niedziela, 3 czerwca 2012

Call your name every day when I feel so helpless

Dźwięk. Głośny, niemal wwiercający się w moją czaszkę dźwięk oznajmiający że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić. Jęknęłam głośno, niezbyt zadowolona z faktu że ktoś, jakaś natrętna osoba, zbudziła mnie, o godzinie...
-Jasna cholera, jest wpół do szóstej rano.-mruknęłam do siebie, sięgając po komórkę, która leżała na ziemi. Odebrałam, przykładając telefon do ucha.
-Ta ?-burknęłam, a po chwili z drugiej strony usłyszałam hiszpańskie słowa. Prawdopodobnie powitanie. Dłuższą chwilę zajęło mi przetłumaczenie sobie w głowie tego powitania na angielski. To nie tak, że zapomniałam swego rodzimego języka. Była prawie szósta nad ranem - a ja dopiero przed chwilą zostałam obudzona, mój mózg natomiast smacznie sobie spał. Nadal. Dzięki, mózgu.
-Jest pani córką Katheriny Canales? - miły, kobiecy głos sprawił, że powoli usiadłam na łóżku, spoglądając przez okno, gdzie przez szybę wdzierały się promienie słońca. Jakoś tak odruchowo kiwnęłam głową, choć nieznajoma kobieta po drugiej stronie telefonu nie mogła tego dostrzec.
-Tak. Czy mamie coś się stało ?-zapytałam, marszcząc brwi.
Gdyby mama coś chciała, zadzwoniłaby do mnie sama. Nie robiła tego często, od kiedy wyprowadziłam się do ojca, ale czasami dzwoniła, pytała co u mnie. Można powiedzieć, że moja wyprowadzka do Ameryki nam pomogła. Miałyśmy ze sobą lepszy kontakt, niż wtedy, kiedy mieszkałam w Meksyku.
-Jest w szpitalu. Stadium raka jest zaawansowane. Są przerzuty. Prosiła, abym do pani za...
-Jak to stadium raka ?! Jakie przerzuty, do cholery ?!- wiem, czasami bywam bezczelna. Nie powinnam tej kobiecie przerywać ale... Moja matka ma raka. A ja się dopiero teraz o tym dowiedziałam.
-Proszę się uspokoić. Pani matka prosiła abym do pani zadzwoniła. Chce panią zobaczyć. Przebywa w szpitalu  onkologicznym Junipero Serry. Radzę się pospieszyć, do zobaczenia. - chwilę potem w telefonie słyszałam te cholerne " piiiii... piiiii....".
Jęknęłam, nie wiedząc co mam zrobić. Przez chwilę stałam na środku pokoju, oddychając głęboko. Co niby miały znaczyć słowa "Radzę się pospieszyć"?
Ruszyłam się. Miotłam po pokoju, wrzucając do walizki pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły mi do rąk. Nie przejmowałam się czy są brudne, czy też nie. Teraz najważniejsze było to, żeby się spieszyć.
Ironia losu. Moja matka przez całe moje życie tylko kilka razy zachowała się jak prawdziwa matka. Nie mam jej tego za złe. Była jaka była. Nie do końca pogodzona z losem, że tak szybko pojawiłam się na świecie, że musiała wychowywać mnie sama, kiedy ojciec miał mnie gdzieś.
I może niektóre osoby miałyby gdzieś taką matkę, ale ja nie potrafiłam. Znałam ją od dziecka, to ona zawsze była koło mnie. Mimo iż czasami traktowała mnie jak obcą sobie osobę. Była zimna i oschła, wolała wyjść gdzieś ze swoim nowym facetem, niż zostać w domu, ze mną.
Czułam że byłam jej kulą u nogi. Kłopotem, który prawdopodobnie nie miał jej dać spokoju przez całe życie. Jednak nie czułam się źle z tym, że przyszłam na świat. To jedynie wina moich rodziców że tu jestem. Mogli się nie pieprzyć bez gumek, ot co.
Jednak kochałam ją całym sercem, choć nigdy jej tego nie powiedziałam. Bo jestem pewna, że nigdy nie odpowiedziałaby mi tymi samymi słowami.  Czasami, kiedy jeszcze mieszkałyśmy razem, miałam cichą nadzieję że taka chwila nastąpi. Że z jej pełnych ust wypłyną te dwa słowa.
Nadzieja zgasła, kiedy to pozwoliła mi wyjechać do nieznanego kraju, do osoby, której nigdy nie widziałam. Moim wyjazdem sprawiłam że wreszcie miała spokój. Mogła żyć tak, jak od zawsze chciała. Nadrobić stracony czas.
