poniedziałek, 28 maja 2012

Przedstawienie czas zacząć.




To jest takie ciężkie, wiesz? Takie ciężkie być sobą w najbardziej dotkliwych momentach. Proszę Cię nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj teraz, kiedy mój telefon milczy. Potrzebuję Twojej pomocy do uratowania życia, wiesz? Nie wyjeżdżaj Matty. Nie dzisiaj, nie teraz. Nie chcę tego, naprawdę tego nie chcę. Giganty mnie gonią. Pamiętasz giganty, prawda? Proszę, nie wyjeżdżaj. Nosisz w sobie cząstkę mnie. Słuchasz  w ogóle? Nosisz w sobie cząstkę mnie, ty draniu. Ty cholerny, jebany dupku! Nie pozwolę Ci wyjechać, proszę. Chodź, chodź – pójdziemy się napić kawy. Mocnej, bez cukru. Przecież to Twoja ulubiona, prawda? Uratuj życie, uratuj moje życie. To tylko kwestia czasu, zobaczysz. Wcale nie dorosłam, Matty. Nadal jestem tym samym dzieckiem co dwa lata temu. Zostawiłeś mnie w końcu. Zostawiłeś mnie z ciężkim sercem, przyznaj. Nawet nie padło z Twoich ust krótkie „cześć”, nawet nie zobaczyłam Twoich pleców.  Patrz, ponownie Cię obwiniam, Matty. Powinieneś się oburzyć. Powinieneś wyzwać mnie od egoistki. Droga jest daleka przede mną, chłopcze z Palm Springs. To jest właśnie ten moment, w którym powinieneś wrócić. Powinieneś, słyszysz? Jeśli się pojawisz, to na Twojej klatce pojawią się ostre cięcia.


Nie, to nie będzie kolejna opowieść o wielkiej miłości i równie dużym rozczarowaniu. Czasem bowiem bywa tak, że pewne rzeczy ulegają zmianom. Niektórzy nie potrafią, a może nie chcą tego zaakceptować. Na przykład właśnie taka Lachowska. Katorgą jest dla niej przeciwstawienie się nagłym przeskokom.
- Co do .... - dziewczyna zmarszczyła brwi i bez pośpiechu odgarnęła kołdrę z gołych nóg. 
Zaczepiając się o kabel od słuchawek podeszła do otwartego okna, by móc zobaczyć z niego parę pieprzącą się na przystanku autobusowym. Bo przecież inaczej tego nazwać nie można. Siadając na parapecie zgarnęła kubek z kawą i przyglądała się tej sielankowej sytuacji. 
- Fajnie - mruknęła do siebie w momencie, gdy drzwi od pokoju otworzyły się. 
Jej wzrok nie od razu skierował się na wejście do jej prywatnego światka. Przecież nie miała na to czasu; akcja się kumulowała i prawie że obejrzała finał sceny z przystanku. 
- Trzymaj – z ust gościa wydobyło się jedno słowo. 
Jedno słowo, które zapowiadało normalny, monotonny dzień. Tak bardzo wyczekiwany i wolny od wszystkiego. Na kolanach Lachowskiej wylądowała miska z płatkami. Loris  powędrował za jej wzrokiem, napotykając tę samą, wyciągnięta z filmu pornograficznego scenę. Z równym spokojem przyjął ów widok, jakby spotykał się z podobnymi przypadkami każdego dnia. Odbierając od dziewczyny kubek z kawą i popijając łyk tego specyfiku, uśmiechnął się niewinnie. 
- Urocze – stwierdził w momencie, gdy mężczyzna z obrazka najprawdopodobniej doszedł. 
Wredna kiwnęła potakująco głową i zeskoczyła z parapetu. Seans się skończył, toteż zmuszona była powrócić do swojego cnotliwego światka. Chodziła więc po pokoju w tą i z powrotem, w międzyczasie zajmując się okupywaniem płatków. Wtedy właśnie mówił, że ma zamiar wyjechać jeszcze jutro. W sumie powtarzał jej to każdego dnia, ale ona nie słuchała. Nie słuchała niczego, co groziłoby zawaleniem jej wyidealizowanego światka. Jeszcze wieczorem  zaczął się pakować.


