To się wszystko źle zaczęło. Spotkałaś nieodpowiednieg o
człowieka na swojej drodze. Tak, cofnijmy się teraz do początku,
pamiętasz? Jasne, Ty wszystko pamiętasz. Nieodpowiedni człowiek, nie zły
człowiek, nie. Niedopasowany do Ciebie, do Twojej wrażliwości, do
Twojego stylu bycia i charakteru. On Cię zniszczył, emocjonalnie
wypalił, jeden człowiek, jedno pudło, jedna Ty. Dlatego tak długo to
trwa, Twoja kwarantanna, wprost nieskończenie.. I od nowa.
Zatraciłaś się w tym. Nie wiedziałaś co robisz ani jak sobie z tym poradzić. Nie pokazywałaś, że boli. Wydawało się tak prosto powiedzieć. Komuś, komukolwiek. Zwykłe słowa. Nie chciałaś jednak, nie wydałaś go. Co sobie mówiłaś? 'Nic się nie stało, nic się stało, to przejdzie, to niewarte'? Milczenie, taka cicha akceptacja, zgoda na rzeczywistość. Zgoda na ludzi, którzy niszczyli właśnie Ciebie. Ale Ty się przecież nie bałaś, prawda? Nie wylałaś łez, krew mogła spalać żyły, ale Twoje wargi milczały. Cichość. Cała Ty. Chciałaś przemóc się, pomóc sobie. Szukałaś tak długo, aż znalazłaś, aż ktoś pokazał ci drogę. I wybrałaś w końcu. Oddałaś się cała tańcowi. Nim nauczyłaś się przekazywać emocje, zaczęłaś czuć, wspinać się, wychodzić. Walczyłaś. Tak, świat znowu zyskał coś prócz czerni i bieli. Oddałaś mu siebie, już nie taką niewinną, już nie taką delikatną. Tylko w tańcu zdajesz się być taka jak dawniej. Wrażliwa, spokojna, czuła. Byłaś taka zanim go spotkałaś. Byłaś inna, teraz jesteś lepsza?
Wyjechałaś. Jak bardzo tego chciałaś, jak długo ich namawiałaś? Miałaś tylko trzynaście lat, tylko tyle i aż tyle by chcieć walczyć. Brakowało sił, ale brnęłaś do przodu. Usuwałaś, niszczyłaś. Prosiłaś, błagałaś. Wygrałaś. Pożegnałaś Dublin, pożegnałaś "nieodpowiedniego". Nie był zadowolony, znikała jego zabawka. Czy interesowałaś się tym? Czy pamiętasz jak przychodził i co bredził? On chciał dalej Cię niszczyć, igrać z Twoimi uczuciami. Byłaś jego mała Ros, chciał się Tobą bawić, już mu nie pozwalałaś. Uciekałaś. Mówiłaś, że wrócisz, obiecywałaś, zaklinałaś się, uśmiechałaś, ale nigdy tego nie zrobiłaś. Wiem, kłamałaś. Powrót nie był w Twoich planach. Liczyła się tylko swoboda, wolność, lekkość z jaką odleciałaś. Sama. Znowu czułaś wiatr we włosach i spokój na skórze. Dostałaś czystą książkę, sto kredek kupiłaś sobie sama. Mogłaś ułożyć swoje życie od nowa. To był Twój prawdziwy początek. Początek Lynn.
Wszystko się zmieniło, gdy trafiłaś tutaj. Nowy Jork, nowi ludzie, nowy świat. Ojciec. Michael, 43 lata, genialny kucharz. Macocha. Anette, 27 lat, redaktor naczelna. Nie przestałaś być grzeczną dziewczynką. Przecież w tańcu nadal byłaś wrażliwa. Przecież w szkole nadal starałaś się nie mieć problemów. Przecież nadal pomagałaś. Przecież.. Zmieniłaś się. Pijesz za dużo, wiesz o tym, ale kto w dzisiejszych czasach nie pije? Przynajmniej nie ćpasz, mogę Ci to zapisać na plus. W porównaniu z tym co przeszłaś i tak można być z Ciebie dumnym. Nie poddałaś się. Ta kwarantanna w końcu się skończyła. Mogłaś wyjść i zacząć oddychać nowojorskimi spalinami. Coś ci się należało, jakaś rekompensata, zapłata? Kilka imprez to jeszcze nie tak źle, trochę tatuaży za dużo też było Ci potrzeba. Pamiętasz, ale zapominasz. Tak jest w końcu bezpieczniej, tak możesz żyć normalnie. Przestałaś być bezbronnym dzieckiem. Ile się nauczyłaś dzięki niemu? Jak wiele chciałabyś nie pamiętać? Za dużo pyskujesz, ale nie ojcu. On przecież jest dobry. On cię nie krzywdzi. Pokazał ci drogę, pomógł stawiać pierwsze kroki w szkole tanecznej. Stałaś się jeszcze lepsza niż wcześniej. Na co dzień wyszczekana i dogryzająca, w muzyce niewinna i delikatna. Sprzeczność idealna.
To nie mogło się udać. Dziecko idealne, nigdy nim nie zostałaś. Nie pozwolili ci na to, zdeptali Twoją osobowość. Zabiłaś w sobie Ros, narodziłaś Lynn. Nie ma pomiędzy wami żadnego połączenia. Roslynn nie jest już jednością. To druga część Ciebie doszła do głosu. Koniec z cichością, z milczeniem, akceptacją. Przestałaś być odważna tylko w myślach. Znowu wyjechałaś. Tym razem do szkoły, tym razem nie uciekałaś, nie musiałaś. To dobra decyzja. Nie, nie genialna, po prostu dobra. Wyrwałaś się. Ludzie przestali patrzeć dziwnie, tutaj nikogo nie zaskoczyła Twoja zmiana. Nie znali Cię wcześniej, możesz przestać udawać, prawda? Piwno-złote tęczówki w końcu mogą ironicznie patrzeć w nieznane twarze, w końcu możesz rzucać dwuznacznymi uwagami i nic nie robić sobie z pożądania facetów. Należysz do siebie samej. Możesz tańczyć jak niewinna dziewczyna i wlewać w siebie alkohol litrami jak najlepsza imprezowiczka. Nikt Cię do niczego nie zmusi. Przecież nie jesteś idealna. Masz pełno wad, mniej zalet. Więcej w Tobie niechęci niż radości. Złośliwa, humorzasta, podła, wredna. Dużo pijesz, mało palisz, więcej klniesz. Spokojna jedynie, gdy poruszasz się lekko na palcach, a modern dance wypełnia Twoją duszę. Gubisz swoją naturalność pod maskami. Przestałaś już je rozróżniać, jedna impreza, jeden taniec, jedna Ty.
