sobota, 23 czerwca 2012

Ta... wyrwana z innej bajki

Nie jest idealnie... i cholernie mi z tym dobrze.






It's like a thunder without rain,
or like a book without last page.
Without any destruction.
Million pleasures, but no satisfaction...






 
— Czy wiedziałeś, że ptak wypycha gniazda pisklęta, jeśli wyczuje, że nie będzie w stanie ich wykarmić? - zapytała. Konsternacja. Naiwne próby oszukania rzeczywistości.
Znów to samo...
Ciemność okazywała się upragnioną drogą ucieczki dla przemęczonych oczu, więc dziewczyna uparcie nie unosiła teraz powiek. Tkwiła bez ruchu, z głową ułożoną na tak dobrze znanych sobie kolanach. Ktoś inny z całą pewnością pomyślałby, że śpi. Ktoś, z kim nie spędziła tylu chwil przeznaczonych na ponowne poznawanie samej siebie... W takich okolicznościach najłatwiej przejrzeć człowieka. Nie ma rzeczy, za którymi można się schować i spraw, dla których warto udawać.
Nie musiał o nic pytać. Doskonale wiedział, co w tym momencie zaprząta jej umysł.
— Chyba nie znam się na ptakach - odpowiedział ostrożnie. - Chcesz coś przez to powiedzieć?
— Och... nic szczególnego, braciszku - szepnęła, przekręciwszy się delikatnie na prawy bok. - Tylko... sądziłam, że ptaki są zbyt piękne i rozważne, by iść w ślady ludzi.



Klasa trzecia, profil artystyczny
Annie  Hellway
Mawiają, że życie jest naszym najcenniejszym darem. Możliwość spełniania marzeń, obcowanie ze światem, pokonywanie lęków... to wszystko czyni z niego słodką pokusę, której nie sposób się oprzeć. Z której nie sposób zrezygnować. Korowód barwnych doznań, zapachów, dźwięków i smaków. Pierwszy sukces, porażka, przyjaźń, rozczarowanie, miłość. Zamykasz oczy, chcąc poczuć wszystko ze wzmożoną intensywnością. Żyjesz z dnia na dzień, czerpiąc z pokładów świata podsuniętych ci pod czubek nosa. Sekundy przemykają ci niezauważalnie między palcami, a ty nie robisz nic, by ów bieg wydarzeń powstrzymać. Zachłannie zapamiętujesz wszystko, co dane ci było przeżyć, zapisując w ten sposób kolejne zdania na kartach historii. A co, jeśli ktoś wydarłby ci strzępy wszystkich wspomnień? Nagle, szybko... bez ostrzeżenia? Podobno nie ma rzeczy niemożliwych. Skinąwszy porozumiewawczo głową, uśmiechach się. Zgadzasz się? Spróbuj więc czerpać przyjemność z czegoś, czego nie możesz sobie przypomnieć. To... nie takie proste, prawda? Ale nie martw się, odetchnij z ulgą. Szanse, że spotka to akurat ciebie, są przecież nie wielkie. Wiesz co? Ona też tak sądziła. Jeszcze przed tym, zanim ktoś zamknął jej wspomnienia w drewnianej skrzyni, do której nie miała już dostępu.

Widzisz ją? Nie? Przyjrzyj się dobrze. Tam! Przemyka szybko i niezauważalnie, jak cień. Rozbiegane spojrzenie wpatrzone w czubki jej butów. Zupełnie tak, jak gdyby obawiała się uronić choć jednego, stawianego przez nią kroku. Zamyślona, nieobecna. Zdaje się przebywać gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie nikt prócz niej nie ma jeszcze wstępu.