Teraz rozbiera każdego wzrokiem, również Ciebie rozkłada na drobne fragmenty tworząc kolorowe mozaiki i niekończące się puzzle. Zaczyna od Twojej skóry: twarzy, torsu, nóg. Elementy najciemniejsze odkładane są na prawo, zaś z lewej zauważyć można fragmenty prawie że białe. Po pewnym czasie przechodzi do detali. Detale są fajne, detale przyciągają uwagę. Prawie jak w wysokiej jakościowo fabryce, gdzie osobno sprzedaje się oczy, usta, nos. Gdy już nie pozostanie na Tobie nic, włączając w to kości oraz szpik, przechodzi do wnętrza. I tutaj proces ten jest długotrwały i mozolny. Poczynając od cech charakteru, zaczepia o nawyki, a kończy na zainteresowaniach. Teraz jesteś już stosami pojedynczych rzeczy, widzialnych i ukrytych. Tutaj Lachowska się zatrzymuje, bo rozkładanie na czynniki pierwsze jest proste, gorzej z wykorzystaniem tego, co jej się spodobało i odrzuceniem tych spraw, które ma ochotę spalić. Szkoda jedynie, że sprzedawany jesteś jako całość, że nie da rady utworzyć z Twojej dłoni, uśmiechu i machinalnego poprawiania grzywki oraz Jej gwałtowności, Jego porywczości, całkiem nowego człowieka. W sumie nauczyła się tego niedawno.                                
Rodzicom łatwo jest tryumfować, gdy mają za córkę dobrą uczennicę jeszcze w polskiej szkole. Dziewczynę nieśmiałą, praktycznie się nie odzywającą. Chodziły pogłoski, że jest niemową. Stała w cieniu z własnego wyboru, na który wpłynęło głównie postrzeganie jej przez otoczenie i oczywiście ją samą. Jednak każdy ma ten przełomowy okres w swoim życiu, w którym staje się innym człowiekiem. Dobrze, żartowałam. Jest to zjawisko nieczęste, ale bardzo ciekawe. Do dziś nie wiadomo kto zamordował pulchną blondyneczkę o zawsze czerwonych polikach. Podobno miała piegi, podobno rzadko się uśmiechała. Z pozostałych po niej fragmentów powstał nowy człowiek, prawie idealny, ale nadal nieperfekcyjny. Do dziś pewne jego części zostają wymieniane. Jeśli nie przez niego to przez ludzi. Powolny, ale skuteczny proces. I wtedy odkryli rodzice, że idealne dzieci nie istnieją, że duma paruje z wiekiem, że świat sztuki niszczy dobrze zapowiadający się mechanizm.
- Znowu nie byłaś w szkole - zaatakował Mikołaj, rzucając pustą torbę na jej plecy.
Lachowska okupywała komputer, a w tym fora, portale społecznościowe, tysiące stron zapowiadających nowe wystawy i oczywiście przeglądała masę zdjęć. Jej gust jak widać nie był zbyt wybredny. Zdawała się nie słuchać młodszego brata, który zamknął za sobą drzwi i usiadł na jej dawnym łóżku.
- Przyszłaś tutaj jakieś dwa tygodnie temu bez większej przyczyny i tak po prostu jesteś. Rodzice są przekonani, że realizujesz te swoje cudowne cele, o których jeszcze niedawno trajkotałaś dzień i noc - stwierdził poważnie, dodając sobie tym samym z jakieś pięć lat. 
Odezwały się w nim dawne, harcerskie zapędy, które wyczuć można było w monotonnym sposobie mówienia oraz stosownej gestykulacji. Nie znosiła tej odmiany Mikołaja. 
- Wyjdź - rzuciła sucho, nie odwracając wzroku od ekranu komputera.
Na dobrą sprawę nie zajmowała się w tym momencie niczym szczególnym. Jedynie przeglądała stare zdjęcia, z któregoś tam ogniska. Chyba, a może jednak nie. Grupa znajomych. Patrzcie, pamięta ich imiona. Nic dziwnego, każde z nich zostawiło wyraźny ślad w jej poukładanym życiu. I znowu się denerwowała, i znowu klęła. Zdezorientowana wstała od biurka i wplotła palce w swoje niepoukładane, nierozczesane włosy. Siedząc od kilku dni w domu, ciągle w tej samej pozycji, dostawała dziwnych ataków bezsilności. Właśnie to przesądziło o zerwaniu kontaktu z tamtymi ludźmi. Nie żałowała, przecież dla niej to było dobre. Tak samo jak nieprzystąpienie do żadnego kółka. Nie chciała być na widoku od początku i tak przecież było. Do momentu pojawienia się tego cholernego Lorisa. Czas zmian.
I wtedy właśnie stała się fajna, a fajne dziewczyny muszą posiadać ograniczenia. Fajne dziewczyny nie mogą płakać i muszą mieć przyjaciół. Zazwyczaj są towarzyskie, dużo się śmieją i mają swoich cudownych chłopaków. A wiesz dlaczego? Ponieważ fajne dziewczyny nie są sobą. Przybierając wcześniej zapisane cechy i odchodzą od tego, co było wcześniej. Lachowska była fajna, do czasu. Później zaczęło się coś psuć, coś zaburzyło jej sztuczne postrzeganie świata. I zostało ich wtedy niewiele. Został Matty, został Mougli, został William i została Harriet. I wtedy już mogli płakać i ograniczać się do tej grupki osób, która im pasowała. 
- Obiecaliście, że zostaniecie - szepnęła szukając jakiegoś znaku za oknem. - Nienawidzę przeskoków, a wy o tym wiedzieliście, cholera.
           