Gdzie kończy się kłamstwo, a gdzie zaczyna prawda, Roslynn?
Roslynn Cassells
04.09.1994r. | Dublin | profil taneczny
Can't wake up in sweat 'cause it ain't over yet. Still dancin' with your demons. Beyond the will to fight where all that's wrong is right, where hate don't need a reason. You've been lied to just to rape you of your sight, and now they have the nerve to tell you how to feel..
Can't wake up in sweat 'cause it ain't over yet. Still dancin' with your demons. Beyond the will to fight where all that's wrong is right, where hate don't need a reason. You've been lied to just to rape you of your sight, and now they have the nerve to tell you how to feel..
_________________
Angielskie teksty posiadają linki do piosenek, z których pochodzą. Karta raczej drastycznych zmian nie będzie mieć. Jak na razie musi wystarczyć to co jest. Trochę za tajemniczo, ale mniejsza o to. Lynn już taka jest. Nie pogryzie jak się o to nie postaracie.
[pogryzie, pogryzie. oni to się będą tylko gryźli, aż w końcu któreś nie zdzierży ;) jest i moja Roslynn... wątek będzie bez fajerwerków, ale co tam.]
OdpowiedzUsuńGallagher od pół godziny siedział bez ruchu. Uczniowie mijali go, trącając się ze śmiechem i pokrzykując coś. Zbliżała się sobota, bezmózdzy niewolnicy weekendu kręcili skręty. Wojownicy światła, jak mówiła na nich Carol. Od ekscytacji do rezygnacji, bal malkontentów wypływał właśnie na dziedziniec szkoły. Alex uśmiechnął się pod nosem i zapalił fajkę.
Linie na papierze były poprzecinane jego zapiskami, czarny tusz wsiąkał szybko, nawet się nie rozmazując. Kolejne nuty, następna piosenka. To nic, że nie miał z kim grać. Odkąd kurator wygnał go z rodzinnego LA prawie nie widywał swojego zespołu. Ale wiedzieli, że gdy znowu się spotkają, zatrzęsą sceną po obu stronach Atlantyku. Danny i James nie mogli się już doczekać, Sam i Cam podchodzili do tego znacznie spokojniej.
Właściwie, ciekawe co ci palanci porabiali. Nie mógł do nich pojechać, ale od czego są telefony? Danny- sekretarka. Cam odebrał z jękiem 'Śpię, spierdalaj'. Sam nie odebrał w ogóle. James...
-Cassells, cioto- warknął do telefonu Gallagher, wyrywając perkusistę ze zwyczajowej drzemki.- Mam dla Ciebie coś, posłuchaj...
Odegrał to, co pisał zaledwie pięć minut wcześniej. James niemal od razu zaczął uderzać palcami w blat stołu; Alex wiedział, że tak, bo jego dziewczyna dość głośno na to narzekała... Tak właśnie pisali muzykę, odkąd Alex przeprowadził się do tego pieprzonego Palm Springs. Kurator groził, że w sądzie będzie zeznawał specjalnie tak, by Lex dostał jeszcze większą karę.
Właściwie nie rozmawiali długo; nie musieli, wystarczyło podać sobie kilka nieistotnych informacji i już. James przezornie nie wypytywał jak mijają mu za długie na Florydzie dni.
Gallagher odłożył białą gitarę i zaciągnął się jeszcze jednym papierosem. Napis 'Family First'na piersi odbił się w szybie, gdy przekładał nogi na zewnętrzny parapet. Niecierpliwie podrapał się po mostku. To dzisiaj. Widział to jakby zdarzyło się wczoraj. Nie wierzył, że ona go obserwuje. Prędzej skłonny byłby uwierzyć, że w jakimś popieprzonym, alternatywnym wszechświecie jego rodzina nadal jest pełna, nikt nikogo nie...
A jego ojciec? Żyje czy nie? Obserwuje, czeka na dogodny moment? Gallagher zaśmiał się pod nosem. Co go to obchodziło? Minęło tyle lat, że mógłby zapomnieć.
Nawet nie zauważył, że ktoś go obserwuje, gdy z powrotem brał gitarę, a jego palce na nowo rozpoczęły wędrówkę po gryfie. Spokojna sonata nie pasowała zupełnie do wytatuowanego, palącego trzecią już fajkę chłopaka w koszulce z rażącym oczy napisem Sex Pistols. Ale dziewczynie, która na niego patrzyła zdawało się to nie przeszkadzać.
Co takiego miał on wspólnego z Jamesem? Ich wspólne wypady na miasto były już legendarne. Każdy klub w obrębie Bay Area w SF i Beverly Hills w LA znał jego, Jamesa i ich kolegów z zespołu. Zaraz po Danny'm, Cassells był jego najlepszym kumplem. Zdarzało im się pieprzyć te same dziewczyny, razem lądować z jedną laską w łóżku, całować się na pokaz przy wszystkich i obmacywać się pod prysznicem. Gdy byli pijani można było się z nich dodatkowo pośmiać, bo zawsze robili coś durnego, za co potem...
