i o każdym wiedzieć.
''Cause I was born to be bad''
Jak to się zaczęło? Wyobraźmy sobie więc Berlin. Pełne przepychu miasto, z bogatą historią i kulturą. Wśród tego miasta jest pewna kamienica, znajdująca się w dzielnicy Steglitz-Zehlendorf. Widzimy teraz kobietę. Drobną blondynkę z papierosem w dłoni. Po chwili słychać dzwonek do drzwi, a od progu witają ją wesołe oczy mężczyzny, który nie jest nam znany. Dziewięć miesięcy później na świat przychodzi chłopiec. Syn śpiewaczki operowej, prawnuk słynnego kompozytora niemieckiego. Nie zna swojego ojca. Matka mówi mu, że opuścił ich kiedy skończył rok. Dorasta otoczony matczyną miłością. Już w wieku pięciu lat zaczyna naukę gry na fortepianie oraz skrzypcach. Nie wiadomo czy ciężkie ćwiczenia, czy też wrodzony talent pozwolił mu dostać się do narodowej szkoły muzycznej. Jest lubiany przez rówieśników. Często zapraszany na róże spotkania, wypady, przyjęcia. Często spotykał się na nich z alkoholem, papierosami, różnego typu środkami odurzającymi, które się są mu obce. Jednym słowem prowadzi typowe, dla nastolatka beztroskie życie.
Przychodzi jednak taki moment, kiedy w życiu chłopaka następuje pewien obrót. Jak zawsze wraca uśmiechnięty ze szkoły, już od progu informując matkę, że wystąpi na tegorocznym targu muzycznym. Jednak ona nie odpowiada. Siedzi, pochylona nad jakąś białą kartką papieru, z papierosem w dłoni. Nie widział żeby kiedykolwiek paliła. Siada obok, zdezorientowany. Bierze skrawek papieru w dłonie. Czyta. Zamiera. List od ojca. Jego ojca. Okazuje się, że jest on daleko stąd. Finlandia. Że ma, a raczej miał żonę i córkę. Że chce przyjechać tutaj, do Berlina. Że chce zobaczyć się z Camillą, że chce na nowo być jego ojcem. Pyta matki co zamierza zrobić. Wzrusza ramionami i uśmiecha się, mimo wszystko na swój sposób radośnie. Potem znika w swoim pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Walizka. Pieniądze. Paszport. Komunikat informujący o jego odlocie dociera do uszu osób zebranych na lotnisku. Vincent Eschrich. Siedemnaście lat. Osoba, która ma dwa cele w swoim życiu. Zostać sławnym muzykiem i odnaleźć swoją siostrę.
Ciekawostki:
-Posiada kotkę, którą nazwał Maria Antonina. Jest to biały, puchaty dachowiec, któreo darzy niezwykłą miłością.
-Jego przyrodnią siostrą jest Harriet Forssel, jednak ona sama nie ma o tym bladego pojęcia.
-Jak już wcześniej wspomniano, gra na fortepianie i skrzypcach.
-Czwórka w skali Kinseya.
[to dawaj, niech WIXA trwa XD]
OdpowiedzUsuń[słyszę to od Ciebie po milion trzy razy dziennie x_X]
OdpowiedzUsuńHarriet zdecydowanie nie była w najlepszy stanie, w końcu niecodziennie matka dzwoni po prawie roku bez jakiegokolwiek znaku życia z informacją, że jej były mąż, a ojciec Harry, żeni się ponownie i zaprasza je na ślub! Przecież to wręcz żałosne, jak on sobie to wyobraża? Wspaniała zabawa do białego rana w przyjaznym towarzystwie? Faktycznie, istna sielanka. Najgorsze było to, że matka miała zamiar pojechać do tych pieprz*nych Niemiec i świętować razem z nimi "ten piękny dzień", no bo w końcu jak sama powiedziała wszystko mu wybaczyła. Dziewczyna po raz kolejny ocierała łzy kiedy zadzwonił jej telefon. Od razu wcisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha. Nie powiedziała zupełnie nic, tylko pociągnęła nosem.
[to boli, wiesz? XD]
OdpowiedzUsuń- Okej, czekam u siebie. Wiesz gdzie mieszkam.- Powiedziała nieco zachrypniętym głosem i rozłączyła się odrzucając telefon gdzieś w kąt. Nie miała za wiele czasu żeby doprowadzić swoje mieszkanie do porządku. Mimo, że jej wygląd też pozostawiał wiele do życzenia nie miała zamiaru nic w sobie poprawiać, nie wstydziła się przed Vincentem, z którym złapała naprawdę dobry kontakt. Prawie taki jaki miała z Christopherem zanim trafił do ośrodka. Dziewczyna szybko pozbierała zużyte chusteczki higieniczne, puste paczki po orzeszkach i kilka kubków po białej herbacie. Wrzuciła wszystko do zlewu i nadal ubrana w obszerną bluzę dresową i legginsy usiadła na kanapie czekając na przyjście chłopaka.
[Hm... hm... hm... nawet na onetowskiej wersji zastanawiałam się nad wątkiem, ale jakoś ciężko było mi się zdecydować. Albo po prostu brak czasu. Jednakże teraz, wyrażam swoją prośbę o wątek (a raczej o pomysł na wątek, bo zacznę naturalnie, żeby nie wyszło, że niekulturalna nie jestem, czy wredna xD), a nawet o jakieś ciekawe powiązanie. A raczej pomysł także na to drugie. Co Ty na to? ;)]
OdpowiedzUsuń[kontynuuję wątek z onetu.]
OdpowiedzUsuńJak zwykle posługiwała się własnym instynktem macierzyńskim, aby prawidłowo odnaleźć drogę swojego zwierzaka. zawsze wszyscy żałowali, iż czegoś podobnego nie mogła odszukać w sobie w stosunku do dzieci. Jakoś nie podchodziły jej zabawy z tymi minaturowymi ludźmi. I owe odpychające uczucie nie powstawało ze względu na irytującą naturę tych stworzeń, a praktycznie brało się znikąd. Pewnie właśnie dlatego tak bardzo ceniła sobie zwierzęta. Wszelkiego rodzaju.
- Pewnie przyszła szukać sobie nowego właściciela - mruknęła zrezygnowana, wychodząc zza drugiej strony lipy. Uśmiechnęła się kącikiem ust na widok swojej podopiecznej i z ulgą usiadła na ziemi. Może i przerwała ciszę oraz spokój nieznajomemu chłopakowi, ale musiała zrobić sobie chwilę przerwy.
[Mam nadzieję, że chcesz kontynuować wątek z onetu? :3]
OdpowiedzUsuń- Gdyby nie było tu ciekawie, to bym Cię tutaj nie zabrał - powiedział z tajemniczym uśmiechem i zeskoczył z kozła na którym siedział.
Wyszedł na chwilę z pomieszczenia, by udać się do swojego tajemniczego schowka, w którym trzymał kilka swoich rzeczy. Przeszedł do końca prawie że idealnie ciemnego korytarza, tylko w dali tliła się mała żarówka. Russell zanurkował pod stary dywan, który niegdyś znajdował się w pokoju dyrektorki i ze znajdującej się pod nim skrzyneczki, wydobył dwa truskawkowe drinki. Chwilę potem znowu był w tym samym pomieszczeniu co Vincent. Kapsli od butelek pozbył się dzięki pomocy czegoś, co kiedyś przypominało ramę od drzwi.
- Jesteś pewien, że nie chcesz? - zapytał, wyciągając butelkę w stronę chłopaka, ale gdy ten na początku się nie ruszył, odstawił ją na jedną z szafek.
Zaciągnął się przepełnionym stęchlizną powietrzem i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce.
- To jak? Możemy zaczynać czy chciałbyś zrobić coś jeszcze?
Kiedy usłyszała pukanie do drzwi nie spieszyła się z ich otworzeniem. Właściwie gdyby mogła przeciągałaby ten moment w nieskończoność, niestety nie żyła w świecie gdzie takie niedorzeczności były możliwe. Tak więc gdy otworzyła drzwi zobaczyła Vincenta przemokniętego do suchej nitki. Na moment kompletnie zapomniała o wszystkim co ją otaczało i po prostu wpatrywała się w chłopaka błagalnym wzrokiem jakby mógł sprawić, że wszystkie jej problemy znikną, czuła ze on ją rozumienie. Nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego, ale była tego niemalże pewnie.- Wejdź..- Wykrztusiła w końcu i przepuściła go w drzwiach.
OdpowiedzUsuńBez słowa poszła do sypialni, aby dać chłopakowi świeży ręcznik. Ciągle nie wiedziała jak ma zacząć rozmowę z nim, czy od razu wydusić co jej leży na sercu, czy może trochę poczekać. W końcu można było powiedzieć, że się przyjaźnili jednak nigdy nie zwierzała się jemu, i prawie nikomu innemu, ze swoich problemów. Po prostu nie lubiła obarczać ludzi, którzy nie dość że mieli własne problemy to jeszcze próbowali pomóc w rozwiązaniu jej.