Czasem nie wszystko przebiega zgodnie z planem, który układamy sobie starannie każdego wieczoru, gdy po ciężkim dniu szykujemy się do snu.
Samochód, droga, drzewo, huk, ogień... a potem już tylko pustka. Miesiące czekania, odwlekania tego, co nieuniknione. Nieprzerwana, choć nieudolna walka o odzyskanie najdrobniejszej cząstki samej siebie. I w końcu decyzja. Ucieczka. Cel? Palm Springs, Floryda. Spokój, niewiedza i szansa na budowę nowego życia. Sens? On już dawno przestał mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Jeśli pokładać wiarę w tym, co zostało zawarte w jej dokumentach, przyszła na świat jedenastego października, dziewięćdziesiątego trzeciego roku w Phoenix w stanie Arizona. Obecnie ma osiemnaście lat. Szare tęczówki, blada cera, niski wzrost, chorobliwie drobna budowa ciała i rudo brązowe włosy, których nie sposób ujarzmić, a które kiedyś podobno lubiła to coś, co widać już na pierwszy rzut oka. Podobnie jak piegi, które zdobią jej nos i część prawego policzka. Powierzchowność. A co kryje się wewnątrz?
Chaos. Mętlik nieproszonych myśli, nieposkromiony bałagan. I panika. Panika wydostająca się na zewnątrz przy każdym niepewnym spojrzeniu, którym raczy najbliższe otoczenie. Wypadek, w którym straciła pamięć i rodziców, odebrał jej coś jeszcze. Cząstkę jej samej. Osobowość panny Hellway uległa diametralnym zmianom. Żywiołowa, pewna siebie, otwarta i twardo stąpająca po ziemi istotka ustąpiła miejsca zamkniętej w sobie, nieporadnej dziewczynie, z którą obcowanie przypomina balansowanie na krawędzi krawężnika. Wystarczy jeden nieprzemyślany ruch i z bezpiecznego chodnika znajdujesz się na drodze rozpędzonych pojazdów. Annie nie wie, co tak naprawdę sprawia jej przyjemność, a czego szczerze nienawidzi. Ma wrażenie, że udawała kogoś kim nie jest przez tak długi czas, że sama nie potrafi stwierdzić już gdzie kończy się fikcja, a zaczyna rzeczywistość. Każdy kolejny dzień jest odkrywaniem przyzwyczajeń i typowych zachowań, które kiedyś stanowiły dla niej nudną codzienność. Zdarza jej się zapominać o tym, gdzie aktualnie przebywa i dać porwać się natłokowi najróżniejszych rozmyślań. Nie trudno spotkać ją na ławce w parku, czy np. na plaży, wpatrującą się nieobecnym wzrokiem w jakiś nieosiągalny, tajemniczy punkt. Rzadko odzywa się nieproszona i nigdy nie utrzymuje z rozmówcą kontaktu wzrokowego. Woli ciszę i spokój niż niepotrzebny zgiełk, przez co przeważnie przebywa jedynie w swoim towarzystwie. Unika ludzi. Niejednokrotnie spotykała się z niezbyt przyjemnymi opiniami na swój temat. Nikt, nawet ktoś dotknięty amnezją, nie lubi wysłuchiwać absolutnie niestworzonych historii na swój temat.
W wolnych chwilach, których ostatnimi czasy ma aż w nadmiarze, lubi przesiadywać w na ganku przed domem i wsłuchiwać się w śpiew ptaków. Niedawno odkryła w sobie również zamiłowanie do kwiatów. Nie trudno dziwić się więc, że jej sypialnia w większym stopniu przypomina ogród, niż pokój typowej nastolatki. W jej dłoniach spoczywa przeważnie jeden z opasłych zeszytów, w których skrupulatnie notuje wszelkie myśli. Jak sama twierdzi, pomaga jej to w nieznacznym stopniu opanować chaos drzemiący pod jej czupryną. Niewątpliwie najtrudniejszą rzeczą, jest skupienie jej uwagi na okres przekraczający kilka minut. Bardzo łatwo się rozprasza, a koncentracja nigdy nie będzie jej mocną stroną. Ma skłonność do popadania w panikę. Jeśli coś nie mieści się w ramy ustalonego przez nią planu, ogarnia ją uczucie braku gruntu pod stopami. Annie potrzebuje czasu, by komuś zaufać. Na razie jedyną osobą, przy której czuje się w pełni swobodnie jest jej starszy brat. Skrywa w sobie pokłady dziecięcej naiwności, co zdaniem postronnych może przysporzyć jej większej ilości kłopotów, niż potencjalnych korzyści, ale akurat na to nie może nic zaradzić. W momencie, w którym w jej dłonie dostaje się pędzel i farby, wszystko inne traci na znaczeniu. Kolejne obrazy, nie przedstawiające na pierwszy rzut oka niczego konkretnego, piętrzą się w rogu jej pokoju. By dać zajęcie dłoniom, zajmuje się również wykonywaniem prowizorycznych kolczyków i bransoletek, które chętnie później przywdziewa.
Nie grzeszy wylewnością. Niechętnie podejmuje próby jakiejkolwiek konwersacji, co automatycznie sprawia, że panna Hellway stanowi zbiór nie tylko oczywistych sprzeczności, ale również tajemnic, które póki co nie kwapią się do tego, by pozwolić się rozwikłać. Choć otoczenie napawa ją przerażeniem, ciekawość drzemiąca gdzieś w jej podświadomości, spycha to na dalszy plan. To właśnie przez to nie zamknęła się jeszcze wśród czterech ścian, definitywnie ukrywając przed światem. Resztki dawnej zawziętości wciąż tlą się w jej wnętrzu, powodując, że Annie nie przestaje walczyć o odzyskanie prawdziwej siebie.






