czwartek, 28 czerwca 2012

If I die tomorrow...

Na początku mojej opowieści, najlepiej powiedzieć, że jestem człowiekiem z Marsa. Nie, moja skóra nie jest koloru zielonego, nie mam dodatkowej pary rąk czy wystających macek, nawet moje imię nie jest niezwykłe. Mam na imię Russell. Russell Collins, ale mówią na mnie Ever. A oto moja historia, interesująca jak pięćdziesięciogodzinny seans Nyan Cat'a na Youtube.
Pochodzę z Nashville, umiejscowionym w stanie Tennessee. To miasto jest stolicą country, a niemalże każdy tutaj umie jeździć konno. Sam miałem swojego, na imię mu było Monsun, znalazłem go kiedyś samotnie błąkającego się w lesie. Nakarmiłem, oswoiłem, był już mój. Miałem wtedy sześć lat i było to moje jedyne szczęście od czasu, kiedy trzy lata wcześniej tata wyprowadził się z domu, a ja zupełnie nie wiedziałem dlaczego. Mimo że jakiś czas po jego wyjeździe, do naszego domu wprowadził się ojczym Sam, on nigdy nie wypełnił pustki po tym prawowitym rodzicu, nie pozwalał  mówić do siebie 'tato', tłumacząc mi, że nim jest człowiek, do którego jeździłem dwa razy do roku na dwa tygodnie. Jednak dla mnie on był po prostu Stevie'm, nie miałem odwagi odzywać się z większym szacunkiem do kogoś, kto nie potrafił mnie pokochać. Oprócz cudownej matki Kimberly, mam też starszego o sześć lat brata, na imię mu Josh. Jest on moim najlepszym przyjacielem, jedyną osobą, której ufam bezgranicznie i kocham szczerze, a jego zdanie jest dla mnie rzeczą świętą.
     Ludzie mówią, że jestem skurwielem, ale nikt nie rozumie, że jestem taki, bo mam ku temu powód. Wszystko zaczęło się, gdy w wieku dziewięciu lat działo się ze mną coś dziwnego. Moja sylwetka stawała się bardziej wątła niż zazwyczaj, ciągle gorączkowałem, a od każdego, nawet małego stuknięcia, miałem wielkie, utrzymujące się kilka tygodni siniaki. Zaniepokoiło to moją rodzicielkę, więc pojechaliśmy do szpitala, gdzie wykonano mi szereg badań. