niedziela, 2 września 2012

Mój świat jest wypełniony bólem.


Udawałeś kiedyś, że jesteś martwy? Leżałeś w bezruchu, wpatrując się w jedno miejsce, ze zgiętymi palcami u wyprostowanej ręki? Czekam na to, aż wszyscy będą myśleli, że u mnie jest w porządku. Że jest tak dobrze jak nigdy nie było. Wtedy uśmiercę swoje ciało. A wypisanie aktu będzie tylko formalnością. Nie można być przecież żywym bez duszy.

Wszystko zaczęło się dnia 13 listopada 1993 roku na świat przyszła dziewczynka o blond włosach i oczach o niespotykanym odcieniu fiołkowym, nazwana przez rodziców Jamaica. Dziecko urodziło się w rodzinie bogatej, lecz nie całkiem normalnej. Ona od zawsze była inna. Ta historia nie mogła skończyć się dla niej szczęśliwie. Urodziła się w złej bajce.

Dnia 21 grudnia, 1997 roku.
Zima dawała się już odczuć bardzo intensywnie, co nie wszystkich cieszyło. Starsze panie narzekały na lód, po którym łatwo się ślizgały i łamały sobie nogi. Dorośli załatwiali prezenty gwiazdkowe dla swoich pociech, a dzieci cieszyły się na samą myśl o otrzymaniu gwiazdkowych prezentów. Jednak nie ja. Dla mnie to wszystko było niewyobrażalnie sztuczne. Dlaczego ludzie stawali się nagle tacy mili? - zastanawiałam się  pewnego mroźnego wieczora, siedząc przy oknie i obserwując płatki śniegu. Dlaczego moje siostry cieszyły się tylko z prezentów? Dlaczego rodzice mieli takie smętne miny? Czy tatusia znowu nie będzie na Wigilii? Takież to myśli krążyły w  mojej głowie, gdy nagle do jej pokoju wtargnęły dwie, identycznie wyglądające dziewczynki. Moje starsze siostry bliźniaczki. Trisha uśmiechnęła się wrednie do mnie i wyrwała mi z dłoni Pana Miśka. Ulubionego misia. Odezwała się niemiłym głosem, na którego sam dźwięk przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Czy miałam się czego bać?
- Cześć malutka. Ja i Nadia mamy dla Ciebie gwiazdkowy prezent. Ucieszysz się. - gdy Trisha wypowiedziała te słowa na me wąskie wargi wkroczył szeroki uśmiech. Nie zaniepokoiłam się nawet faktem, że Nadia zamknęła drzwi na klucz. Moje siostry były dobre, tak zawsze mawiała mamusia i tatuś. A teraz miały dla mnie prezent. Ucieszyłam się i cała wręcz promieniałam. Jedna z moich sióstr popchnęła mnie mocno na łóżko a druga wyjęła z kieszeni scyzoryk. Po co im to? Pomyślałam w tamtej chwili, a całe moje drobne ciałko sparaliżował niewyobrażalny strach. Bałam się jak nigdy dotąd. Nie bałam się tak nawet wtedy, gdy siostry przytrzasnęły mi paluszki drzwiami. A wtedy mnie bolało bardzo mocno. Trzynastoletnie dziewczynki zbliżyły się do mnie, a ja z trudem przełknęłam ślinę. Usiadły po moich dwóch bokach. Każda z nich miała w dłoni scyzoryk. Co chciały zrobić? Nie skrzywdziłyby mnie, prawda? Ja tak mocno kochałam obie moje siostrzyczki. Tymczasem one rozerwały rękawy od mojej białej sukieneczki.
- Co wy robicie? - pisnęłam przerażona, a gdy dwa ostrza zatopiły się głęboko w moich ramionach, zaczęłam krzyczeć. Trisha zasłoniła mi usta swoją dłonią, jednocześnie wbijając mi w skórę swoje paznokcie pomalowane na lazurowy kolor. - Mamusiu, tatusiu.. one.. - krzyk czterolatki szybko przerodził się w szloch. Gdy jej siostry przestały, ona opadła na łóżko, zwijając się z bólu i brudząc pościel krwią. 
- Przyniesiemy bandaż, siostrzyczko. Nie chcemy przecież, żeby nasza mała Jamajka się wykrwawiła na śmierć. - roześmiała się głośno Nadia, obejmując ramieniem Trish. Ta jednak pochyliła się nade mną i wysyczała głosem pełnym jadu. - Pamiętaj maleńka, jesteś nikim. Jesteś nikim, Jamaica. - i odeszły.