Na skróty. Niewątpliwie ważne i pomocne:
- miesiąc temu wprowadziła się do starszego brata, który od kilku lat mieszka w Palm Springs
- uczęszcza do klasy artystycznej
- uwielbia czytać książki. To na ich podstawie buduje nową wizję świata
- prowadzi pamiętniki, by tak opanować chaos spowodowany amnezją
- jedyną osobą, której w pełni ufa, jest jej starszy brat - Matt
- od pewnego czasu tworzy listę celów do spełnienia. Najważniejszym z nich jest podróż dookoła świata
- rzadko uśmiecha się do ludzi
- unika tłumu i małych, zamkniętych pomieszczeń. Czuje się komfortowo tylko na otwartej przestrzeni
- spędza dużo czasu na przesiadywaniu na plaży i wpatrywaniu się w fale
- choć uspokaja ją widok oceanu, to za żadne skarby nie odważyłaby się wejść do wody
- uwielbia kwiaty wszelkiego gatunku
- ma problemy z koncentracją
- ogranicza jakikolwiek kontakt cielesny do absolutnego minimum
- cierpi na powracające koszmary. Przez problemy ze snem, nocami często przesiaduje przed domem
- chętnie kładzie się na trawie w przydomowym ogrodzie i wsłuchuje się w śpiew ptaków



P O W I Ą Z A N I A | I N N E | O P O W I A D A N I A









Ostatnia aktualizacja: 25 czerwca godzina 12:37
__________________________________________________________________
Witam wszystkich serdecznie. Mam nadzieję, że w jakimś stopniu się tutaj odnajdę.  Karta krótka, ale będę przerabiać ją jeszcze wiele razy, więc na pewno nieco się "rozrośnie".
Cóż, nie ukrywam, że w mojej głowie pierwszy raz pojawił się pomysł na taką postać, więc z góry przepraszam za ewentualne niedociągnięcia. Na wątki i powiązania jestem chętna, oczywiście. Te długie, krótkie - byle sensowne, ale o to zadbamy już wspólnie. 

+ Wizerunku użyczyła Emerald "Emmy" Green. Jest w niej coś urzekającego... 
Grafika pochodzi z tumblr

16 komentarzy:

  1. [Wow, jaka świetna karta ! ;) Bardzo podoba mi się Twoja postać. W końcu ktoś kto nie przypomina top modelki. I masz rację - w Emmy Green jest coś urzekającego. Co powiesz na wwspólny wątek ? ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam. Karta wspaniale napisana, jedna z lepszych jakie do tej pory czytałam. Podoba mi się sposób w jaki ubierasz myśli, jest na poziomie. Prosiłabym o wątek jakiś z panem Colinem. Ona jest nowa więc pewnie jeszcze się nie znają, więc trzeba coś zainicjować. Mam mały pomysł, żeby Colin jechał rowerem z górki i nawaliły mu hamulce i ofiarą nieszczęścia będzie Anne. Colin będzie musiał się nią zająć, zawieść do szpitala ze złamaną ręką czy jakimi tam chcesz obrażeniami i jakoś to się rozpocznie samo xD]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Pasuje, pasuje :D:D]