OdpowiedzUsuńStanęła w drzwiach od kuchni zaraz obok chłopaka i spojrzała na lodówkę.- To jest Christopher- Wskazała na zdjęcie, na którym znajdowała się ze swoim bratem.- Miał tutaj 4 lat, a ja 3. Wspierał mnie przed pierwszym dniem w przedszkolu.- Zaśmiała się smutno na wspomnienie tego dnia, był dla niej w tym momencie takie odległy, i wskazała następne zdjęcie, które właściwie już dawno powinna spalić albo chociaż wywalić.- To ostatnie nasze wspólne zdjęcie.- Powiedziała przejeżdżając opuszkami palców po twarzy ojca.- Później mój ojciec nas zostawił.- Podała Vincentowi ręcznik i oparła się o kuchenny blat.
- Matka nigdy do końca nie powiedziała mi dlaczego, ale miliony razy słyszałam w nocy jak się kłócili. Odszedł do innej kobiety.- Wzruszyła delikatnie ramionami. Przez te wszystkie lata zdążyła już pogodzić się ze wszystkimi faktami. Oczywiście miała do ojca ogromny żal, że zostawił ich bez dachu nad głową, że byli zmuszeni wyjechać żeby zacząć wszystko od początku, ale gdyby nie te wszystkie wydarzenia pewnie nigdy nie mieszkałaby w Palm Springs. Każda sytuacja miała swoje plusy i minusy, ale póki co ta miała zdecydowanie więcej ujemnych stron.
OdpowiedzUsuń[Nie gryziesz mówisz? Pozwól, że sama się o tym przekonam ;P Wątek... o taaaak, podobam mi się i to baaardzo ;D Zatem, zaczynam!]
OdpowiedzUsuńWspaniałe popołudnie! Naprawdę, cudowne! A jeśli by tak spojrzeć na to, co Kassidy robiła tego dnia w szkole (już samym zdziwieniem było to, że ona w ogóle była o tej godzinie w szkole), to Niemka była w raju. Otóż... siedziała w sali muzycznej sama, na jednej z ławek, opierając się o ścianę naprzeciw okien. Było już po wszystkich lekcjach, wszystkich zajeciach dodatkowych i sala była otwarta, a także wolna. Miała wspaniałą akustykę, dlatego Niemka wraz ze swoją gitarą akustyczną siedziały i śpiewały. A raczej... Kass grała, a gitara śpiewała. Chociaż Niemka ostatecznie się zapomniała i zaczęła śpiewać. Utwór nie był znany przez nikogo. Tworzyła na bieżąco i na bieżąco dodawała słowa. Posiadała głos, to prawda, jednak nigdy nie śpiewała. Wolała słuchać gitary niż samej siebie mimo, że tyle razy jej brat na przykład namawiał ją do śpiewania.
A wszystko przez ten konkurs... żeby pojechać na wycieczkę w świat renesansu. Wszystko przez niego. Kass postanowiła się przyłożyć i skomponować jakąś piosenkę, ale problem polegał w tym, że gdy tylko łapała za gitarę, potrafiła grać to, co właśnie przyszło jej do głowy. Czasem były to piosenki znanych zespołów, innym razem piosenki po prostu... nieznane...
Przerwała dość gwałtownie. Zaklęła soczyście po niemiecku, kładąc gitarę na stoliku przed sobą, gdzie także leżały kartki, na których miała pisać tabulaturę. Nie wychodziło.
[Wybacz, że bez takiej wspólnej akcji, ale hm... jakoś tak mi wyszło dziwnie ;P]
- Po prostu stoją dzieci czekające na zgwałcenie - powiedział oschle. Nie miał to być w sumie żart, bo nic śmiesznego nie było w biednych, krzywdzonych dzieciach, ale była to po prostu pierwsza rzecz, która nasunęła mu się na język.
OdpowiedzUsuńBędąc lekko zawiedziony brakiem kompetencji swojego modela, pociągnął łyk drinka i znowu odkładając szkicownik na bok,zeskoczył z kozła i podszedł do Vincenta. Najpierw uważnie zlustrował go wzrokiem, językiem przejeżdżając po spierzchniętych wargach, a po chwili namysłu wyciągnął rękę, mierzwiąc włosy chłopaka. Co jak co, ale fryzury w stylu "Właśnie przeżyłem tornado" niesamowicie go podniecały. Chyba, że twarz była brzydka, wtedy nie było nad czym się zastanawiać...
Przygryzł dolną wargę, przyglądając się chłopakowi. Ciągle brakowało mu czegoś, co sprawiłoby że jego rysunek byłby idealny. Chciał mieć swojego Jamesa Dean'a - swojego boga seksu. A Vincentowi do tego miana naprawdę niewiele brakowało.
Russell zrobił kilka małych kroczków do przodku i odpiął kilka pierwszych guzików jego koszuli. Kiedy podniósł wzrok, zauważył że ich twarze były od siebie tak niesamowicie blisko, że gdyby chcieli, mogliby bez problemu zamienić to spotkanie na nieco bardziej prywatniejsze. Pytanie tylko, co na to Vincent?
Mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech zapowiadający małe rozbawienie. Na swojej drodze spotkała jednego osobnika, który w ten sposób zwracał się do zwierząt. Niestety właśnie ta osoba przesiadywała teraz w Polsce i najprawdopodobniej składała papiery na medyczne uczelnie.
OdpowiedzUsuń- Coś o tym wiem - mruknęła niezadowolona, z żalem spoglądając na swojego zwierzaka. - Ona jednak samodzielnie do domu nie wróci. A podobno piszą, że to mądre stworzenia są. Też mi coś... chociaż po krótkim zastanowieniu przewyższają inteligencją niektórych moich znajomych.
Zerknęła na chłopaka ze spojrzeniem nieco usprawiedliwiającym jej słowa. W międzyczasie zdążyła się rozejrzeć dookoła i złapać kilka promieni słonecznych w wyciągniętą ku górze dłoń.
- Cicho tu.
Kassidy jakoś nie byłą zdziwiona tym stwierdzeniem i tym, że ktokolwiek wszedł do sali muzycznej. To pomieszczenie było chyba najbardziej pożądanym przez uczniów, mających coś wspólnego z muzyką. Spojrzała dość leniwie, czekoladowymi tęczówkami na chłopaka. Jednak nie miała zamiaru się pakować.
OdpowiedzUsuń-No proszę Cię... bez jaj.. tu jest zbyt wygodnie, żeby się podnosić. Rób swoje, nie będę Ci przeszkadzać. Chyba... - jednak ostatnie słowo bardziej wymamrotała pod nosem, niż powiedziała na głos. Bo nie do końca była pewna, czy będzie w stanie powstrzymać świerzbiące palce przed grą... szczególnie, jeśli on miał zamiar grać na fortepianie. Gitara i fortepian, do tego doskonale dostrojeni... mogłoby być ciekawie... a może spróbować...? Aczkolwiek najpierw Kass musiała wiedzieć z kim miała do czynienia. W sensie, czy z początkującym, czy zaawansowanym wirtuozem. Miała świadomość, że początkujących nieco rozpraszało, gdy inni dogrywali jakieś kawałki. A ci zaawansowani albo się śmiali i grali dalej, słuchając dopasowań, albo się irytowali i zaczynali kląć. Jedno z dwóch...
Mały skurwysyn z tego Vincenta. Doskonale potrafił go zbyć. Kąciki jego warg drgnęły ku górze, układając się w ten firmowy nonszalancko-łobuzerski uśmiech. Nie chciał dać po sobie nic poznać, musiał pozostać nieugiętym i twardym, takim jakim Russell Collins jest zawsze.
OdpowiedzUsuńWrócił na swoje miejsce i zanim zaczął rysować, upił jeszcze łyk drinka. Zdecydowanie wolał palić rysując, ale nie wiedział jakie dziwne rzeczy mogły być tutaj wylane. I zdecydowanie nie chciał, żeby zbierali jego rozpieprzoną, spaloną dupę ze spleśniałych ścian szkoły.
- Jak chcesz, możesz coś mówić. Nie przeszkadza mi to - powiedział, chwytając do ręki blok i ołówek. Zazwyczaj rysował z pamięci, więc nie przeszkadzało mu jak ktoś poruszył się o kilka centymetrów w tę czy tamtą stronę.
Zaczął nakreślać pierwszy szkic sylwetki Vincenta. O tak, zdecydowanie zapowiadało się, że jego arcydzieło będzie cudowne.
Zaśmiała się cicho, spoglądając na niego kątem oka. Kilkakrotnie zjechała wzrokiem na swojego zwierzaka. Jakoś nie miała serca powiedzieć, że właśnie to stworzonko posiada bardzo indywidualną cechę - nienawidzi być brane na ręce. Jednak najwidoczniej mleczem chłopak musiał ją przekupić.