OdpowiedzUsuńZa co potem dostawało się kuratora. I lądowało na Florydzie, w zatęchłym Palm Springs. Nie wiedział jednak, że Cassells ma siostrę. Wspominał coś o rodzinie ojca, który wyniósł się na wschodnie wybrzeże, nie miał jednak pojęcia o istnieniu jakiegoś jego rodzeństwa. I nawet nieszczególnie go to obchodziło.
Nie zwróciłby uwagi na tę tancerkę ze spalonego teatru, w luźnym podkoszulku, trampkach i krótkich- a nawet ultrakrótkich- spodenkach. Za bardzo był pochłonięty muzyką. A jednak sama się nim zainteresowała. Przyzwyczaił się, że gdy nieznajomi czegoś od niego chcą, najczęściej chodzi o coś co akurat robił, a czego robić nie powinien, w stylu 'w szkole nie wolno palić i pić, panie Gallagher'. Uśmiechnął się kpiąco, patrząc w jej tęczówki.
-Nie po to grałem, żebyś mi się tu zwalała- prychnął, celowo patrząc prosto w jej oczy.- Gdybyś mi nie przerwała, pewnie grałbym dalej... pod warunkiem, że ten utwór byłby dłuższy. Nawet najładniejsza piosenka kiedyś się kończy, madame.- mruknął, gasząc fajkę w twardym kamieniu.
-A to chyba znaczy, że musisz już iść...?
[Hej ;) Wątkiem jestem zainteresowana i to bardzo, ale niezbyt wiem jak można by połączyć Lynn i Russa. Ogólnie to proponuję, żeby znali się ze szkoły z widzenia i tak:
OdpowiedzUsuńa) zwierzak Lynn zachorował/Lynn znalazła chorego zwierzaka na ulicy - postanowiła więc mu pomóc i poszła do weterynarza, gdzie często przesiaduje Russell, bo pomaga tam mu jego brat
b) Russell czasami przychodzi na sale gimnastyczną i przygląda się różnym próbom, czasami tam rysuje, czasami krytykuje innych
c) Lynn zabłąkała się w niezbyt ciekawą okolicę i Russell pomógł jej wrócić do domu
więcej na chwilę obecną nie wymyślę, wybierz coś z tego, jak Ci się nie spodoba, a nie będziesz miała żadnego własnego pomysłu, to jeszcze trochę nad tym podumam xD]
[Nie szkodzi, początek wyszedł Ci dobrze, więc liczę, że reszta też będzie równie przyzwoita. A zaszalejmy, najwyżej nam jakieś dziwy tam wyjdą, ale co tam xD ]
OdpowiedzUsuńRytuałem Russella było, że przynajmniej dwa razy na tydzień przychodził do swojego brata do pracy, żeby trochę umilić mu niekiedy męczące siedzenie w gabinecie. Mimo że Josh był temu przeciwny, żeby nie mieć problemu z szefem, młodszy Collins nie raz okazywał się całkiem przydatny, dlatego ostatecznie nie zakazał bratu odwiedzania go w klinice.
I tak było w ten poniedziałek. Russell z ciepłym lunchem wszedł do kliniki. Zobaczył, że drzwi do gabinetu są otwarte - to znaczyło, że Josh nie przyjmował nikogo - więc zawołał radośnie "Kochanie, już jestem" i wszedł do pomieszczenia. Tam zatrzymał się zdziwiony, gdy zamiast swojego ukochanego brata, zobaczył znajomą mu ze szkoły dziewczynę.
- O Boże, co mu się stało? - zapytał zdziwiony, kiedy zauważył na jej rękach czarnego szczeniaka.
Odstawił siatkę z obiadem na biurko i podszedł do kontuaru. Pogłaskał psiaka delikatnie po łbie, kiedy dziewczyna położyła go na blacie i rozejrzał się nerwowo, sprawdzając czy nigdzie nie ma Josha. Zniknął, co było czasami w jego stylu, a nie było teraz czasu, żeby na niego czekać. Russ sam musiał zająć się szczeniakiem.
- Jest twój? Co się stało? Masz książeczkę zdrowia? - wypytywał, chodząc po gabinecie i szukając najpotrzebniejszych rzeczy. Gumowe rękawiczki, woda utleniona, zastrzyk na wściekliznę. Wszystko przygotował sobie na stole i jeszcze raz spojrzał zmartwionym wzrokiem w oczy dziewczyny, a potem zabrał się do pracy. Wsunął na ręce gumowe rękawiczki i przemył wodą utlenioną zakrwawione łapki labradora, a kiedy już mniej więcej wiedział, które miejsca są zranione, posmarował je delikatnie maścią i obwinął bandażem. Złamaną łapę zostawił, nie będąc zupełnie pewien co powinien z nią zrobić, zabrał się więc za zastrzyki.
- Potrzymasz go, o tutaj? - poprosił, pokazując dziewczynie jak powinna chwycić psiaka. Delikatnie, jedną ręką na karku, drugą w połowie kręgosłupa, żeby nie wiercił się za bardzo.
[Wydaje mi się to jakieś takie strasznie chaotyczne, ale przez dwutygodniowy urlop jakimś cudem straciłam wprawę xD]
-Jak na kogoś, kto nie zna się na muzyce, wyjątkowo dużo jęczysz. Nie wiesz, że nie wolno dopisywać swoich nut do czyichś? Tworzenie muzyki nie polega na dopisywaniu swoich partii do partii Mozarta, Bacha [Sebastiana Bacha xD], Haendla i innych.- oburzył się Alex. Użalał się? Może... ale i tak nie zamierzał się z nią wykłócać. Zagrał jeszcze kilkuminutowy wstęp do pewnego klasycznego utworu i płynnym przejściem zaczął grać temat z Ojca Chrzestnego, po kilku minutach zmieniając go na piosenkę z Desperado. W końcu zagrał jeszcze wstęp do Stairway to heaven i odłożył gitarę, spoglądając ze znudzeniem na dziewczynę.
OdpowiedzUsuń-I co? Jakieś głębokie przemyślenia?- zapytał kpiąco, odpalając papierosa. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tym samym momencie zadzwonił Cassells.