    Colin nie przepadał za rowerami z racji tego iż wychodził z założenia, że to właśnie dziewczęta używają tego środka transportu. Co miał jednak do wyboru skoro jego ukochany motor diabli wzięli i teraz walczy o życie w warsztacie? Na podwózkę wujostwa nawet nie chciał liczyć bo to byłoby gorsze od wszystkiego co tylko stanowiło koszmary jego życia. Tak oto, Colin Lancaster siadł za kierownicą roweru i czuł się jak skończony kretyn, jadąc tego upalnego lata dzielnicą Palm Spring. Dobrze, że chociaż rower był srebrny a nie różowy, a jego chorej wyobraźni widział siebie na rowerze małej dziewczynki z uroczym dzwoneczkiem i zawsze wówczas robiło mu się strasznie niedobrze.
    Minął kilka sklepów, zignorował ciekawskie spojrzenia ludzi i natrafił na górkę z której trzeba było zjechać. Westchnął, odgarniając włosy z twarzy i dopiero kiedy rower zaczął mknąć w zastraszającym tempie w dół uzmysłowił sobie, że hamulce nie działają. Na próżno mocował się z nimi jak szalony, zmierzał do punktu w którym miał się niechybnie rozbić. Nagle zauważył, że ofiarą jego przyszłego wypadku miała nie być ściana ale kobieta, wrzasnął głośno i tyle go słyszano, bo momentalnie rower zatańczył na chodniku przewrócił niczemu winną dziewczynę i wyrzucił z siedzenia Colina, który w filmowym stylu wylądował na dziewczynie i jęknął.
    - Pieprzony poniedziałek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ramie wyglądało okropnie i w pierwszej chwili Colin z trudem powstrzymał odruch wymiotny. Ostatni raz widział poważne złamanie jako dziewięciolatek, kiedy to jego kuzyn złamał sobie kolano w upalne lato, podczas zabawy na drzewie. Spadł z domku na drzewie, który prowizorycznie zbudowali i na tym skończyła się żywotność ich "Fortecy", jak to zwykli ją na zwać.. Wuj rozbroił całą budowle i jeszcze tej samej zimy znalazła się w piecu jako opał.
    To był ostatni raz, a teraz to się powtórzyło co gorsza z jego winy. Wprawdzie nie miał pojęcia, że hamulce nie działały, ale pewnie każdy rozsądny sprawdziłby stan roweru przed wyjazdem z garażu.
    Kiedy mdłości minęły, przyszedł czas na honor i zachowanie się jak prawdziwy mężczyzna. Colin schylił się nad nieznajomą i ostrożnie postawił ją na dwóch nogach. Chwiała się, więc pozwolił jej oprzeć się na ramieniu i kurczowo objął ją w pasie. Na rower nawet nie spojrzał, zresztą została z niego tylko kupa strzępów.
    - Jacie kręcę, to było nie chcący - powiedział z paniką w głosie - Bardzo cię boli? Kręci ci się w głowie? - pytał bez przerwy - Jaki dom? Dziewczyno, muszę cię zawieść do szpitala, zaraz złapie jakąś taksówkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam :) Czyli jednak nie jest aż tak źle :) A ja proponuję wątek, bo podoba mi się Twoja postać. Tylko niestety brakuje mi pomysłu... Jak coś wymyślę to rozpocznę, chyba że Ty masz jakiś pomysł to podrzuć :)]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Widzę ładną, ciekawą kartę i lekkie pustki tutaj, więc przytuptałam, proponując wątek. Zacznę, jak chcesz to możesz mnie poprawić :D]