OdpowiedzUsuń- A pan, panie nieznajomy? Do jakiego jest pan zwierzęcia podobny? - spytała badawczo, chyląc niżej podbródek. Miała to nieszczęście na znalezienie się w centrum padania promieni słonecznych, których za bardzo nie tolerowała. Po pierwsze powodowały u niej pojawienie się kolejnej dziesiątki piegów, po drugie wywoływały poparzenia (może nie w tym okresie roku, ale co tam), a po trzecie w tym przypadku nie mogła dostrzec rozmówcy. - Cisza nie krzyczy. Co najwyżej robimy to my, tutaj - stwierdziła, kilkakrotnie dodykając się w skroń opuszkiem palca.
[Swoją drogą przedstawiam wykorzystaną w wątku świnkę morską: http://img593.imageshack.us/img593/6053/chillout.jpg]
- Spokojnie, wcale nie jest taki zły jak się go pozna.- Wzruszyła ramionami odgarniając włosy do tyłu. Właściwie taka była prawda, jej ojciec nie należał do złych osób, fakt w jej życiu i w życiu jej rodziny wiele namieszał, ale mimo wszystko go kochała. najbardziej zdziwiło ją zachowanie Vincenta, który pałał do niego ogromną nienawiścią chociaż go nie znał.
OdpowiedzUsuń[Hej ;** Jak leci? Jakiś wątek? ;)]
OdpowiedzUsuń[Masz malutkie literki :) Kim jest człowiek ze zdjęcia? I czy Vincent miałby ochotę poznać Katyę?]
OdpowiedzUsuńHarriet cały czas nie dopuszczała do siebie ostatnich słów wypowiedzianych przez chłopaka. To nie mogła być prawda, to musiał być jakiś pieprzony, cholernie nieśmieszny żart, którym Vincent próbował poprawić jej humor. Nie, to niedorzeczne. Nikt nie wymyśliłby tak nieodpowiedniego sposobu pocieszenia.- Co powiedziałeś?- Jej źrenice wyraźnie się poszerzyły, a dłonie zaczęły delikatnie drgać. Zdecydowanie była zdenerwowana.- Przecież to niemożliwe.- Powiedziała do siebie cały czas analizując wszystkie możliwości. Vincent pochodził z Niemiec, ojciec Harriet mieszkał wraz z nimi w Finlandii, a więc to było wprost nierealne. Szkoda tylko, że jej uwadze umknął fakt, że pan Forssell regularnie wyjeżdżał w delegacje do Niemiec..
OdpowiedzUsuń[Szczęśliwie, mam fajną przeglądarkę i łatwo mogę powiększyć stronę ;D.
OdpowiedzUsuńMoże, na potrzeby wątku, uznajmy, że Katya wywołała w szkole zamieszanie? Przykładowo, porozwieszała po całym budynku plakaty, które mówią, że odmienna orientacja seksualna nie jest powodem do poniżania. Bardzo kontrowersyjne plakaty, dodajmy, za które obecnie dyrektor się na nią drze. Czy to mogłoby zwrócić uwagę zaczytanego pana Eschricha? :D]
[Albo lepiej: może niech poznają się z Vincentem w jakimś sklepie muzycznym? Takim, gdzie stoją instrumenty, na których można sobie również bez problemów ze strony obsługi pograć. I dać minikoncert. :) Katya mogłaby sprawdzać możliwości którejś elektrycznej gitary... ;D ]
OdpowiedzUsuń- To niemożliwe..- Powiedziała do siebie, wciąż nie mogła przyjąć tego do wiadomości. Było to dla Harriet wręcz nie do pomyślenia, przez całe życie żyła w przekonaniu, że ma tylko jednego brata, a tutaj nagle zjawia się Vincent i oznajmia jej, że ojciec miał romans właśnie z jego matką. Co ciekawsze on sam był owocem tego romansu. Oczywiście dziewczyna nie miała mu tego za złe, w końcu w żaden sposób nie miał na to wpływu. Po prostu podeszła do chłopaka i przytuliła go. Fakt, że miała drugiego brata był dla niej zaskakujący, ale cieszyła się, że był nim Vincent.
OdpowiedzUsuń- Przecież to nie Twoja wina, że nasz ojciec jest takim dupkiem.- Powiedzenie "nasz" wiele ją kosztowało, w końcu nie była do tego przyzwyczajona. Wciąż nie wypuszczała chłopaka z objęć tak jakby chciała tym nadrobić całe 17 lat kiedy żyli nieświadomi swojego istnienia, a tym bardziej tego, że łączą ich więzy krwi.- O cholera, a więc mam dwóch barci.- Zamyśliła się ba chwilę po czym na jej twarzy znów pojawił się uśmiech.- A więc dwa razy więcej fajnych facetów do poznawania.- Poczochrała jego włosy z uśmiechem, który zawitał na jej twarzy po raz pierwszy tego dnia.
OdpowiedzUsuń- Dziwne, tak myślałam, że wybierzesz kota - stwierdziła z widocznym zadowoleniem. A jednak jej instynkt nie był taki zły. Powolnym ruchem zaczesała kosmyk włosów za ucho i rozejrzała się po raz któryś. Ten odruch był już jej nawykiem od najmłodszych lat. Jakby wiecznie była śledzona, choć niczego takiego nie czuła. Po prostu upewniała się, iż znajduje się w miare bezpiecznym miejscu. - W sumie jesteś podobny trochę do kota. Czarnego, pechowego dachowca - skomentowała, w połowie zdania odwracając twarz w stronę chłopaka. - Bez obrazy - już w następnej chwili parsknęła cicho pod nosem, automatycznie kładąc dłoń na połowie ust. - Charakter po właścicielce - mruknęła, głaszcząc podopiecznego po główce. - A tak na serio, będzie Cię trochę piec. I krwi ubędzie, ale spokojnie, przeżyjesz - uśmiechnęła się do siebie. - Lachowska, Daria. Chociaż większość zwraca się po nazwisku. Swoją drogą Vincent brzmi dziwnie mroczno.
OdpowiedzUsuń[Ze mną? No ogółem dobrze, tylko strasznie zagoniona jestem ostatnio. A jakieś propozycje, pomysły mamy? ;)]
OdpowiedzUsuńZacisnął wargi, wysłuchując pytania Vincenta, na kartce nakreślając linie szczupłych nóg. Uśmiechnął się niezauważalnie, wyglądało na to, że chłopak był tak samo przystojny co inteligentny, więc ich przygoda zapowiadała się całkiem ciekawie.
OdpowiedzUsuń- Jakoś nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiałem, bo nie było takiej potrzeby - powiedział, palcem rozcierając kilka kresek, by już dodać szkicowi trochę więcej wyrazistości. - Taki magnetyczny charakter, ludzie prawie zawsze robią to, o co ich poproszę. Choć gdybym mógł wejść w duszę skurwiela od chemii to chętnie bym skorzystał, bo cokolwiek próbuję zrobić, ten uznaje mnie za pasożyta, a koniecznie potrzebuję tej piątki. A tak na co dzień - zastanowił się przez chwilę, skupiając się teraz na dokładnym odwzorowaniu kształtu spodni Vincenta - można by wykorzystać takie zdolności by zawładnąć światem, mieć wygodne życie i same korzyści, ale co to byłaby za zabawa? Zero ryzyka, zero obowiązków. Nie może w życiu być za lekko, inaczej zamienia się w zupełnie bezwartościową kluchę.
- Lubię, to mało powiedziane - powiedział z tą swoją nieodłączną pewnością siebie. Przypomniały mu się nawet ciekawe sytuacje związane ze swoim brakiem rozsądku, jeżeli chodziło o zakłady i nowe przygody. - Był taki czas, że wyzwania to była jedyna rzecz, która podtrzymywała mnie przy życiu, dlatego teraz zrobię dosłownie wszystko, o co mnie ktoś poprosi.
OdpowiedzUsuńOdłożył ołówek na bok i strzelając palcami, zaczął oceniać swój szkic. Jak na wersję próbną zapowiadało się całkiem nieźle, ale brakowało jeszcze kilku ważnych detali, które ostatecznie oceniłby czy obrazek jest do dupy czy też nie. Było to takie dziwne, wręcz nie Russell'owate, że człowiek, który jest we wszystkim takim chwalipiętą, swoje rysunki oceniał naprawdę surowo.
- Podoba mi się Twój tok myślenia - powiedział, unosząc wzrok swoich miodowych oczu na trochę dłużej, niż robił to wcześniej. - Gdyby to, o czym mówisz byłoby możliwe, na świecie zapanowałby chaos i wyścig szczurów. Przeciętni ludzie byliby jedynie maszynami zamkniętymi w dystryktach, umierający w morderczej pracy na rzecz jakiś obrzydliwych panów i władców. Szybciej popełniłbym samobójstwo, niż gdybym miał być powodem tylu ludzkich cierpień. I mówię to poważnie, mimo że mój styl bycia nie zawsze na to wskazuje.