Ale czas sobie płynie i ludzie się zmieniają. Ot na przykład taka panna Forssell – niegdyś już z drugiego korytarza witałaby ją dużym uśmiechem i pomysłami na kolejne dwa miesiące. Teraz często unikają swojego spojrzenia. Jest to męczące, ale przecież Lachowska sama do tego doprowadziła. Odseparowanie się od reszty świata jest zawsze dobrym wyjściem, nie uważasz? Jednak nadal zauważyć można jej marną grę aktorską. Nie wyróżniała się niczym, a deski teatru, w którym występowała, powoli zjadane zostawały przez pleśń. Oby tylko nie wpaść w jakąś dziurę. Jedną z tych większych. Ale w końcu wytrzymała całe przedstawienie. Co za ulga.
- Dzień dobry hrabino Philsburry! - wykrzyknęła rudowłosa wchodząc do swojego aktualnego domu.
Nie od razu się tutaj pojawiła, przez pewien czas mieszkała z rodziną. Z czasem wyodrębniły się jednak dwa, główne problemy jej wyprowadzki. Przede wszystkim za tydzień cała czwórka, matka, ojciec i dwójka braci,  miała wrócić do kraju, a poza tym właścicielka jej nowego mieszkania zaoferowała swoją pomoc materialną.
- Dzień dobry moja droga - na krętych schodach, niczym angielska szlachcianka, ukazała się starsza pani z wielkimi binoklami na nosie.
Hrabina Mirabell Elizabeth Philsburry. Kobieta zatrzymana w czasie, majętna, mieszkająca w wielkiej willi na obrzeżach miasta. Wydawać by się mogło, że stroni od ludzi oraz swojej całej rodziny, tej bliższej i dalszej, ale przecież samotność działa na różne sposoby. Po stracie męża hrabina pojawia się samotnie w teatrach, operach oraz parku. Szorstka, zimna i niechciana.
- Czy przyszły jakieś listy od Williama? - spytała schodząc kilka stopni niżej, by następnie przejść próg kuchenny.
- Niestety nie, pani Philsburry.
- A czy lady Harriet wpadnie na dzisiejszą, zaplanowaną kolację?
- Niestety nie, pani Philsburry. Wyjechała, prawdopodobnie na zawsze.
- Szkoda, bardzo szkoda.
Staruszka kiwnęła kilkakrotnie głową i zasiadła przy drewnianym, specjalnie zamawianym stole. Uśmiechnęła się nikle w kierunku dziewczyny, która nadal stała w przejściu i głucho wpatrywała się w jeden punkt.
- A co z paniczem Lorisem? Czy jego nagły wyjazd został przedłużony?
- Prawdopodobnie.
- Wypijmy herbatę dziecko. 
Lachowska po raz pierwszy od kilku dni wyszła ze stanu odrętwienia. Drgając delikatnie wstawiła staroświecki czajnik na gaz. Ukradkiem obserwowała hrabinę, której choroba odebrała osobowość, spowodowała afazję, apraksję. Pewnie i ją spotka to pewnego dnia, przecież już teraz traci grunt pod nogami, traci siebie. A nad nią nikt skakał nie będzie. I dobrze, łaski nigdy nie mogła przeboleć.
- Miał rację. Do bycia skurwielem trzeba mieć powód. Szkoda, że ja nie mam wystarczającego - szepnęła prawie niedosłyszalnie. - Cholerny Collins.