    Russell nie lubił takich chwil jak ta, kiedy samotnie siedział na plaży, a jeszcze pół godziny temu był na granicy między niebem i ziemią, kiedy usta jego brata doprowadzały go do szaleństwa, tak sprawnie przejeżdżały po jego szyi i ustach. Niewiele brakowało, żeby rozebrali się przy tych wszystkich ludziach, gdyby Josh w ostatniej chwili się nie opamiętał, przypominając, że musi iść do pracy. I tak zakończyło się piękne przywitanie wakacji..
    Collins wziął trochę piasku w garść i przesypał go z powrotem na ziemię. Przez takie chwile jak ta do końca dnia miał zjebany humor. Cholerny Josh... Nigdy nie powinien sobie przypominać, że są tylko braćmi i...nie powinni.
    Podciągnął kolana pod klatkę piersiową, obserwując ludzi na plaży. Nie było ich wiele, jacyś staruszkowie, matka z dziećmi i grupka chłopaków rozmawiających koło samotnie siedzącej dziewczyny. Wszyscy ryknęli śmiechem i dwóch z nich odsunęło się od kręgu i podeszli do dziewczyny. Chwycili ją za nogi i ramiona, mimo jej widocznych protestów zaciągając do oceanu. Krzyczała, jej panika odbijała się w uszach Evera, więc musiał zareagować. Wstał i nie przejmując się rzuconymi na piasku butami, ruszył w kierunku dziewczyny. Było za późno, wrzucili ją do wody. Co prawda nawet mniej niż do połowy pasa, ale ta miotała się jak opętana. Collins przeklął głośno, ostatkami zdrowego rozsądku powstrzymując się, by nagle nie podbiec do tych idiotów i nie obić im twarzy, tylko do razu podbiegł do dziewczyny i wyciągnął ją z wody. Rozejrzał się, ale chłopaków już nie było, zbiegli. Cholerni idioci...

    OdpowiedzUsuń
  8. Colin szamotał się razem z nią, ale jako, że był silniejszy skutecznie ją zablokował. Był wściekły i spocony od nieprzewidzianej szarpaniny.
    - Do diabła dziewczyno! - krzyknął - Chcę ci tylko pomóc. Rozumiem, że jesteś w szoku, ale żeby zachowywać się jak zarzynane zwierzę? Nie widzisz co ci się stało w ramię? - nie oszczędzał sobie ani jej. Kiedy w grę wchodziły emocje, Colin potrafił być bezwzględny - Jeżeli się nie uspokoisz to będziesz musiała sobie radzić sama - zagroził - Może i jestem dżentelmenem, ale nie na tyle, żeby wplątać się w coś takiego. Zaraz zaatakuje nas policja i zostanę oskarżony o próbę gwałtu, bo serio... tak z boku wygląda to co robimy teraz.

    OdpowiedzUsuń
  9. [No to cieszę się, że się podoba xD]

    Pstryknął dziewczynie przed twarzą. Kucnął przy niej, próbując dokładniej przyjrzeć się jej twarzy. Chociaż była przytomna, wydawało się, że doznała tak głębokiego szoku, że nie wydobędzie z siebie ani jednego słowa. Pewnie niejeden człowiek zostawiłby ją w takiej sytuacji, stwierdzając że nie będzie upierać się z wariatką, ale Russell taki nie był. Nawet jeżeli w szkole uznawany był za casanovę i dupka, to nie mógł tak bezczynnie patrzeć na krzywdę innej osoby. Nie, po prostu się nie dało. Już zbyt wiele napatrzył się na krzywdy innych, spędzając lata w szpitalu, by teraz mógł na to tak po prostu pozwolić.
    - Hej, już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna - powiedział spokojnym, uprzejmym tonem. Próbował wyłapać wzrok dziewczyny, niestety bez rezultatu. - Dobrze się czujesz? Kiwnij głową, jeżeli tak.
    Nie otrzymał odpowiedzi, ale mimo to postanowił dalej zagadywać dziewczynę, może za którymś razem zareaguje, a może nawet coś powie.
    - Lubisz lody? Kiwnij głową - szepnął spokojnie. Mimo że jeszcze kilka chwil temu był kłębkiem nerwów, teraz okazał się nadzwyczaj spokojny. Jakie to dziwne...