Po tych słowach wrócił do szkicowania. Zdecydował teraz zabrać się za rysowanie najważniejszego fragmentu całego rysunku, jakim była twarz Vincenta. Zawsze właśnie na tej części zależało mu najbardziej i nie wiedzieć czemu, prawie nigdy nie wyszło tak, jak w jego wyobrażeniach.
Właśnie tego chciała. Chciała usłyszeć jak grał. Wsłuchać się w to doskonale. Aczkolwiek... czegoś jej brakowało. To nieco skaleczyło jej słuch. Zazwyczaj bowiem Kassidy słuchała gry, która płynęła prosto z serca. Dlaczego miały to być jakieś napisane przez innych piosenki? Nie lepiej samemu coś stworzyć? Coś, co będzie wspaniałe, coś co będzie płynęło właśnie prosto z serca. Bo muzyka przeważnie płynęła z tamtego miejsca. Kassidy mogła się założyć, że utwór "Dla Elizy" został napisany z sercem.
OdpowiedzUsuńNawet nie zauważyła, kiedy jej palce zaczęły grać inne kwestie, ale bardzo dobrze pasujące do całości. Zbytnio wsłuchała się widocznie w Czajowskiego, wygrywanego przez bruneta. Patrzyła na niego spokojnie, jakby chciała dostrzec to uczucie uniesienia poprzez muzykę. Chciała właściwie dostrzec dozgonne oddanie się w ręce tej wspaniałej kobiety złożonej z nut i uczuć.
[Valerie nie ma kontaktu z matką, nie widziała już jej bardzo długo. Ale wątek na ślubie może byc, nie wiem czy osoba towarzysząca wchodzi w grę, tzn dla Vincenta osoba towarzysząca? ;)]
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego powtarzała zawsze, że kocha obserwować ludzi. Z mimiki twarzy i nietypowych zachowań dowiadywała się więcej, niż przez często zakłamaną rozmowę. W takich momentach pojawiało się u niej dziwne uczucie bez nazwy. Delikatnie łaskotanie zakrawające o ciekawość w stosunku do drugiej osoby. I znowu to samo. - Intrygujące - mruknęła do siebie, zmierzając wzrokiem w celu odnalezienia fragmentu, w który przed chwilą wpatrywał się jej towarzysz. No tak, pary i parki, których ostatnimi czasy było dość często. Prawie niezawuażalnie pokręciła głową, ponownie zmieniając swój punkt zainteresowania. - Ani tak troszkę? - wskazała palcami prawej ręki niewielką odległość na wysokości swoich oczu. - Pozwól, że zadam Ci ostatnie pytanie i puszczam Cię wolno - zaczęła. - Chodzisz do tutejszej szkoły? Wydaje mi się, że Cię kojarzę. O dziwo - zrobiła dłonią daszek nad oczyma i zasłoniła się tym samym przed słońcem.
OdpowiedzUsuńPraca z Vincentem szła mu dziecinnie prosto, więc pewnie to nie był pierwszy raz, kiedy porwie go pewnego nieznanego dnia o nieznanej godzinie i tak po prostu postanowi, że jego artystyczna dusza gotowa jest na następne wyzwanie. Szczególnie, gdy chłopak modelem był nadzwyczaj dobrym, nie dość że był przystojny, to potrafił usiedzieć na swoich czterech literach i grzecznie wykonywać swoją rolę, mówiąc przy tym o czymś zdecydowanie ciekawszym niż wyniki meczu piłki nożnej czy pośladkach dziewczyn z drużyny cheerleaderek.
OdpowiedzUsuń- Dlatego ja gardzę takimi ludźmi - powiedział, uważnie szkicując linie nosa chłopaka, by ponownie nie popełnić tego samego błędu co wcześniej. - To całe podporządkowane pod stereotypy życie nie jest dla mnie. Bogate dzieciaki, które myślą że dzięki kasy nie potrzebują mózgu, a nieskazitelny wygląd załatwi im przyszłość. Pseudośmieszne karczki, które myślą, że jeżeli nazwali kiedyś pedałem, to strzelili ripostę najwyższych lotów. Wiesz co myślę, Vincent - mruknął, niemalże uwodzicielskim szeptem. Nie zaplanował tego, po prostu czasami wyuczone zwyczaje same się odzywają. - To nie jest miejsce dla nas, dla ludzi wyjątkowych. W sumie gdyby nie trzymało mnie tutaj kilka ważnych spraw, to chętnie wyjechałbym gdzieś, gdzie te wszystkie sztuczne marionetki nie będą mnie denerwować. Gdzieś, gdzie marka samochodu, durna naszywka na bucie czy kawałek plastiku nie będzie decydował o wartości człowieka.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń-Myślę, że Christopher poradzi sobie z konkurencją.- Powiedziała z udawaną powagą i odsunęła się od chłopaka żeby usiąść na blacie kuchennym. Właściwie wiadomość o tym, że Vincent jest jej bratem ucieszyła Harriet, od dawna wyczuwała mièdzy nimi więź, której nie potrafiła wytłumaczyć w żaden sposób. Nie wiedziała jeszcze tylko co zrobić z tym ślubem, nie miała najmniejszej ochoty na niego jechać.
OdpowiedzUsuńZastanowiła się przez chwilę nad jego słowami.
OdpowiedzUsuń-Wiesz co jest najgorsze? Moim zdaniem, grasz za sztywno. Znaczy... to tylko moje zdanie, nie obrażaj się, czy coś. Znawcą wielkim nie jestem. Ale mógłbyś... trochę wyluzować. Też mam za dwa tygodnie konkurs. Wiesz, co to jest granie z serca, prawda? Pozwalasz by emocje przez Ciebie przepływały. Właściwie... jeśli nie będzie to kłopotem, to miałabym do Ciebie prośbę. Czy mógłbyś zagrać coś... coś zaimprowizować? - spytała dość niepewnie, patrząc na bruneta z uśmiechem. Może i pozwalała sobie na zbyt wiele, ale...
-Jeśli nie jesteś przekonany, to na swoją obronę mam to, że już kilka razy taki konkurs wygrałam i pojechałam na wycieczkę. - dodała po chwili, jakby miało to być gwarancją na to, że jednak nie była w kategorii muzyki taka znowu zła.
[Jeszcze nie dotarłam do męskich postaci z propozycjami na wątek, alee jak już takowa chęć jest to jak najbardziej, możemy skrobnąć jakieś powiązanie. Z miejsca uprzedzam, żeby nie zrażać się do Sum. To dziwne stworzenie, ale da się z nią rozmawiać, naprawdę. ; D
OdpowiedzUsuńZ tego co wyczytałam to mają trochę wspólnych cech, szczególnie jeśli chodzi o to mylne wrażenie jakie prezentują otoczeniu. Jak mają być znajomymi to na pewno Sum nie cierpi jego kotki. Właściwie Berlin i używki.. Vincent może znać jej brata, Asha, bo poznali się na jakiejś imprezie w Berlinie i pośrednio dlatego znać Summer, która została wygnana do Palm Springs.
- Może widzieć jej fatalny w skutkach upadek na deskorolce, gdzie ma zdartą skórę na ręce.
- mogło być też tak, że Sum i Vinc znają się właśnie z tego Berlina, jako jeden z nielicznych dał radę przedrzeć się przez jej wszystkie bariery, ale gdy wyjechała z rodziną do Nowego Jorku to urwała kontakt i on może mieć do niej żal o to, a ona znowu się przed nim zamknęła i nie uważa go za przyjaciela.
Odpada jakakolwiek seksualna fascynacja, bo ona raczej zlewa facetów, a on to jednak gej, więc cóż. Na wszystko inne się zgodzę. No i to chyba tyle ode mnie o tej porze xd
I jeszcze: świetne pierwsze i trzecie zdjęcie. ; )]
[ Witam, mam nadzieję, że masz ochotę na wątek.]
OdpowiedzUsuńZmęczenie materiału. Chyba tak ludzie określali mój stan umysłu. Byłam znudzona otaczającym mnie światem. Byłam zmęczona otaczającymi mnie ludźmi. Byłam zła, bo na najbliższy rok utknęłam w Palm Springs zamiast podróżować. Wszystko to wpływało na zwiększoną ilość różnych substancji w mojej krwi i zwiększoną ilość osób, które zaczynały ode mnie uciekać. Ciężko patrzeć swobodnie na chude, niezbyt urokliwe stworzenie trzymające w dłoni dużą butelkę rumu i próbujące dowiedzieć się dlaczego świat tak bardzo boli. A bolał. Ściskał brzuch, mącił w głowie, szarpał za włosy, drapał i gryzł. Można było go uspokoić tylko odrobiną kokainy. Co właśnie uskuteczniałam siedząc na ławce nieopodal szkoły, opatulając się kilka rozmiarów za dużym swetrem i próbując utrzymać głowę w pionie. Widząc nadchodzącą postać schowałam dilerkę do kieszeni, oblizałam jeszcze raz dziąsła z resztek białego proszku i odpaliłam papierosa. Uśmiechnęłam się uroczo i przechyliłam głowę przyglądając się bliżej osobie nadal lekko rozmytej, a jednak na tyle wyraźniej, że zauważyłam brązowe loki i oczy tego samego koloru błyszczące jakimś wewnętrznym światłem. Zmrużyłam oczy i założyłam okulary przeciwsłoneczne, aby nie ujawniać swoich upodobań wyglądem.