-James, nie teraz. Mam właśnie niezwykle interesującą pogawędkę... I co mnie to obchodzi? Brandi? Wszystkiego najlepszego, mała...- dziewczyna Jamesa ojebała go właśnie, że nawet w jej urodziny Cassells musi wisieć z nim na telefonie. Myślałby kto, że ona nie gadała po pięć godzin ze swoją siostrą.
Nawet gdyby wiedział, że to ta rzeczona Cassells, od której ma trzymać łapy z dala (albo jego 'niewyżytego fiuta', to już lepiej zostawić Jamesowi)i tak nie zgodziłby się pomóc jej w tym co chciała zrobić, nieważne czego to dotyczyło. Alex nie nadawał się do takich rzeczy, a poza tym... ta mała wesz działała mu na nerwy.
OdpowiedzUsuń-Coś Ci nie pasuje, słonko? Powiedziałem: jak się nie podoba, trzeba było tu nie przyłazić- westchnął, wywracając oczami.- Co za to chcę? Zwykle biorę zapłatę w naturze... ale dla Ciebie zrobię wyjątek i nie zagram wcale, zadowolona?- zapytał, zeskakując z parapetu i zabierając instrument. Nie goniła go, na szczęście.
Czasem zdarzały mu się takie propozycje, ale zwykle odmawiał, wymawiając się nadmiarem obowiązków, albo stwierdzając po prostu "bo nie", jak w tym przypadku. W spokoju dotrwał do śniadania następnego ranka. W szkolnej kantynie było pusto, bo wszyscy wylegli na zewnątrz. Alex był jedyną osobą, która nie dość że została w środku, to na śniadanie jadł pizzę, poprawioną lodami i pił mocną kawę.
- Ros, czy ty możesz się, do jasnej cholery, uspokoić?! - warknął, kiedy dziewczyna zaczęła marudzić na psa, zdecydowanie za głośnym tonem. - On nie jest niczemu winien i na pewno nie potrzebuje, żebyś go jeszcze denerwowała, bo wystraszy się i ugryzie jeszcze raz! - Mimo jak bardzo był wkurwiony, usiłował by jego głos był spokojny i oschły, żeby nie wystraszyć jeszcze bardziej szczeniaka.
OdpowiedzUsuńPodrapał go delikatnie za uszkiem. Ciągle nie wiedział czy złamaną łapkę wystarczy usztywnić cy lepiej zabrać ją na zdjęcie rentgenowskie i zabrać na blok operacyjny. Nie był weterynarzem, wszystko co teraz zrobił podpatrzył od brata, ale operacja to było coś, co znacznie przewyższało jego uzdolniony umysł.
- Póki co podam kroplówkę z lekami uspokajającymi, poczekamy na lekarza - powiedział w sumie bardziej do siebie niż do Ros i wykonał to co powiedział. - Potem wezmę go do siebie do domu. Jeżeli z łapą będzie wszystko w porządku to oddam w dobre ręce, a jak będą jakieś powikłania to chyba sobie go zatrzymam. Śliczny jest - powiedział z uśmiechem, spoglądając na szczeniaka. Już w sumie złość trochę mu przeszła.
- Ogólnie to... - zaczął niepewnie, przenosząc wzrok na dziewczynę. Teraz miał powiedzieć coś, co nie często wypływało z jego ust. - Mimo wszystko dziękuję, że go tutaj przyprowadziłaś. Gdyby jeszcze tak dwie godziny był sam, to na pewno by umarł
Chwilę później do gabinetu wszedł Josh. Popatrzył na nich zdezorientowany, a po szybkich opowieściach Russella z wytłumaczeniem o co chodzi, podszedł do psa i zbadał złamaną łapkę.
- Zabiorę go na blok - zdecydował Josh.
- Czekaj, pójdę z tobą! - odpowiedział Russell, ale brat powstrzymał go ruchem ręki.
- Już wystarczająco zrobiłeś, Ever. I nie marudź mi tutaj - Starszy Collins spojrzał na chłopaka groźnie. - Przecież dobrze wiesz, że nie możesz tam być. Idź odprowadzić koleżankę, zadzwonię do ciebie jak będzie po wszystkim.
Russell przytaknął i po tych słowach delikatnie pocałował brata w usta. Po kilku sekundach oddalili się od siebie i każdy poszedł w swoją stronę. Josh zabrał pieska do gabinetu operacyjnego, a Russell wziął Lynn za łokieć i wyprowadził ją na zewnątrz.
[No, jakoś mi tam idzie xD Ale i tak dobrze wiem, że to jest tylko przykrywka, że coś robię, a tak naprawdę to powinnam bawić się w photoshopie, żeby we wrześniu być jedną z lepszych w szkole xD No, ale jak to zawsze ze mną bywa, jak coś muszę to odkładam na ostatnią chwilę. Mam dwa miesiące, więc wezmę się za to na pewno...kiedyś.]
-Czyli na całe życie. W przyszłym roku raczej już mnie nie zobaczysz, no, chyba że ruszysz swój chudy, aczkolwiek całkiem zgrabny zadek na Mayhem Festival.- mruknął, odwracając wzrok od dziewczyny i dalej jedząc swoją pizzę.
OdpowiedzUsuń-Nie wiem, co zamierzasz, ale nie pomogę Ci, więc przestań jęczeć mi nad uchem. Chyba, że zamierzasz mi zapłacić za wysłuchiwanie twoich żali, wtedy owszem, bardzo proszę.- prychnął, rozkładając zeszyt i sięgając do kieszeni po coś do pisania.
[Jasne! A masz pomysł? :D:D]
OdpowiedzUsuńOdprowadził ją zdziwionym spojrzeniem aż do ciężkich, podwójnych drzwi stołówki, a potem wzruszył ramionami. Wiadomość od Jamesa była krótka i treściwa, dotyczyła wieczoru, więc nie spodziewał się go zobaczyć...
OdpowiedzUsuńPo zaledwie dwóch godzinach. W dodatku w towarzystwie tego małego, upierdliwego krasnala.