    OdpowiedzUsuń
  10. - Naprawdę, nie ma za co - wyszeptał. - Zrobiłem to co do mnie należy. Tamci chłopacy to idioci... Gdyby nie uciekli to chętnie bym im wpierdolił. Wszystkim na raz - uśmiechnął się delikatnie. No cóż, nie był takim mistrzem walki, żeby pobić jednocześnie siedmiu chłopaków, ale starałby się przynajmniej, żeby część z nich przeprosiła ją za swoje zachowanie.
    - Dobrze się czujesz? Możesz wstać? - zapytał z troską w głosie. - W sumie to możemy tutaj posiedzieć, pogoda jest ładna, chociaż wieczorem może być burza - spojrzał w niebo. W sumie cieszył się, że spotkał się z tą dziewczyną, inaczej siedziałby tutaj całą noc, zupełnie nie przejmując się deszczem czy piorunami. - Niedaleko jest stąd taka mała kawiarenka, zabiorę Cię na lody. Zgódź się - powiedział, zanim dziewczyna w ogóle pomyślała o proteście. - W ramach podziękowań za to, że Ci pomogłem. A tak w ogóle, jestem Russell. - Wyciągnął w kierunku dziewczyny rękę. Mogła jej nie uścisnąć, nie pogniewałby się. Rozumiał, że czasami ludzie tego nie lubią.

    OdpowiedzUsuń
  11. - Dzięki - mruknął, kiedy wreszcie się uspokoiła i on sam również zaczerpnął zbawiennego oddechu, wiedząc, że gdyby tego nie zrobił, ucieczka od tego wszystkiego podbiła by jego umysł - Ja wiem, gdzie powinienem cię zawieść - rzekł ze spokojem i znowu ją podtrzymał, bo wydawała się bardzo niestabilna. Złapał taksówkę i wpakował ją do środka razem ze sobą - Chcesz, żebym do kogoś zadzwonił? - wyjął telefon z kieszeni. Taksówkarz, który zobaczył złamaną rękę pasażerki natychmiast ruszył na pełnym gazie - Może do matki, ojca, brata, jakiegokolwiek krewnego? Wystarczy, że podasz mi numer telefonu do kogoś z nich.

    OdpowiedzUsuń
  12. - Dopiero się przeprowadziłaś? - zapytał zaciekawiony, idąc powolnie w kierunku kawiarenki.
    Teoretycznie do była tylko jego kawiarenka, jego i Josha i nie zabierał tam nigdy nikogo, ale w praktyce czasami pieprzyć trzeba sentymenty. Niebo się nie urwie, jeżeli raz weźmie tam tą Annie.
    - Bo jeżeli tak, to dobrze się składa - uśmiechnął się ciepło. - Bo właśnie spotkałaś najbardziej obeznanego faceta w okolicy. Może i ciężko uwierzyć, ale nawet takie zapyziałe miejsce jak Palm Springs, ma kilka ciekawych miejsc jak kręgielnia, albo stadnina konna. A konie tutaj mają naprawdę piękne i zadbane, ale i tak żaden nie dorówna mojemu Monsunowi. Szkoda, że nie mogłem zabierać go na konkursy, bo byłby czempionem.
    Sam nie wiedział dlaczego, ale zawsze gdy darzył kogoś sympatią, a nie czuł do tej osoby żadnego pociągu seksualnego, z jego ust wylewał się taki potok słów, że zapewne zanim osoba mu towarzysząca zdążyła się zorientować o czym on też mówił, już zaczął zmieniać temat. To był po prostu ten inny Russell, którego mało kto znał - ten bez nonszalancji, wyższości i wszelkiego drzemiącego w nim kurewstwa. Wtedy był chyba tym małym chłopcem, który jeszcze nie wiedział, że jest ciężko chory i prawie połowę życia spędzi w szpitalnym łóżku.
    - Chyba za dużo mówię, co? - zapytał roześmiany, odsuwając dziewczynie krzesło. Lubił siedzieć na tarasie i jedząc, obserwować spokojne fale oceanu.