Tak, między nami nigdy nie było dobrze. I pakując walizkę, rozpamiętywałam te wszystkie złe chwile. Bo to właśnie one górowały. Mało było takich miłych chwil. A jak już były, to ja niestety, już o nich zapomniałam.
Dopięłam torbę, chwyciłam jakieś tam ubrania, biegnąc do łazienki. Po drodze spotkałam zaspanego ojca, który to przystanął, spoglądając na mnie nieco zdziwiony. Przez kilka lat nauczył się że praktycznie z rana musi mnie ściągać z łóżka. A tu ja sama (no, nie do końca), wstałam. Jestem na nogach już o szóstej rano.
-Coś się stało?-zapytał, przeczesując ręka włosy.
-Mama ma raka, jest w szpitalu. Muszę do niej jechać.-wparowałam do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
***
-Najbliższy lot do Meksyku jest za dwie godziny.-młoda, blond włosa kobieta siedząca po drugiej stronie informacji uniosła na mnie swoje niebieskie spojrzenie.
Oczy były okalane gęstymi rzęsami, które były prawdopodobnie podkreślone tuszem wydłużającym, nieco zadarty nos, oraz usta wykrzywione w delikatnym uśmiechu. Sprawiała wrażenie miłej i pomocnej osoby, do której ludzie lgną od razu.
-Niech będzie.-powiedziałam, wyciągając pieniądze i płacą za bilet. Co prawda kasa miała pójść na koncert, na który czekałam już od dawna, jednak sprawa mamy była teraz ważniejsza.
Trzymając w ręku zakupiony bilet, ruszyłam w stronę niewielkiej kawiarenki. Jak zawsze, musiałam wlać w siebie codzienną dawkę kawy, żeby jako tako funkcjonować przez najbliższe kilka godzin. Jednak na razie czekały mnie dwie długie godziny samotnego siedzenia przy kawiarnianym stoliku, popijanie kawy, i gapienie się przez okno, na płytę lotniska. Uroczo.
Nienawidziłam startu samolotu. Tego, jak wzbijał się w powietrze. Kiedy koła maszyny oderwały się od ziemi, i powoli wzbijaliśmy się w górę, wbiłam paznokcie w podłokietnik, zamykając przy tym oczy. Jeszcze chwilę, wytrzymaj, nie panikuj, Novoselic.-powtarzałam sobie w myślach. Po chwili zaczęłam nucić piosenkę, czując, jak strach powoli mnie opuszcza.
I kiedy byłam już w stu procentach pewna, że wszystko jest w porządku, że samolot jest cały, jego silniki pracują na pełnych obrotach, a nie się palą, jak to czasami bywa, że nie rozpadł się na maleńkie kawałeczki w czasie startu, i że ja - to najważniejsze, jestem cała, otworzyłam oczy, spoglądając przez okno. Po chwili jednak uznałam że takie gapienie się jest nudne, więc zamknęłam oczy, postanawiając przespać się te kilka godzin, które dzieliły mnie od przybycia do Meksyku.
***
Obudziło mnie głośne bicie braw. Zaspanym wzrokiem powiodłam po wnętrzu samolotu, a po chwili stwierdziłam że wylądowaliśmy, i jesteśmy w stolicy.
Odpięłam pasy, stając ze swojego miejsca. Wyszłam na dwór, gdzie od razu uderzyły we mnie ciepłe promienie słońca. Odgarnęłam włosy na plecy, ruszając w stronę hali lotniskowej, skąd wzięłam swoją walizkę. Następnie złapałam taksówkę, podałam adres szpitala. Jadąc ulicami Meksyku, obserwowałam tutejszych mieszkańców. Szli, jechali, spieszyli się do tylko sobie znanego miejsca. Do domu, rodziny, pracy, dokądkolwiek. Rozmawiali przez komórki, między sobą, rozmyślali. Byli tacy jak prawie każdy człowiek.
Kiedy minęliśmy katedrę miejską, wiedziałam że jesteśmy już niedaleko. I tak jak sądziłam, po chwili stanęliśmy pod budynkiem szpitala. Nic nie mówiąc, zapłaciłam taksówkarzowi, a następnie, ciągnąc za sobą walizkę, ruszyłam w stronę wejścia.