-Cassells!- Gallagher uściskał przyjaciela, śmiejąc się gdy tylko ten niewyżyty facet uwiesił się na nim.- Co ty tu kurwa robisz?- zapytał, a widząc jak mała jędza kręci ostrzegawczo głową, domyślił się o co chodzi.
-Mógłbym zapytać o to samo! Ty nie miałeś być w tej drugiej szkole...? Wiesz, tej od...
-Nie. To znaczy, miałem, ale chuj z tym. To jest ta twoja siostra?
James spojrzał na niego podejrzliwie.
-Taa, bo co? Lepiej się do niej nie przyzwyczajaj...
-Kpisz? Od wczoraj łazi za mną, żebym jej zagrał na jakimś występie.- prychnął Alex, a James tylko się roześmiał.
-I niech łazi. Nie daj się czasem namówić.
Nie bardzo wiedział o co chodzi, kiedy Ros zaczęła coś krzyczeć, a chwilę potem zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Zabolało. Nie jakoś bardzo, bo przecież zdarzyło mu się nawet dostać o wiele mocniej, do tego z rękawicy bokserskiej, od swojego najlepszego przyjaciela, Alexa Gallaghera i nawet po takim ataki nie dawał po sobie poznać, że cierpi, więc jej cios był jak uszczypnięcie.
OdpowiedzUsuń- Uspokój się, do jasnej cholery! - warknął, kiedy zorientował się, że dziewczyna wraca do kliniki. Ostatnie czego potrzebował teraz ten pies, to żeby ta idiotka wydzierała się na pół miasta. - Nawet nie waż się tam wchodzić!
A jednak, było za późno. Weszła do budynku i miał nadzieję, że okaże się na tyle mądra, żeby zostać w poczekalni, a nie wpychać swojego nochala na salę operacyjną.
- Nie dostaniesz tego psa! Nie po tym, co o nim powiedziałaś - warknął, ale spokojniejszym głosem, żeby nie było go słychać w sąsiednim pomieszczeniu. - Skąd mam mieć gwarancję, że nie wyrzucisz go na ulicę po tym jak zesika Ci się na dywan, albo pogryzie meble? To szczeniak i po nim można się wszystkiego spodziewać, a skoro nie cierpisz zwierząt, to nie musisz sobie niepotrzebnie dokładać problemów, skoro to tylko CHOLERNY PIES! Nie należy do Ciebie, więc nie ma sposobu, żebyś go dostała! Dopilnuję tego, Cassells!
Prychnął. Co ją tak nagle oświeciło, żeby wzięła tego psa do siebie zaraz po tym, jak jeszcze niecałe dziesięć minut temu wyzywała go od najgorszych. Na pewno nie mógł oddać komuś takiemu takiego maleństwa, którym będzie trzeba się stale opiekować.
[Czemuż Ty mi się nie przyznała, że Sum i Lynn jest od tej samej autorki, tylko musiałam sama na to przypadkowo wpaść? xD ]
Usuń[A pewnie, że jest chęć! :D Pomysł? :>]
OdpowiedzUsuńNormalnie nie miałby nic przeciwko, żeby ktoś kto znalazł zwierzaka na ulicy, postanowił go zaadoptować. Ale tym razem uparł się, że ta przeklęta Roslynn go nie dostanie! Może przesadzał, nie wyzywała go od najgorszych, ale samo narzekanie, że nie dotknie tego psa, były wystarczającym dowodem. Russell już sobie go zaklepał, nie ma opcji, żeby dostała akurat tego szczeniaka.
OdpowiedzUsuń- No to niestety, nadal będziesz musiała żyć z nienawiścią do zwierząt, bo tego psa na pewno nie dostaniesz! - fuknął, z rękami założonymi na piersi opadł na krzesło. - Skoro pies nie należał do Ciebie w momencie kiedy go tutaj przyniosłaś, to znaczy, że teraz decyduje o nim Josh. I zobaczymy komu szybciej zawierzy, że lepiej się nim zajmie: jakiejś obcej dziewczynie, którą widzi pierwszy raz na oczy, czy własnemu bratu. Bo wiesz, ja już chyba jestem pewien.
No cóż... Niestety nie było tak łatwo, jak próbował jej wmówić. Jeżeli Ros odpowiednio zapewni mu, że zajmie się psem - wtedy ona go dostanie. Chyba że Russell podstępem przekupi swojego brata, żeby bez mrugnięcia okiem oddał mu szczeniaka, zanim ten powie, że jeżeli chce psa, to jeszcze dzisiaj wieczorem mogą jechać do pobliskiego schroniska i coś sobie wybierze. Nie było takiej opcji, to miał być ten pies, któremu uratował życie! Już miał nawet przed oczami wyobrażenia, że będą go z Joshem wychowywać jak własne dziecko, skoro z ich związku raczej takowe nie wyniknie.
- Zdajesz sobie sprawę, ile będzie roboty z takim pieskiem? Może już nigdy nie będzie chodzić na tej chorej łapie, albo będzie potrzebował ćwiczeń rehabilitacyjnych. Tak więc, to jest pełno godzin, którym trzeba oddać serce, a przed chwilą bardzo się popisałaś. Może i uratowałaś tego psa, więc dziękuję bardzo, ale to nie znaczy, że zasługujesz na cokolwiek, Ros.
To imię powiedział specjalnie. Zdążył już się zorientować, że szczególnie działało jej na nerwy, a skoro wkurzali się teraz na wzajem, ten sposób był najbardziej skuteczny. Liczył, że wkurwi się tak bardzo, że ucieknie ze złości, wcześniej dając mu kilka ciosów i kopniaków, które nie zrobiłyby mu w sumie żadnej jakiejś większej krzywdy. A pies byłby jego.