    OdpowiedzUsuń
  13. - Tak, był najpiękniejszym koniem ze wszystkich, jakie widziałem w całym moim życiu. A uwierz mi, że było ich dość sporo, bo mój brat jest weterynarzem w miejscowej stadninie - wyszeptał i uśmiechnął się szeroko do kelnerki, która podała im karty dań. Otworzył ją i leniwie zaczął przewracać strony, ale w sumie już wiedział co zamówi. - Byłem prawie-mistrzem Tennessee w skokach konnych juniorów. Prawie, bo spadłem z Monsuna, zabrali mnie do szpitala i już przez następne siedem lat z niego nie wyszedłem. - Westchnął, kładąc łokieć na stoliku i oparł policzek o rękę. - No cóż, może nie potoczyło się zbyt miło w moim życiu, ale nie żałuję. Czasami ból i cierpienie jest tylko przygotowaniem na przyszłość. A potem nie da zapomnieć się tego zdziwienia, kiedy spotyka nas szczęście, mimo że spodziewaliśmy się kolejnego koszmarnego dnia.
    Uniósł wzrok, spoglądając na kelnerkę, która wróciła do nich po kilku minutach.
    - Dla mnie to samo co zawsze, Maggie - odezwał się do kelnerki. Przychodził tu z Joshem tyle razy, że już zdążył dość dobrze poznać personel. - Czyli tarta truskawkowa i lody waniliowe,pistacjowe i czekoladowe. I największa szklanka świeżo wyciskanego soku pomarańczowego. A dla Ciebie co? - zapytał Annie, a gdy ta jeszcze przyglądała się karcie, odpowiedział na pytanie Maggie. - Tak, tym razem wyjątkowo bez Josha. Też żałuję, że go nie ma, ale ktoś musi pracować i zarabiać na nasze wygodne życie. To jak Annie, zdecydowałaś się już? Nie musisz się przejmować ceną, bo i tak ja płacę.

    OdpowiedzUsuń
  14. Westchnął, wyciągając z kieszeni papierośnicę w kształcie ipoda i zakręcił nią na stole.
    - Jestem dżentelmenem, więc nie zabieraj mi tej przyjemności, proszę - uśmiechnął się delikatnie. - Jeżeli mu odmówisz, będę Cię musiał zaprosić do swojej gry. W sumie dla nas obojga będzie przyjemna, więc tak czy inaczej mógłbym Ci ją zaproponować. Ale o tym za chwilę.
    Pochwycił sprawnie papierośnicę i otworzył ją, wyciągając ze środka czekoladowego papierosa. Włożył go do ust i póki co lizał smakową końcówkę, a kiedy rzucił zapalniczkę na stół, już właściwie czekał tylko na zezwolenie Annie. Nie każdy lubił, kiedy w jego obecności się paliło, a on to szanował.
    - Wiesz... Ludzie nie mówią o szpitalach, o chorobie, o śmierci, bo po prostu się tego boją. Samotności. Niewiedzy. Ja nie wiem, co ich tak przeraża w tych tematach. Ja nigdy nie bałem się śmierci, cały czas uśmiechałem się do rodziny, kiedy właściwie z dnia na dzień było gorzej i nic się z tym nie dało zrobić. Nie wiem czy to zasługa Boga, że wyzdrowiałem, ale wiem, że Jego zasługą jest, że dał mi brata. Sama go masz, więc powinnaś mniej więcej wiedzieć jakie to szczęście. Chociaż, z drugiej strony... - uniósł wysoko brwi i wyjął papierosa, zaczynając przekładać go sobie między palcami. - Nienawidzi nas. Jesteśmy tylko cholernymi pedałami, nie mamy prawa istnieć. Ale kto by się tam Nim przejmował, co? Jesteśmy tutaj, na ziemi, życie należy do nas, postępujemy tak jak chcemy i nasza sprawa, jeżeli będzie trzeba potem ponieść z tego powodu konsekwencje. A Ty? Wierzysz w Boga, Annie?