Kokaina cicho rozpływała się po moich żyłach mrucząc z rozkoszą. - Zmęczony półuśmiech tkwił niezmiennie na moich ustach, a wpółprzymknięte oczy wodziły za brunetem. Był nad wyraz szczupły i najwyraźniej nie do końca zadowolony z dzisiejszego dnia. Cóż... nie zawsze można mieć wszystko. Palm Springs dobijało mnie swoim bogactwem, snobizmem i lejącym się strumieniami bardzo drogim alkoholem. Denerwowało mnie ciągłe słońce i idealni, piękni, młodzi i obrzydliwie bogaci ludzie. To nie była zazdrość. To była niechęć. Nie rozumiałam i nie akceptowałam ich wartości i poglądów. Westchnęłam cicho i podniosłam z twarzy okulary ukazując podkrążone oczy o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Palony papieros syknął cicho. - Zły dzień? - mruknęłam tylko cichym, zachrypniętym głosem nadal wpatrując się w jego twarz z jakimś perwersyjnym zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuń- Czasami warto. - odpowiedziałam tylko i wstałam z ławki. - A czasami... nie. - zaśmiałam się cichutko. Samochód stał przez bramą parku, a ja miałam ochotę na przejażdżkę. Nie znałam Palm Springs, nie znałam tu nikogo i gdyby nie fakt, że naprawdę mogłam tutaj zarobić, już dawno byłabym w Kolumbii lub Ekwadorze. Nie zamierzałam zaczepiać ludzi tylko dlatego, że czułam się samotna. Otoczona zawsze grupą znajomych teraz dopiero doceniłam jak dużo towarzystwa mi dawali. Nachyliłam się nad chłopcem i okręciłam sobie jeden z lekkich loczków na palec. Uśmiechnęłam się mrużąc oczy po czym odwróciłam się na pięcie. Butelka rumu, ostatnim razem kiedy ją widziałam, leżała na miejscu pasażera w samochodzie. Nie byłam pewna czy nadal tam jest, ale poczułam potrzebę aby to sprawdzić.
OdpowiedzUsuń[Możemy nad czymś pomyśleć, preferuje zacząć z jakimś powiązaniem. Może uznajmy, że znają się dość słabo, np że poznali się na jakiejś imprezie i w zasadzie minęło trochę czasu. Za to jeśli chodzi o wątek to.. może po prostu Scarlett mogłaby przeszkodzić mu podczas jego próby w szkole, albo coś w tym stylu.]
OdpowiedzUsuń[Z Sum nic nie jest łatwe. Zastanawia mnie po co taką skomplikowaną, utrudniająca mi życie postać stworzyłam, ale cii. I to moja winaa, przyznaję. Pomyliłam w pamięci skale i wzięłam czwórkę za piątkę. Więc ta kwestia podtekstu.. Twoja wola już. Jak coś to Summer i tak nie zdaje sobie z tego sprawy.]
OdpowiedzUsuńChociaż była tu już niecały miesiąc to nadal nie przyzwyczaiła się do tego miejsca. Palm Springs nadal było dla niej obce, nie umiała się tu odpowiednio za klimatyzować. Może za bardzo się starała i zbyt mocno chciała zapomnieć o Nowym Jorku, miejscu z którego ją krótko mówiąc wywalono. To ojciec ma ostatnie zdanie i to on zadecydował, gdzie jego nieznośna córka będzie po kolejnych problemach z terapeutami mieszkać. Najlepiej jak najdalej od niego. Wylądowała właśnie tutaj, co nie do końca jej się podobało, ale wyboru przecież nie miała. Przynajmniej było bliżej do Miami, a to było dla niej wyjątkowo ważne. I chyba tylko to, bo wszystko inne miała gdzieś. Z tego też powodu nawet nie znała połowy swojej 'nowej' klasy, więc o tym aby kojarzyła kogokolwiek ze szkoły nie było mowy. Izolowała się, jak zawsze. Dopóki ktoś sam nie podszedł ona pierwsza tego też nie zrobiła. Chyba, że..
No właśnie. Chyba, że siedząc w centrum miasta i lustrując otoczenie trafiła wzrokiem na kogoś całkiem znajomego, kogoś z kim miała dobry kontakt dawno temu, a co sama zniszczyła, urywając gwałtownie kontakt. Nie lubiła wracać do wspomnień, dlatego w chwili gdy przenosili się gdzie indziej zapominała o wszystkim co się wydarzyło i o każdym kogo poznała. W przypadku tego szatyna, za którym właśnie postanowiła pójść nie było inaczej.
Zgasiła zapalniczkę, ale nie schowała jej jeszcze, bo chłopak nie odpalił papierosa. Nie miała jednak zamiaru walczyć z utrzymaniem ognia na lekkim wietrze.
- Nie, Autumn - mruknęła skwapliwie, bo rozumiała go całkiem dobrze, mimo że od czterech lat nie używała niemieckiego. - Chcesz czy nie? - Poruszyła ręką, w której trzymała zapalniczkę, patrząc na niego z taką samą neutralnością, jak na wszystkich innych. Jeśli liczył na jakieś oznaki radości z jej strony to na pewno takie powitanie po kilku latach nie mogło go zadowolić.
[Jasne, chęci na wątek zawsze obecne :) Co Ty na to, by znali się ze względu na swoją pasję i związany z nią profil? Adaś mógłby z nim gdzieś grać albo pomagać mu z jakimś materiałem, skoro jest od Vincenta o rok starszy. Co o tym sądzisz? I czy możliwe byłoby zaczęcie? ; )]
OdpowiedzUsuńSłysząc muzykę, która płynęła prosto z wnętrza chłopaka, aż uśmiechnęła się szeroko i po prostu, odpłynęła raz z muzyką w inny świat. Była niesamowita... odzwierciedlała uczucia... płynęły przez nią emocje. Fortepian (jak każdy instrument dla Kassidy), śpiewał, przenosił w inny świat, przedstawiał jakąś historię. Dziewczyna była tym po prostu zauroczona.
OdpowiedzUsuńOdłożyła w pewnej chwili gitarę na stolik, zsunęła się z niego i podeszła do grającego chłopaka. Zawsze uwielbiała patrzeć na wyraz twarzy muzyka, który poddawał się swojej kochance, który oddawał jej swoją duszę, a ona w zamian potrafiła uraczyć go wspaniałymi chwilami oderwania od rzeczywistości.
Zaśmiała się cicho na bezpośrednią diagnozę chłopaka. Bardzo dobrze znała swoje zwierzątko i była pewna, ze potrafi ono zjeść pół murawy wielkiego boiska, a i tak nie padnie martwe. Dlatego też jej świnka morska była rozmiarów małego psa. Kręcąc głową poszła jednak za radą chłopaka i podnosząc się z ziemi, wzięła rudowłose stworzenie na ręce. Dogoniła towarzysza szybszym krokiem. - Sam chciałeś - skomentowała od tak, nie będąc nawet pewną, czy chłopak zrozumie, o co jej chodzi. - Wracając do Twojego wizerunku, w nocy każdy jest straszny. A przynajmniej ja tak sądzę. Boję się ciemności - dodała wlepiając spojrzenie w jakiś niewidzialny punkt przed sobą. Ten fakt oczywiście nie przeszkadzał jej w tym, aby wychodzić samotnie po zmierzchu i szukać kłopotów. Wprawdzie rzadko się jej przytrafiały, ale te kilka przypadków było. Oj, było.
OdpowiedzUsuń- Pomyślmy jeszcze, jak te dziewczyny zarabiają na te nowe gadżety - powiedział, szkicując teraz włosy Vincenta. Zawsze wiele cierpliwości go kosztowało, żeby naszkicować osobno każdy idealnie ułożony włosek. - Jakoś nie wierzę, aby rodziców każdej z nich było stać na tak częste zmienianie gadżetów córuni - powiedział, a potem zainscenizował, to co miał na myśli, wypychając językiem policzek. - Barbette Truscoot jest w ciąży, znasz ją? Pewnie tak, to jedna z tych "tanich bożonarodzeniowych choineczek" jak to nazwałeś. I nie mówię, że ciąża to coś złego, bo każde kolejne życie jest piękne. Ale po prostu denerwuje mnie jej podejście - mruknął, na chwile przerywając rysowanie. Odłożył ołówek na bok i pociągnął kilka sporych łyków ze swojej butelki. - Po prostu... Dziecko dostała gratis za sto czy dwieście dolarów, które odkładała sobie na samochód czy cokolwiek innego. I dobra, zdarzyło się, ale to nie oznacza, że musi od razu robić aborcję, żeby "pozbyć się problemu" - przewrócił znacząco oczami. - Podziwiałbym ją, gdyby miała odwagę urodzić to dziecko, jak jedna znajoma mi osoba. I nawet gdyby oddałaby je do adopcji to byłoby dobrze. Ale ta podjęła najgorszą z możliwych decyzji. I samochodu też sobie nie kupi, jakie to przykre - wyszeptał, głos zmieniając na podrobioną wersję głosu Barbette. Ostatnio podsłuchał jej rozmowę z koleżankami i właśnie to był jej największy problem.