Z każdym jej słowem zaczynała go bardziej śmieszyć niż wkurwiać. Należał jej się ten pies, bo co? Niby była jakaś lepsza, dlatego że on i Josh darzyli się niecodziennym uczuciem. Rozumiał, że ludziom to się nie podobało i już w sumie przestał interesować się zdaniem innych, ale to co twierdziła, było rozbrajające. I miałby komuś takiemu oddać psa? O nie, Ros chyba zdurniała.
OdpowiedzUsuń- Nie naciągaj dowodów, Cassells. Ma chorą łapę, piszczy, bo go boli, a nie dlatego, że darzy Cię jakąś szczególną sympatią.
- Właściwie, to podłączony był do kroplówki przeciwbólowej, więc póki co nic nie czuje - odezwał się Josh.
Russell zaniemówił na chwilę z niedowierzaniem i spojrzał oschle na brata. Dlaczego on mu to robił?
- No co robisz taką minę, kochanie? Powinieneś się cieszyć, że kolejny maluszek znalazł swój dom, zamiast trafić do schroniska... - Josh nie bardzo rozumiejąc zachowanie brata, wyjął z fartucha długopis i notatnik i zaczął coś na nim zapisywać. Po chwili podał Roselynn kartkę. - Masz tu leki dla niego i dawkowanie. Wyliże się, kuleć będzie przez jakieś dwa tygodnie. Jak dorośnie może się szybko męczyć i trochę pobolewać, ale jak będziesz dobrze się nim zajmowała to nie powinno być to za bardzo kłopotliwe. Zmieniaj opatrunki raz dziennie, zaraz pokażę Ci jak to zrobić i pokaż się z nim za jakiś tydzień.
Oczy Russella zaszkliły się delikatnie. Tak, nawet taki skurwiel jak on potrafił płakać i wcale go nie obchodziło, co sobie teraz o nim pomyśli ta cholerna Cassells. Ale nie podda się, na pewno nie bez walki.
Rzucił się Joshowi na szyję i w uwodzicielski sposób wplótł palce w jego włosy, szepcząc mu do ucha:
- Ale ja go chciałem. On miał być nasz, Josh!
- No to dostaniesz takiego, który nie cieszy się zbyt wielkim zainteresowaniem. Ever, nie bądź dzieckiem, przestań odstawiać szopki. Porozmawiamy w domu, zrekompensuję ci to, ale puść mnie teraz z łaski swojej. Pracuję.
Ale Russell go nie puścił, co więcej, przyległ do niego jeszcze mocniej. W sumie żałował, że stał w takiej pozycji, że nie mógł zobaczyć miny Roslynn.
- Nie zrekompensujesz mi tego - odpowiedział oschle Russell. W jego oczach zaczęły zbierać się łzy, w sumie to bardziej wymuszone niż szczere, chociaż wspomnienia chwytały go za serce. - Znowu zabierasz mi to, co kocham. Monsuna też pozwoliłeś zabrać.
- Monsun to zupełnie inna historia. Russell, przestań z łaski swojej, bo jeżeli będziesz chciał przygarnąć każde uratowane zwierze, to na pewno nie nadajesz się na weterynarza! Chcesz tego?
Dopiero te słowa sprawiły, że młodszy Collins się poddał. Odsunął się od brata, oddalił od niego i ze złością opadł na krzesło, wzrok ostry jak sztylety wbijając w dziewczynę.
- Tą bitwę wygrałaś, Ros, ale wojna będzie jeszcze moja. Będę miał Cię na oku, zapamiętaj to sobie!
[Jakiś pomysł na wątek? Powiązanie z moją Marisol? :)]
OdpowiedzUsuń[Hm... myślę, że ten pomysł z kreacją wspólnego układu jest całkiem niezły. Powiedzmy, że zaciągnięto ich do projektu tanecznego, który łączy ich dwa style tańca w jeden mix. Czy Colin się w niej zauroczy? O tak, to by było w jego stylu, chociaż ostrzegam, że może być cholerne natarczywy w tym wszystkim :D:D Jednak wiedz, że szybko mu przejdzie, jak sobie znajdzie nowy obiekt westchnień, a nie wiele mu trzeba do tego no i jego miłość nie jest prawdziwa. A wątek jaki konkretnie zaczynamy? Może jak poznają się na pierwszej próbie?]
OdpowiedzUsuń-Nie potrafi. Dobrze wiesz, że się nie zgodzę, Cassells, po co dajesz jej nadzieję?- rzucił z rozbawieniem. Nieważne, czego James by nie powiedział i jak ładnie by nie prosił... Alex nie zajmował się takimi rzeczami i pewnie się nie zajmie, nawet jeśli mała Cassells się do niego dobierze (co również zależało jedynie od jego dobrego humoru).
OdpowiedzUsuńPrzez następną godzinę nie wtrącała się już między nich, chociaż James non stop próbował ją zabawiać jakimiś historiami z ich życia w LA. Alex z kolei nie zwracał na dziewczynę uwagi, żeby czasem nie okazało się, że nieopatrznie zgodził się zagrać w tym jej przedstawieniu.
Po odwiedzeniu kilku pobliskich pubów zostali w końcu w jednym z nich, gdzie było jak najmniej osób. Standardowo zamierzali się z Cassellsem napierdolić, ale mała...
-Może chcesz już wracać? Zamówimy Ci taksówkę... Przepraszam, że tak wyszło, Lynn, ale skąd miałem wiedzieć, że znacie się z Alexem?
-Nie znamy się. Do tej pory nie wiedziałem nawet jak ta małpa ma na imię.
[Och dzięki za zwrócenie uwagi :)
OdpowiedzUsuńnatomiast co do powiązania to prawda jest taka, że mi też nic dobrego do głowy nie przychodzi a to co ty wymyśliłaś jest nawet niezłe więc w sumie czemu nie? Obie interesują się tańcem... Jednak Sol po przeprwoadzeniu się na Florydę już nie tańczyła... Więc może jedynie jakieś znajomości ze szkoły... Chyba, że dopiero się poznają...]