***
Kiedy znalazłam się w środku, od razu poczułam ten charakterystyczny zapach, który towarzyszyła każdemu szpitalowi. Rozejrzałam się na boki. Stałam w białym, sterylnym korytarzu, po którym chodziło kilka pacjentek, jakaś lekarka. Zaczepiłam ją, pytając, gdzie mogę znaleźć mamę. Kobieta wskazała palcem jedną z sal.
Przełykając ślinę, ruszyłam w tamtą stronę, zastanawiając się, co za widok mnie tam spotka. I kiedy już znalazłam się w środku, przeraziłam się.
Zakryłam ręką usta, żeby powstrzymać jakikolwiek dźwięk. Widok mamy, leżącej na szpitalnym łóżku spowodował że zakręciło mi się w głowie. Oparłam się plecami o chłodną ścianę, oddychając głęboko. Dopiero po chwili spojrzałam ponownie na swoją rodzicielkę. Nie spała już, tylko spoglądała na mnie tymi swoimi ciemnobrązowymi oczami, które wydawały się jakby z minuty na minutę uchodziło z nich życie.
Suche wargi wygięły się w nikłym, pełnym bólu uśmiechu, a chuda, blada ręka wysunęła się w moją stronę.
-Chiara.-odezwała się słabym głosem, a ja wreszcie ruszyłam się ze swojego miejsca, przysuwając krzesło bliżej jej łóżka.
Chwyciłam jej dłoń, ściskając delikatnie. Otarłam policzki, po których, nie wiadomo kiedy, zaczęły płynąć łzy. Widząc ją, taką słabą, zrozumiałam że moja mama powoli umiera. Odchodzi.
-Kocham Cię, wiesz? -wyszeptałam, spoglądając na nią. Po jej twarzy również toczyły się krople łez. Nie walczyła z nimi, pozwalała, by po prostu płynęły.
-Też Cię kocham, Chi. Kocham Cię najmocniej na świcie. -powiedziała, uśmiechając się delikatnie w moją stronę.
-Posłuchaj. Chiara, spójrz na mnie. - na słowa matki uniosłam głowę, spoglądając na nią. -Jesteś jedyną osobą, której ufam. Dlatego, kiedy mnie już tutaj nie będzie, zaopiekuj się Joy, dobrze ? Zrób to, jesteś jedyną osobą, która mogłaby się nią opiekować. Nie chcę, żeby znalazła się w sierocińcu. Obiecasz mi to ?-zapytała. Kiwnęłam delikatnie głową.
Joycelynn była moją małą siostrą. Miała jakieś pięć lat. Mały robak, którego miałam zobaczyć dopiero teraz pierwszy raz na oczy.
Nie chciałam zbytnio męczyć mamy, toteż zebrałam się, postanawiając pójść po małą. Ciekawość wzięła górę. Idąc ulicami, zastanawiałam się, jaka jest, jak się zachowuje.
Joycelynn znajdowała się po opieką Cataliny, przyjaciółki mojej mamy. Kobiety nigdy nie lubiłam i ze wzajemnością. Kiedy zjawiłam się w jej mieszkaniu, z miną godną obrażonej księżniczki, wepchnęła mi w ręce rzeczy siostry, oraz jej małą osóbkę. Następnie bez słowa pożegnania zamknęła drzwi. Małpa.
Spojrzałam na Joy. Mała, blond włosa dziewczynka uniosła głowę, wpatrując się we mnie.
-Jesteś moją siostrą?-zapytała po chwili, bez skrępowania łapiąc moją dłoń.
-Aha, jestem Twoją siostrą. A teraz chodź, idziemy stąd. -powiedziałam, ruszając ku wyjściu z bloku.
***
Kilka dni po tym, jak przyleciałam do Meksyku mama zmarła. I kiedy tak stałam nad jej grobem, trzymając Joycelynn na rękach, cieszyłam się, że mogłam z nią jeszcze porozmawiać, wyjaśnić wszystko. I w ciągu tych kilku dni nasze relacje uległy zmianie, wyglądały tak, jak powinny wyglądać od początku.
-Mamo, mamusiu... Chiara, nie pozwól żeby Ci panowie ją tam chowali ! Ja nie chcę, Chiara! Chcę mamę!-cichy szloch siostry wyrwał mnie z zamyślenia. Wtuliła się we mnie, zanosząc się głośnym płaczem.
-Nie chcę, nie chcę, nie chcę.-powtarzała cichutko, nie patrząc już w stronę grobu.
Przymknęłam oczy, przytulając ją do siebie.Po chwili poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Spojrzałam w górę,  a mój wzrok natrafił na postać Javiera, jednego z przyjaciół mamy. I tak jak Joy, wtuliłam głowę w jego ramię, pozwalając by łzy spłynęły po moich policzkach.

2 komentarze:

  1. [Skoro nikt nie chce się pofatygować do skomentowania to ja to zrobię xD
    Nie powiem, że jest źle, bo jest dobrze, ale w niektórych momentach miałam wrażenie, że pędzisz do przodu z akcją, dając tylko po łebkach informacji i opisu wewnętrznych przeżyć bohaterki, na przykład czego się boi przy starcie samolotem. Szczerze mówiąc, często mam takie wrażenie, więc możesz to po prostu olać xD
    O, a teraz wspomnijmy jako zUy człowiek o paru błędach, żeby dowieść, że się czytało z uwagą xD
    Przy kupowaniu biletu do Meksyku jest gdzieś tam powtórzenie słowa "oczy".
    Ogólnie w paru miejscach jest spacja przed wykrzyknikiem/znakiem zapytania a przed myślnikiem po wypowiedzi postaci stawiana kropka, której nie powinno tam być, np. "(...) Kocham Cię najmocniej na świcie. -powiedziała, uśmiechając się delikatnie w moją stronę." - tej pierwszej kropki po "świecie" (w którym swoją drogą zjedzona jest jedna literka xD) nie powinno być. Na logikę, przecież "powiedziała" chociażby jest z małej litery ;) No i przed powiedziała oczywiście spacja po myślniku.
    Możliwe, że to drobiazgi popełniane przez nieuwagę, ale mam niemiły nawyk wytykania takich rzeczy (nie bij! o.O). Można powiedzieć, że z tym walczę, ale często to jest silniejsze ode mnie xD Poza tym, sama lubię jak ludzie mi wytykają takie rzeczy, więc jak opublikuje swój post będziesz mogła się ze spokojną głową odgryźć xD

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Tak, tak, wiem, też zauważyłam te błędy. I masz rację, w niektórych momentach wyprzedzam akcje, niestety, to chyba już taki mój zły nawyk >.< Notkę pisałam rano, być może stąd też te błędy, jednak sądzę że pojawiły się one tylko dlatego, ponieważ spieszyłam się, nie chcąc żeby wena mnie opuściła, bo to niestety często mi się zdarza kiedy piszę. I dziękuję za wytknięcie błędów, na drugi raz postaram się, żeby pojawiło się ich jak najmniej ;) ]

    OdpowiedzUsuń

Archiwum