    OdpowiedzUsuń
  15. - Wiesz... - zaczął z zamyśleniem w głosie. - Nie nazwałbym tego wielkim szczęściem. Bez niego na pewno by mi się nie udało. Gdyby wtedy Josh, mój brat, nie przyszedłby do mnie do pokoju, tylko jak inni płakałby w szpitalnej kaplicy, już byłoby po mnie. Jakoś w tym roku powinna być data śmierci, którą przepowiadali mi lekarze. A jednak, nie dałem się, ale zawdzięczam to tylko i wyłącznie sobie. Gdybym nie miał odwagi złapać diabła za rogi, nie mogłabyś ze mną rozmawiać. Wiesz Annie... - zaczął, a potem zaciągnął się dymem. Papieros wypalił się na tyle, że już prawie był przy filtrze i parzył go w palce, ale w ogóle się tym nie przejął. - ...opowiem Ci historię, której nie zna nikt oprócz mnie i mojego brata, może wtedy zrozumiesz definicje szczęścia, przynajmniej mojego, tego które wykreowałem sobie sam. Trzeba cieszyć się drobnostkami. Ja w sumie leżąc w szpitalu, chciałem żyć tylko dlatego, żeby zobaczyć kolejny odcinek mojego ulubionego serialu i tylko dlatego łykałem codziennie całą baterie leków, bo wydawało mi się, że nic więcej miłego mnie w życiu nie spotka. Potem serial się skończył, jak wszystko się kończy. Życie też. I mimo że miałem tylko czternaście lat, postawiłem sobie pytanie, czy nie okażę się bardziej pożyteczny, kiedy już zniknę z tego świata? Dlatego w sumie przestałem brać leki i trwało to jakieś dwa, trzy miesiące. Protest, nic do mnie nie wchodziło. Chciałem zniknąć, tylko po to by moja rodzina mogła wrócić do swoich codziennych obowiązków i przyjemności, zamiast popołudnia spędzać przy moim łóżku. I wtedy przyszedł Josh. Nie miało to być inne spotkanie niż zawsze, znowu mieliśmy rysować, oglądać seriale i rozmawiać o niczym. Ale nie, on zapytał mnie dlaczego nie chce żyć. Ja w sumie nic mu nie odpowiedziałem, patrzyłem się w swoją kołdrę i oglądałem plamy od budyniu. W końcu powiedziałem, że jedyne czego chcę przed śmiercią to zasmakować dorosłości i przeżyć swój pierwszy raz, także pierwszy pocałunek. I jak myślisz, Annie? Co zrobił Josh? - Russell uniósł wysoko brwi ku górze, spoglądając na dziewczynę. Nie wiedział czemu miała służyć ta rozmowa, przecież nie chciał jej namawiać do rozpoczęcia kazirodczego związku ze swoim bratem. Chyba chciał tylko... Cholera wie. Chciał jej tylko pokazać, że szczęście odnajdują tylko ryzykanci. Dlatego głupi mają szczęście, bo oni najczęściej nie zdają sobie sprawy ile tracą.

    OdpowiedzUsuń
  16. Przebywając na plaży i patrząc w odległe wody, wspominał. W swojej głowie widywał zarówno te dobre chwile jak i te złe. Za każdym razem, gdy przypominał sobie chwile spędzone z rodzicielką to stawał w miejscu i patrzył przed siebie. Wtedy po policzkach spływały mu słone łzy, których nie ocierał. Czuł ten cały ból jak wtedy, gdy dowiedział się, że Ona, jedyna kobieta, która nigdy go nie oszukała, nie żyje. Przez długi czas nie mógł się z tym pogodzić, ale teraz dotarło do niego to, że tak musiało się stać.
    Tego wieczora ponownie wybrał się na plażę, aby powspominać. Na początku wędrował pełen radości z uśmiechem na ustach, ale w jednym momencie zastygł. Widział Ją. Widział ostatnie chwile, które z Nią spędził. Do oczu zaczęły napływać mu łzy, jednak żadna nie poleciała. Może dlatego, że stał obok jakiejś dziewczyny, która tak jak on patrzyła się w jakiś punkt i nie kontaktowała z otaczającym ją światem. Miał zamiar się do niej odezwać, jednak zrezygnował, przestraszył się. Dlaczego? Bał się, że zapyta o powód, przez który ma załzawione oczy, a przecież śmierć jego Matki to temat tabu.

    OdpowiedzUsuń

Archiwum