[Naprawdę aż tak długo wychodzi mi? Nie panuję nad tym kompletnie, ale już długo to nie potrwa, bo niedługo będzie z tego masło maślane, jak tak Russell bez przerwy będzie opowiadał o swoich żalach. A z resztą, zobaczymy jak to wyjdzie :P Zła jestem tylko, że napisałam taki w miarę spoko komentarz, a potem BAM! coś kliknęłam i mi się usunęło -.- Więc jakby coś za jakoś przepraszam, ale nie znoszę drugi raz pisać tego samego.]
OdpowiedzUsuń- Nie wiesz nic ani o mnie, ani o moim życiu, więc daruj sobie, Cassells. Skoro tak uparłem się na tego psa, to mam ku temu powód, co nie? Pierwszy i najważniejszy: nie ufam Ci! A po drugie, pierwszy powiedziałem, że go chcę, ale oczywiście musiałaś wepchnąć nos w nie swoje. A z resztą... - warknął, wstając nagle z krzesła. - Nie ważne. I pamiętaj Josh, dzisiaj nie masz mi co nawet wchodzić do łóżka. Mamy kryzys małżeński, słyszysz?! I nie obchodzi mnie, że to twoje łóżko... - powiedział oburzony, powstrzymując się, żeby nie krzyczeć i nie trzasnąć drzwiami wychodząc.
Jeżeli Roslynn liczyła, że Russell sobie pójdzie, to była w błędzie. Odszedł jedynie kilka metrów dalej i oparł się o pień drzewa. Wyjął z kieszeni koszuli papierosa i zapalił go zdenerwowany. Nawet ręce mu się trzęsły, a wspomnienia wróciły, raniąc prawie tak samo, jak wtedy gdy miał to cholerne jedenaście lat... Cholerny Josh, cholerna Cassells, cholerny psiak i cholerny Monsun...
Po wyjściu małej Cassells obaj jakby się odprężyli. James opowiedział mu co nieco, skąd nagle wytrzasnął taką wyrośniętą siostrę (bo miał też jedną małą), ale widząc pocieszający brak zainteresowania osobą Lynn u Alexa poddał się po dziesięciu minutach. Resztę nocy przesiedzieli w mieszkaniu Alexa, ale Cassells zebrał się rano, wymawiając się wizytą u Lynn i samolotem do Nowego Jorku.
OdpowiedzUsuń-Ale... No kurwa. Zrób coś z tym kuratorem, może da się namówić, żebyś mógł częściej się z nami spotykać... Alex?- James bardzo rzadko pokazywał komukolwiek, nawet Brandi, że w pewien pokręcony sposób mu na tym kimś zależy. Gallagher wolał jednak nie skakać z radości pod sufit, bo mogło się okazać, że Jamesowi brakuje po prostu kogoś do chlania.
Sobota była tym dniem, gdy miał wolne od wszystkich. Od Carol, od Frances, Kassidy, Russa, Danny'ego (który i tak by nie zadzwonił, zbyt zajęty swoją nową dziewczyną). Właściwie czego się spodziewał wchodząc do szkolnej auli? Że będzie mógł w spokoju pograć na fortepianie? Bzdura. Jedyną przeszkodą przed graniem na tym instrumencie w jego pokoju, były rozmiary fortepianu. Sprawdzili to kiedyś, ale nawet wyniesienie go przez drzwi auli okazało się ryzykowne.
Alex przede wszystkim szukał spokoju. Wytrzeźwiał po nocy z Cassellsem i miał ochotę posiedzieć w spokoju. Ale... Na pewno nie tego się spodziewał, gdy wszedł już do środka.
Roslynn poruszała się z niebywałą jak na tancerkę z tej szkoły gracją. Większość tych dziewczyn to albo żyrafy którym ktoś nadepnął na ucho, bo nie umieją wbić się w muzykę, albo sztywne i melancholijne panienki tańczące balet przy drągu. Ale ona, z tym swoim lekko histerycznym tańcem, w ciuchach pozornie nie pasujących do tancerki, z lekkością z jaką pokonywała kolejne metry, nie próbując zamykać tańca w ramie przestrzeni...
Cóż. Alex pokiwał z uznaniem głową i nawet uśmiechnął się pod nosem. Taniec i boks ( no i muzyka, grana na żywo, na scenie, jego ulubiona forma ekspresji) nie były podobne, ale z podobnym zatraceniem im się oddawali. Dziewczyna chyba nawet go nie zauważyła, a jeśli tak, to nie uskoczyła w porę. Wpadła na niego z impetem, mimo, że nie ruszył się na więcej niż dwa kroki od wejścia. Piosenka skończyła się właśnie w tym momencie, ale Gallagher i tak przez chwilę trzymał ją mocno, by odzyskała równowagę.
-Ładnie. Ale lepiej się tak nie rozbieraj, bo będę musiał zawrócić Jamesa z lotniska.
Gdyby nie to, że była siostrą jednego z jego najlepszych kumpli, pewnie gapiłby się na nią bez oporów, zwłaszcza, że luźna koszula nie była w stanie zakryć jej długich nóg, o które tak się zżymała poprzedniego dnia.
OdpowiedzUsuń-Wiesz co, Cassells? Teraz to już na pewno nie wyjdę.- odburknął, przemierzając całą aulę i usiadł za klawiaturą fortepianu.
Dźwięki które z niego wydobywał mogły się jej podobać lub nie, Alexa jakoś to nie obchodziło. Nie zamierzał zamieniać się w jej starszego brata tylko dlatego, że była siostrą Jamesa. [http://www.youtube.com/watch?v=0dPS-EHl-FE]
Grał pomimo jej wściekłego wzroku, który złagodniał nieco, gdy piosenka stawała się co raz bardziej rozbudowana. Nie unosił wzroku znad klawiatury, do czasu aż Lynn nie wciągnęła głośno powietrza w płuca. Spojrzał na nią, bez zrozumienia przypatrując się dziewczynie, a potem... niezbyt głośny pisk zakończył graną przez Alexa partię.