OdpowiedzUsuńRussell westchnął ciężko, wracając do rysowania. Miał nadzieję, że Vincent doceni jego starania.
Adam rzadko kiedy miewał kłopoty z nauką, choć nie znaczyło to wcale, że jego oceny były wybitne. Chłopak po prostu lubił to, czym się zajmował i wychodził z założenia, iż jeśli chce być w czymś dobry to musi się do tego przykładać. Zajęcia praktyczne zawsze podobały mu się najbardziej, mógł wtedy pod okiem znających się na rzeczy ludzi, doskonalić swoje umiejętności. Umiejętności, z którymi poniekąd wiązał swoją przyszłość. Dlatego też chodził na dodatkowe lekcje gry na instrumentach, szkolił swój słuch na nieobowiązkowych zajęciach rytmiki i przynajmniej dwa razy w tygodniu grał nieznane dotąd utwory wyłącznie z nut. W ramach rekreacji często układał też swoje własne kompozycje, nigdzie ich nie zapisując, grając po prostu dla relaksu. Każdy, więc kto znał Adama chociaż trochę i wiedział czym zajmuje się w wolnym czasie, zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki posiada talent i jak dużo pracy wkłada w jego ćwiczenie.
OdpowiedzUsuńTego dnia lunch postanowił spędzić sam na sam ze swoją dziewczyną. Zabrał więc Lenę od reszty towarzystwa i razem rozłożyli się na trawie nieopodal boiska do gry w piłkę nożną. Całowali się właśnie, gdy ktoś do nich podszedł i chrząknął znacząco. Brunet momentalnie odsunął się od drobnej dziewczyny i wciąż ją obejmując, zerknął na przybyłego.
- Cześć, co jest? - spytał, uśmiechając się lekko. Nie znał tego gościa, ale mimo to zachowywał się przyjaźnie. Zresztą Adam do wszystkich był pozytywnie nastawiony.
Schowała zapalniczkę, gdy tylko jej ją oddał. Jeśli powiedziałby jej to wszystko pewnie uśmiechnęłaby się pobłażliwie, bo pojechanie do niej byłoby naprawdę niewykonalne. Głównie dlatego, że znajdywała się na zupełnie innym kontynencie, ale patrząc z perspektywy czasu to nieświadomy, że ona tutaj mieszka i tak pojawił się w Stanach.
OdpowiedzUsuń- Wyjechałam - poprawiła go, bo wcale nie uciekła. Gdyby chciała to zrobić to uciekłaby też teraz, jak tylko go zobaczyła, a przecież tego nie zrobiła. Nie miała przed czym uciekać. Vincent nie był żadną zmorą jej życia, nie traktowała go tak nigdy, a że świadomie doprowadziła do tego, że nie mają takiego kontaktu jak kiedyś.. To wszystko była jej wina. Nie zamierzała się tego wypierać. - I nie bawiłam się. Nie potrzebowałeś mnie.. Tak było lepiej. - Głos Summer był spokojny, choć słychać było w nim pewność siebie. Nawet przez chwilę nie myślała, że bardziej rani chłopaka niż mu pomaga. Po prostu uznała, że utrzymywanie kontaktu na linii Nowy Jork-Berlin byłoby uciążliwe i wolała z dwojga złego zniknąć bez słowa.
- Idziesz? Na kawę? - Nie wiedziała czy ma jakieś plany, czy nie. Ona została najwidoczniej wystawiona bo Tina i jej znajomi spóźniali się już dobre dwadzieścia minut, więc równie dobrze mogła spędzić wieczór w towarzystwie Vinca.
[Chęć, pomysł na jakiś wątek? :)]
OdpowiedzUsuńZrobiłam kilka leniwych kroków w stronę stojącego w oddali samochodu. Jednak coś w jego wzroku nie pozwoliło mi po prostu odejść. Powoli odwróciłam się w jego stronę. Jego wzrok nadal wbity w moją osobę przypominał mi oczy zwierzęcia obserwującego zagrożenie z bezpiecznej kryjówki. Nic mi nie powie. Zagarnęłam włosy z karku pochylając się lekko i podeszłam do niego. - Sztuką jest przykładać starań w odpowiedni sposób. - mruknęłam nadal tocząc wewnętrzną walkę z kuszącym mnie w myślach rumem.
OdpowiedzUsuń[Jestem jak najbardziej za. Polubiłam Vincenta. Ale tym razem spada na Ciebie wątek, ledwo chodzę ostatnio (: ]
OdpowiedzUsuń[Okej ^^ W takim razie czekam niecierpliwie, co tam wymyślisz, bo u mnie ostatnio głowa pusta, z kompletnie wszystkimi zaczynam, więc to będzie miła odmiana (: ]
OdpowiedzUsuń[W sumie mam plan! Mianowicie wykorzystałabym wątek, który zaczęłam z jedną postacią, ale niestety nie dostałam odpowiedzi. Mogę?]
OdpowiedzUsuńAdam w myślach zastanawiał się nad tym czy kiedykolwiek miał okazję zamienić z tym chłopakiem choć jedno zdanie, bo z wyglądu niewątpliwie go kojarzył. Wiedział też, iż tak samo jak on sam, brunet uczęszcza na zajęcia profilu muzycznego, ponieważ kilkakrotnie widział go wychodzącego z auli, gdzie odbywały się lekcje gry na instrumentach. Na tym jednak kończyła się jego znajomość owego nastolatka, nie wiedział nawet jak ma na imię.
OdpowiedzUsuń- Podejrzewam, że nie ty jeden - stwierdził, w dalszym ciągu uśmiechając się promiennie. - Jestem Adam - przedstawił się, wstając z trawy i podając nieznajomemu rękę. - A teraz mów co jest na rzeczy - zachęcił go, pomagając Lenie podnieść się z ziemi.
Nawet ona nie mogła powstrzymać drobnego uniesienia kącików ust, gdy nazwami kaw przywołał jej wspomnienia z Berlina. Trzeba dodać, że były to całkiem przyjemne wspomnienia, których nigdy nie próbowała zapomnieć 'na siłę' jak w wielu innych przypadkach.
OdpowiedzUsuń- Tak, latte i espresso - poparła go, obserwując znajomego Vinca, który z kolei obserwował ich, jakby wcale nie był pewien czy Eschrich spławił go na dobre. Summer uniosła do góry brew, ale nic nie mówiąc, złapała chłopaka za nadgarstek i pociągnęła do kawiarni, w której na ogół przesiadywała, gdy nie miała nic lepszego do roboty. Skoro Vincent tu był i najwidoczniej los znowu pakował go w jej życie to dlaczego nie miałby pójść do miejsca, które ona lubiła? Dotarli tam bez większych przeszkód w ciągu kilku minut, nie trzymając się za ręce, bo Sum puściła go, gdy tylko weszli mniej zatłoczoną uliczkę. Gdy już weszli do środka, usiedli przy stoliku obok okna ciągnącego się przez całą ścianę kawiarni, a kelnerka przyjęła ich wstępne zamówienie na caffe latte dla niej i espresso dla niego [chyba to tak miało być, nie?], Isbell przyjrzała się uważnie Vincentowi. Dzięki swojej fotograficznej pamięci bez trudu mogła porównać i rozpoznać zmiany jakie zaszły w wyglądzie chłopaka.
- To co tu robisz? Kiedy zostawiłeś Berlin za sobą?
[Hm, żeby potem nie doszło do nieporozumienia.. Sum ma problemy z jedzeniem odkąd jest w Stanach, więc on nie może o niczym mieć pojęcia, bo wtedy nie mieli już kontaktu. To tak w ramach wyjaśnień, bo ci chyba tego nie wytłumaczyłam xD]
- Daj spokój, przecież zrozumie - mruknął do telefonu, opierając się łokciami o barierkę. Przyglądał się zachodowi słońca, przysłuchując się nerwowym wytłumaczeniom swojego brata. - Musisz tam być, teraz to jest ważniejsze ... Tak ... Przeproszę ... Nie marnuj czasu, idź już lepiej! - Pokręcił głową, znowu wysłuchując zdenerwowanego głosu Josh'a. Gdzie podział się ten rozsadek, którym zawsze emanował?
OdpowiedzUsuńRussell odwrócił się i zauważył, że na tarasie nie jest sam. Uśmiechnął się przy tym delikatnie, przynajmniej spędzenie kilku najbliższych godzin nie będą takimi katuszami.
- Nie Josh, nic mi nie będziesz winien. To nic takiego. Kocham cię! - Po tych słowach rozłączył rozmowę.
Przez chwilę jeszcze w milczeniu przyglądał się swojej komórce, aż w końcu włożył ją do kieszeni i usiadł koło Vincenta, z ust wyjmując mu papierosa.
- Co za miłe spotkanie - powiedział zadowolony, po czym zaciągnął się dymem. - Co robisz w tym felernym miejscu, gdzie zaraz zbesztają nas za to, że zatruwamy dymem papierosowym tak niezbędny do życia tlen?
No cóż... Russellowi wydawało się, że na tyle dobrze zna Vincenta, żeby szybko zorientować się, że raczej nie znalazł się tutaj dla czystej przyjemności. Obaj raczej nie byli fanami aż tak ekologicznego życia.
- Bo ja właśnie zastępuję mojego braciszka w robieniu głównej atrakcji wieczoru. Ojciec solenizantki jest szefem Josha, a jego córka skrycie się w nim podkochuje, więc zażyczyła sobie, żeby zjawił się u niej na urodzinach. Joshowi raczej zależy na tej pracy, więc zgodził się bez problemów, ale wziął sobie mnie do towarzystwa. Przybyłem wcześniej, bo miałem po drodze, ale on nie dotarł. Był wypadek i samochód przewożący konie wyścigowe zderzył się z autobusem. Trupów pełno, próbują uratować biedne zwierzaki. A ja będę musiał dwoić się i troić, żeby biedna dziewczyna nie poczuła się urażona nieobecnością jej wielkiej miłości.
[Misiu, wiem że wena Cię nie opuszcza tak więc działaj! :*]
OdpowiedzUsuń[ wybacz, że po takim czasie, ale niestety mój czas i problemy z laptopem. ach szkoda gadac, ale już jestem ;) więc spróbuje zacząc]
OdpowiedzUsuńPewnego ranka w skrzynce pocztowej Valerie znajduje kremową kopertę zaadresowaną do niej. Dziewczyna w dobie dzisiejszych czasów raczej korespondencji zwykłą pocztą nie dostaje, więc zaciekawiona usiadła przy kuchennym stole i otworzyła powoli przesyłkę. "Mamy zaszczyt zaprosic Valerie StMichael na nasz ślub...." -przeczytała i zaraz zorientowała się, że to matka Vincenta i ojcec Harriet biorą ślub. -Och jak miło-uśmiechnęła się na myśl, że ktoś pomyślał, by ją zaprosic kiedy przecież nie jest żadną rodziną. 'Prędzej już Vincent chyba, by mnie zaprosił' -przeszło jej przez myśl, co natychmiast próbowala wyrzucic z głowy. Przecież byli tylko przyjaciółmi, czego się spodziewała ten poukładany, spokojny chłopak napewno miał jakąś dziewczynę z którą mógł iśc.
Nim się obróciła nadszedł dzień ceremoni na którą nadal nie wiedziała czy pójdzie. . Ostatnio czas leciał jej bardzo szybko, widziała się tylko raz z Harriet, której nie potrafiła odpowiedziec na pytanie czy idzie. Dziewczyna nie wiedziała czy chce widziec jej najlepszego przyjaciela obściskującego się z jakąś inną dziewczyną. Do tego smutna Harriet rozpamiętująca ostatni związek. 'Po za tym śluby są przecież nudne' -myślała i postanowiła nie iśc. Jednak tego ranka zadzwonił telefon i okazało się, że była to mama Harriet, po długiej rozmowie nie potrafiła jej odmówic. Więc blondynka zwlekła się z łóżka, wypiła kawę i zjadla crossanta.
Ubrana w białą rozkloszowaną do kolan sukienkę na ramiączkach z brązowym paskiem w tali, wysokie kremowe szpilki, luźny także kremowy kardigan, zabierając swoją dużą brązową torbę wyszła z domu. Po drodze kupiła kwiatyi dotarła pod piękny mały kościółek, pod którym zbierali się już goście.
[przepraszam, że to wszystko takie i za moją nieobranośc ;*]
Obsesja. Wiedziałam o niej aż za dużo. Mogłam mu przyznać rację. Każdy wpadał w pewne szaleństwo. Jedni ściskali to w sobie i to tych nazywano szaleńcami. Ci, którzy potrafili obsesję, pasję, szaleństwo swojego świata pokazać innym byli artystami. Artystami życia. Mlasnęłam cicho i ruszyłam w stronę samochodu. - Nie jestem tu długo. Nie sądzę żebyśmy się znali. - wymruczałam uciekając wzrokiem. Bałam się. Bałam się, że jednak możemy się znać, a ja nie chciałam teraz nikogo kto mógłby mnie w jakiś sposób zdemaskować. Potrzebowałam gry pozorów, mistyfikacji. Maskarady. Postarałam się o odpowiednio chłodny, zdystansowany cyniczny uśmieszek w odpowiedzi na jego ostatnie słowo i sposób w jaki je wypowiedział. Otworzyłam drzwi pasażera z pewnym problemem i wyciągnęłam upragnioną butelkę złocistego płynu. Capitain Morgan towarzyszył moim podróżom jak najlojalniejszy przyjaciel. Jedyna dewiza jaką wyciągnęłam z jego kompanii to to, że najwidoczniej najprawdziwszych przyjaciół można tylko kupić. Paradoks? Całkiem smaczny jak można było zauważyć.
OdpowiedzUsuńW istocie Adam się zastanawiał, ale nie nad tym czy ma ochotę uczyć chłopaka, a nad tym czy znajdzie na to czas. Problem polegał na tym, że od dłuższego okresu miał niesamowicie napięty grafik - szkoła, zajęcia dodatkowe, praca, próby zespołu i przyjaciele oraz rodzina, którzy byli dla niego najważniejszi. W końcu jednak brunet zerknął jeszcze raz na kartkę. Utworów nie było aż tak wiele, zresztą do trudnych też się nie zaliczały, nawet dla osób początkujących. Poza tym Adam naprawdę lubił pomagać w potrzebie.
OdpowiedzUsuń- Spoko, jakoś to ogarniemy - powiedział, oddając chłopakowi kartkę. Czuł na sobie niezadowolone spojrzenie Leny, ale nic nie mógł poradzić. Przecież nie potrafiłby odprawić tego chłopaka z kwitkiem.
- Proponuję spotkać się już dziś po lekcjach i wstępnie wszystko obgadać, może nawet zacząć ćwiczyć. Pasuje ci, czy masz już jakieś plany?
Sama nie wiedziała, po jaką cholerę została na noc w szkole. Owszem, musiała dokończyć pewne sprawy oraz uczęszczała na dodatkowe zajęcia ze sztuk plastycznych, ale już dawno powinna znajdować się w swoim mieszkaniu. Niestety jeden fakt zbyt jej w tym przeszkadzał. Nie potrafiła przejść progu domu, który od kilku dni był przeraźliwe pusty. Tak, na co dzień mieszkała tutaj jedynie ze starszą kobietą, ale i ona tak nagle zniknęła. Już dawno powinna do niej pójść. Na wejściu miło się uśmiechnąć, a w prezencie podarować jej kwiatka z bombonierką. Ale to może jutro, albo w następny czwartek?
OdpowiedzUsuńLachowska oparła bezradnie głowę o sąsiadującą ścianę. Nogi znalazły oparcie na kaloryferze, który znajdował się tuż pod parapetem. I kto by pomyślał, że ta dziewusia boi się ciemności. Teraz wpatrywała się w nią jak zaczarowana, a w jej głowie majaczył chytry plan wydostania się z zamkniętej szkoły. Nie miała bowiem zamiaru wbijać do mieszkania kogoś w akademiku. Ba, z nikim nie związała się tyle, by przyjął ją z otwartymi ramionami.
Ktoś przerwał jej ciszę, jakaś ciemna sylwetka pojawiła się znikąd w pokoju. Momentalnie serce zaczęło jej mocniej bić, a oczy ukazywały najróżniejsze bestie i potwory z wyobraźni. Dziewczyna zerwała się z miejsca i, tak jak zawsze nakazywał jej instynkt, podeszła szybkim krokiem do postaci i stanęła jak wryta przed nieznajomym jej chłopakiem. Z szeroko otwartymi oczyma wyciągnęła dłoń w kierunku jego twarzy, by móc przejechać palcami po jego policzku.
- Nie strasz mnie już - mruknęła cicho z widoczną ulgą, a następnie pociągnęła go za rękaw. - Chodź, napijemy się kawy.
- Bądźmy wszyscy wegetarianami. Pierdolmy wygodne życie, idźmy do lasu ratować zagrożone gatunki - powiedział, parodiując głos z jednej z siedzących tam dziewczyn.
OdpowiedzUsuńOczywiście, Russell dbał o środowisko, wyrzucał śmieci do śmietnika, nie na ulicę, a nawet je segregował, ale nic poza tym. Mimo tego, że chciał zostać weterynarzem i chciał zajmować się zwierzętami, tak jak jego brat, naprawdę nie obchodził go półgodzinny referat na temat zanikającego środowiska uchatek arktycznych, zapijany herbatą ekologiczną. Także plan rezygnacji z szybkich samochodów, które spalinami zanieczyszczają środowisko, wcale mu się nie podobało. Wyszedłby, gdy tylko zobaczyłby tą gromadę ubraną w koszulki z PETA gdyby nie obiecał czegoś Joshowi.
- Boże, zaraz będę musiał tam wrócić - powiedział zawiedziony, zaciągając się dymem. - I podrywanie solenizantki wcale nie zalicza się do moich planów. Nie tego wymagał ode mnie Josh, na szczęście - mruknął. Strzepnął na podłogę popiół i przyglądał się, jak wypalający się papieros zaraz poparzy go w palce. - Postawmy na naturalność, kosmetyki są niedorzeczne, bo testują je na zwierzętach - powtórzył słowa Agnes, jednej z koleżanek solenizantki. - A przyznam, że im wszystkim przydałaby się jakaś tapeta.
Zaniemówił na chwilę, jednak ruchem ręki wskazał Vincentowi, żeby jeszcze nic nie mówił. Rzucił papierosa na ziemię i zdeptał go.
- A co powiesz na to, żeby sprawdzić co jest dla nich naturalne, a co nie? - powiedział, spoglądając znacząco w oczy Vincenta i unosząc wysoko brwi. Powinien wiedzieć co miał na myśli, chciał sprawdzić czy mały popis ich orientacji, nie będzie dla tej pary wielkim zaskoczeniem.
Wyciągnęłam butelkę w jego stronę i przyjrzałam się uważnie jego twarzy znajdującej się niedaleko mojej. Zmrużyłam lekko oczy. - Możliwe. Chociaż naprawdę ciężko jest kogoś naprawdę rozumieć. Trzeba się postarać, a to wymaga od ciebie jakichkolwiek gestów. Nie każdego na to stać. Nie każdy ma też chęci. - to była mała podpowiedź, którą szybko zabiłam przez urwanie kontaktu wzrokowego. Wsiadłam do samochodu po stronie kierowcy czekając na jego ruch. Stał, oparty o mój samochód, z butelką złocistego rumu w dłoni, a ja zastanawiałam się czy chcę żeby mi towarzyszył. Decyzja i tak należała do niego, ale to uczucie niepokoju, tego, że załamanie dystansu pomiędzy ludźmi nie mogło mi wyjść na dobre. Jedyne czego pragnęłam to brak tęsknoty za kolejnym miastem kiedy ruszę dalej. Bristol kuł mnie w żołądek przypominając o sobie wszystkim na około.
OdpowiedzUsuńZ początku nie miała najmniejszego zamiaru jechać do Berlina, nie kręciła jej ta cała podróż, udawanie radości z powodu kolejnego małżeństwa ojca, generalnie cała ta "sielanka" była dla niej jedną wielką katastrofą, na którą ona została zaproszona tylko i wyłącznie przez pomyłkę. Oczywiście jej brat, Vincent, nie wyobrażał sobie przegapić ceremonii, doskonale rozumiała jak bardzo jest zżyty z matką, ale nie chciała być w to wszystko wciągana. Poddała się dopiero po trzynastej czekoladzie dostanej od niego, może i lubiła słodkie, ale od nadmiaru po prostu chodziła cały dzień struta jakby miała za chwilę zwrócić zawartość swojego żołądka.
OdpowiedzUsuńW dzień wyjazdu przyszła do Vincenta z samego rana, dzięki temu, że miała klucze weszła samodzielnie, praktycznie bezszelestnie i od razu skierowała się do sypialni, w której jak podejrzewała był chłopak. Zaśmiała się widząc jak brat krząta się po pokoju spakowany tylko w połowie, w końcu postanowiła zaznaczyć swoją obecność i zakryła mu oczy, co zrobiła z trudem, ponieważ był od niej sporo wyższy.- Wiesz, w zasadzie myślałam, że tak właśnie jest.- pocałowała go w polik i rzuciła się na jego miękkie łóżko.
I tutaj zaczynał się schody, bo jego przypuszczenia były błędne. Nie miała żadnego powodu, nie zniknęła dlatego że uciekała od czegoś albo potrzebowała wolności. Nie. To nie było tak jak mu się wydawało, a ona nie miała wymówki na swoje zachowanie.
OdpowiedzUsuń- Wyprowadziliśmy się. Ojciec powiedział w środę, a w czwartek był samolot. Po rzeczy przysłał innych ludzi - odparła spokojnie, przejeżdżając palcem nad płomieniem małej świeczki, którą zapaliła kelnerka. Summer jak zawsze nie wiedziała co zrobić z rękoma. Wolała bawić się czymkolwiek. Czy to szklanką, solniczką czy, jak teraz, świeczką. Wzruszyła nieznacznie ramionami jakby wcale nie uważała przeprowadzki za coś ważnego. - I już Ci mówiłam. Tak było lepiej, dla Ciebie. I tak nic byś nie zmienił.
Pod tym względem miała szczególną rację. Nie wpłynąłby w żaden sposób na jej ojca, a utrzymywanie kontaktu gdy ona była w Nowym Jorku, a on w Berlinie nie miało najmniejszego sensu. Przecież i tak zabiłaby to wszystko strefa czasowa, a ona.. Na żywo była trudna do zaakceptowania, przez telefon nigdy nikt nie rozmawia z nią dłużej niż trzy minuty. Jak on sobie to wyobrażał? Że on będzie mówił, a ona, jak prawie zawsze, ciągle milczała, gdy coś jej nie będzie pasować?
Słysząc deklarację chłopaka dotyczącą odwdzięczania się, Adam machnął tylko ręką. Nie pomagał mu przecież po to, żeby czerpać z tego korzyści. Zachowywał się po prostu tak jak to miał w zwyczaju - empatycznie i przyjaźnie. Sam chciałby, by kiedyś ktoś zachował się tak w stosunku do niego lub osoby mu bliskiej, dlatego swoją postawą dawał przykład innym.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się do kolegi na pożegnanie, a potem wrócił do rozmowy albo raczej całowania z Leną. Ta trochę się boczyła, bo i tak mieli dla siebie mało czasu, ale w końcu udało mu się ją przekonać. Zresztą tak było prawie za każdym razem. Dziewczyna nigdy nie potrafił mu odmówić, zresztą on jej także.
Po południu, gdy ogarnął już tako zadania domowe i przygotował siostrze obiad, wyszedł z domu, żeby spacerkiem dojść do szkoły. Zabrał ze sobą swoją gitarę i spokojnym krokiem przemierzał kolejne to ulice. Gdy dotarł na miejsce w klasie nie było jeszcze chłopaka. Dlatego też Adam wyjął instrument z pokrowca i zaczął grać jakąś improwizację, łącząc dźwięki, które jego zdaniem dobrze do siebie pasowały.
[Wybacz, że tak długo, ale w końcu wróciłam z urlopu ;) Jeżeli możesz, odpowiadaj pod nową kartą "If i die tomorrow" - nie wiem kiedy adminki zamienią ją w linkach z tą poprzednią.]
OdpowiedzUsuń- Miałem taki plan z Joshem, żeby na koniec całego spotkania, zrobić małe macanko na kanapie, żeby tym wszystkim pieprzonym ekologom szczęki opadły.
Wyciągnął się na fotelu, napawając się zapachem dymu wydobywającego się z papierosa Vincenta. Uśmiechnął się szeroko, w sumie nie chcieli zrobić to tylko po to, by pokazać tym wszystkim ekologom różne dziwny prawa naturalnego. Po prostu... Lubili szokować ludzi swoimi niecodziennymi relacjami.
- No weź, Vincent, co ci zależy? Ilekolwiek dostałeś za to, że tutaj przyszedłeś, to podbijam stawkę dwukrotnie! A przyjaciółka na pewni się nie obrazi. Porozmawiam z nią potem, zganisz wszystko na mnie. Tylko zgódź się, zgódź, zgódź, zgódź! - Poprosił piskliwie jak dziecko. Jeszcze chwila i będzie skakać ze słodkimi oczkami dookoła chłopaka.
Sam w sumie nie wiedział dlaczego mu tak zależało. Nuda w przypadku Collinsa sprawiała, że do głowy przychodziły mu zaskakujące pomysły.
- Kiedyś będziemy musieli tam wrócić. I naprawdę chcesz wspominać ten wieczór tylko jako szaloną imprezę przy jakiejś gównianej herbacie, drogiej tylko dlatego, że wyprodukowano ją przez organizację zwalczającą niewolnictwo? Chociaż wódkę wykradnijmy z barku, na pewno coś mają. Nikt nie jest aż takim maniakiem zdrowego stylu życia, żeby w domu nie miał ani jednej flaszki.
[Jeśli jeszcze tu jesteeś.. Możemy jakoś przerzucić się z Sum na Lynn? Co prawda trzeba pozmieniać jakoś to powiązanie, ale coś się wymyśli i biorę na siebie zaczęcie wątku, bo to ja nawaliłam z Summer.]
OdpowiedzUsuń