....................

odautorskie: A miałam ambicję na napisanie dobrego rozdziału. Jak zwykle nic nie trzyma się kupy, jak próbuję wkręcić jakąkolwiek akcję. Cóż, mam jednak nadzieję, że przebrnęliście. W ogóle to namawiam do wzięcia pod swoje skrzydła Mattiego [wolne postacie]. A, i pozdrawiam bohaterów wykorzystanych w rozdziale. :>
              

2 komentarze:

  1. Mam jedną prośbę - nigdy więcej nie pisz 'odautorsko', bo jedyne co zrobiłam po przeczytaniu pierwszego zdania to walnęłam czołem o klawiaturę. Ambicje? Miałaś ambicje na dobry rozdział? Więc ten jest zły? Czyś ty zwariowała? Aż mnie nerwica bierze jak widzę, jak sama autorka nie umie siebie docenić. Przecież to było mega dobre!
    Raz - oryginalnie. Scena seksu na przystanku, którą sobie oglądają z takim znudzeniem była dziwnie zabawna, a pomysł na hrabinę.. Przyznasz, że nie często spotyka się z przedstawieniem ludzi, którzy powinni żyć w XIX wieku. (jak znalazłabyś tego bloga z XIX-wieczną Anglią to daj znać ; ) )
    Dwa - emocjonalne. Uwielbiam taki styl pisania jaki prezentuje Twoja karta i ta notka, szczególnie ten tekst na górze, pochyły. Takie pisanie jest najlepsze, sama lubię bawić się tego rodzaju sprzecznymi przemyśleniami.
    Trzy - ciekawe. Jestem chora, diabelnie śpiąca a i tak musiałam doczytać tą notkę do końca.
    A nad czwartym nie mam sił już myśleć. I tak nic twórczego nie powstanie. Ni mniej, ni więcej - podobało mi się i nie jęcz, że rozdział nie jest dobry. Trochę wiary w siebie.
    (Tak gdybyś próbowała się buntować to pamiętaj, że to czytelnik jest najbardziej odpowiednią oraz obiektywną osobą do oceny twojej twórczości. Szczególnie gdy, jak ja, po raz pierwszy czyta coś twojego. ; p}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja jestem marudna i zawsze byłam, więc trudno docenić mi coś swojego. Aczkolwiek bardzo mi miło! :> A rozdział dla mnie mało przekonujący, ponieważ nie jestem dobra w akcji, a raczej skupiam się na uczuciach (jak zresztą widać). Nie twierdzę jednak, że zły. :> A możliwe, że coś mojego czytałaś, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Nie jedna postać pode mną powstała! Dziękuję śliczne za Twoje dowartościowywanie mnie! :D

      Usuń

Archiwum