-To jest ten twój kundel?- czarna przybłęda merdała ogonem, po czym szczeknęła na niego dwa razy i podbiegła do fortepianu obwąchując go dokładnie.- Całkiem ładny- przyznał, biorąc znajdę na ręce.- Ładna- uściślił po chwili, gdy psina polizała go po twarzy.- Na moje oko jedna z dużych ras...
- O co Ci chodzi, Casselles? - warknął, zaciągając się swoim papierosem. Obserwował ją, zaciągając się dymem. - Ja tylko palę papierosa. Chyba, że to też jest już zabronione.
OdpowiedzUsuńZdawał sobie sprawę, że zachowywał się jak ostatni idiota, upierając się na tego szczeniaka, który widocznie dobrze czuł się w ramionach Roslynn, ale i tak nie chciał odpuścić. Skoro już nie posiadał wyczucia własnej wartości, to co mu zależało. Mógł się ośmieszyć - już nie takie rzeczy robił i jakoś dawał radę żyć dalej. A nie chciał jej odpuścić już nawet nie ze względu na Monsuna, ale przez ten policzek. Uderzyła go, nie wiadomo o co i za wszelką cenę chciał się dowiedzieć czemu tak strasznie denerwowała się, kiedy ktoś mówił do niej "Ros".
- Och, Casselles - westchnął, zgniatając papierosa o pień drzewa i wrzucając go do śmietnika. Dogonił Roslynn i szli teraz jakby byli parą dobrych przyjaciół, którzy wybrali się ja przechadzkę. Jacy głupi będą ludzie, którzy w to uwierzą. - Nie wiem jakim cudem można w pięć minut pokochać psa. Chyba nie chcesz zabrać go na żadne satanistyczne występy? - Russell uniósł wysoko brwi. - Po Tobie to można się wszystkiego spodziewać.
[Nawet nie wiem co ja tam wytworzyłam - jestem dzisiaj tam padnięta od robienia kompotów, że chyba nie myślę zbyt twórczo xD]
[Mi to odpowiada ;) Później rozpocznę wątek, chyba że Ci się teraz chce ;)]
OdpowiedzUsuń[Mam strasznego lenia co do wątków, naprawdę nie wiem dlaczego xD]
OdpowiedzUsuń- Zabawna jesteś - mruknął oschle.
Kto go nie znał? Russell Collins, chłopak który nie jest żadną tajemnicą, można scharakteryzować go na podstawie pierwszego lepszego serialu czy książek dla nastolatki. A Roslynn Casselles? Niewątpliwie, była zagadką. Nie, żeby wcześniej próbował ją odkryć, albo żeby go intrygowała, ale teraz była dla niego zamkniętą na kluczyć księgą, z której nijak nie można było wyrwać zamka. Poza jedną wadą: doskonale dawała po sobie poznać, że obecność Russella bardzo ją irytuje. A co to oznaczało? Russell od tego momentu nie opuści jej ani na krok. Chciała wojny, będzie ją miała. A wystarczyłoby, żeby zrezygnowała z tego jednego psa.
- Och Ros... - westchnął, a potem zaczął cicho nucić pod nosem. Doszło przy tym rytmiczne tupanie przy każdym kroku i pstrykanie. Naprawdę wkopała się w niezłe gówno, bo nietrudno było zauważyć, że ten chłopak nie miał nic wspólnego z talentem muzycznym. Choć nigdy się tym nie przejmował, szczególnie gdy chciał kogoś zdenerwować. A najczęściej denerwował ludzi na imprezach na których było karaoke, a on nie mógł z niego zrezygnować. - De de-de-de de de-de-de - zaczął oczywistym fałszem. Chociaż wewnętrznie turlał się ze śmiechu, zewnętrznie wyglądało jakby był to występ jego życia i ulubiona piosenka. - On the dark nights by the fire light I see her face before my eyes. Lady Rose, Lady Rose, oh Lady my Rose my Lady Rose.
[Tak, jakbyś chciała to sobie wyobrazić to http://www.youtube.com/watch?v=1MiCSPY0uG0 i do tego straszny fałsz :P]
[siemka. hmm..pomysł na wątek, nie bardzo. chociaż, tak przeglądając na szybko kartę twojej postaci powiązanie między nimi by było ciekawe. Może JD i Roslynn poznali się kiedyś tam, później pojawiła się przyjaźń. Dziewczyna np. przyjeżdżała często do Rotha na wakacje podczas których po prostu imprezowali. Teraz się spotkają tutaj...
OdpowiedzUsuńNo i to Ros mogła by być odpowiedzialna za to iż pies Dantego nazywa sie jak nazywa xD ]
[takie sprecyzowanie jak najbardziej xP No to JD będze miał teraz zadanie by dowiedzieć sie w końcu czemu tak nie może mówić do niej xP
OdpowiedzUsuńI spoko poczekam na wątek ;)]
[Przyznam szczerze, że na dzień dzisiejszy żadne oryginalne i ciekawe powiązania bądź wątki nie przychodzą mi do głowy. Całkowita pustka. A na zdjęciach i gifach Holland Roden <3 Postaram się pomyśleć nad wątkiem lub powiązaniem, w najgorszym wypadku rozpoczęłabym wątek w piątek, w najlepszym jutro rano bądź dzisiaj późno wieczorem. No chyba, że masz jakieś pomysły to nie miałabym nic przeciwko jakbyś wyrywała się do rozpoczęcia :D :D]
OdpowiedzUsuń[No cóż, wakacje, wakacjami i tak jakoś wyszło, że mało komu chciało się siedzieć na blogu. Będzie mi brakować zarówno Ciebie jak i Ross, ale wróć do nas jeszcze :) Albo daj znać, gdzie się przenosisz, to może kiedyś też tam się przeniosę, kiedy zastój tutaj nie minie. Ale naprawdę, miło było i do napisania w przyszłości :D Ocieram łezkę z oka, jakoś za bardzo przywykłam do tego wątku, nawet jeżeli po aktywności nie było tego widać.]
OdpowiedzUsuń