Dnia 13 listopada 2000 roku.
To będą Twoje najlepsze urodziny, skarbie! Będzie dużo balonów, pełno dzieci, a siostry się wami zajmą. Obiecuję. - te oto słowa wypowiedziała mama w dzień moich siódmych urodzin, gdy wychodziła z domu razem z tatą. Mieli wrócić nad ranem, a Sandra mogła zostać u mnie na noc. Te urodziny będą wspaniałe, tak właśnie myślałam. Nawet moje siostry chodziły uśmiechnięte i zadowolone. To był dobry znak. Gdy wybiła godzina siedemnasta byłam nieco zdziwiona, że goście nie zaczęli się jeszcze schodzić. Pobiegłam do kuchni, a tam zastałam obie siostry z diabolicznymi uśmiechami wypisanymi na wargach. One jadły mój piętrowy, różowy tort z Barbie! Wściekłam się jak nic i zaczęłam histerycznie płakać. Szesnastolatki wybuchnęły tylko śmiechem, a jedna z nich odezwała się słodkim jak miód głosem. 
- Przykro nam, Jamajko. Nie będzie dziś przyjęcia. Idź spać, niedługo będą tu nasi znajomi i będzie mega ostra impreza. - zachichotała w dziwny sposób Nadia i dodała kilka obraźliwych słów, których znaczenia nie potrafiłam za nic w świecie odgadnąć. Z mokrymi od łez policzkami poszłam do swojego pokoju. Nieszczęść jednak było jeszcze za mało jak na ten dzień...
Nocą obudziłam się kaszląc. Przerażona zauważyłam, że moja kołderka w gwiazdki się pali prawdziwym ognień. Zaczęłam przeraźliwie głośno krzyczeć. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż po pięciu minutach straciłam przytomność. Obudziłam się kilka dni później w szpitalu, z poparzeniami pierwszego stopnia. Niestety w mojej pościeli nie znaleziono niedopałka papierosa, który rzuciła w nocy Trisha i tym samym wywołała pożar. Moje siostry wmówiły mamie, że razem z Sandrą bawiłam się zabawkami. Do dnia dzisiejszego mam blizny po poparzeniach, które ciągle przypominają mi o tych złych chwilach i gorzkich łzach. Wtedy spostrzegłam, że mama skłamała. To nie były najlepsze urodziny, tylko najgorsze.

Dnia 9 czerwca 2007 roku.
Moje drobne ciało zanurzyło się w głębokim fotelu. Naprzeciwko mnie siedziała kobieta w kwiecie wieku, około trzydziestoletnia psychiatra. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, lecz ja tego nie odwzajemniłam.
- Kim jesteś, Jamaica? - spytała doktor Brown, cały czas się uśmiechając. Tym razem ja też się uśmiechnęłam. Kwaśno i niemiło. 
- Jestem nikim, pani doktor. - szepnęłam, dotykając swoich jasnych włosów. 
- Dlaczego tak sądzisz? To nieprawda. Jesteś wartościową, piękną dziewczynką.- powiedziała głosem stanowczym i uprzejmym, a ja wybuchnęłam szaleńczym, dzikim śmiechem. Pokręciłam głową, milcząc. 
- Dlaczego się okaleczasz, Jamaico? - spytała doktor Brown. Widziałam, że powoli się niecierpliwi więc się promiennie uśmiechnęłam. Przechyliłam głowę w prawą stronę, rzucając jej mordercze spojrzenie. 
- Bo lubię? Bo chce? Bo to zabawne? - uniosłam brwi ku górze, tak naprawdę pisałam historię wyzwolenia. Na dłoniach, ramionach i na udach.
- Nie zachowujesz się normalnie, Jam. Spędziłaś już pół roku w zakładzie psychiatrycznym. Robisz krzywdę samej sobie. - powiedziała psychiatra, a ja jedynie wzruszyłam ramionami. To była moja pierwsza maska. Maska idealnej obojętności. Nie obchodziło mnie nic i nikt. Nawet ja sama. 
- My chcemy Ci pomóc. Dlaczego to robisz? - padło pytanie z ust ciemnowłosej lekarki. 
- To nie ja, to one. Demony. - wyszeptałam cichym głosem, tak jakbym zdradzała odwieczną tajemnicę.
Krzyk. Głośny krzyk wypełnił pomieszczenie. Krzyk bólu, goryczy i rozpaczy. To był chyba mój krzyk. Nim się obejrzałam do pokoju wbiegli sanitariusze i chwycili mnie za ramiona. Pani doktor Brown wyłączyła urządzenie, które nagrywało całą naszą rozmowę. Spojrzała na mnie z niechęcią i powiedziała. 
- Do izolatki z tą stukniętą suką. Ale już. - jej głos nie był już miły, tylko chłodny i szorstki. Znowu wylądowałam w psychiatryku. Tym razem na dwa lata. 

Szept autorki : 
Cóż, kilka wspomnień z życia Jamaici. Mam nadzieje, że jakoś przełknięcie moje wypociny i nie zniechęcicie się jednocześnie do mojej postaci. c:

1 komentarz:

  1. [Jezu. Przyznaję, opowiadanie dość brutalne, ale i ciekawe. Podobało mi się. Chociaż zastanawia mnie jedno: dlaczego jej siostry takie były? Dlaczego dopuszczały się aż takich czynów?]

    OdpowiedzUsuń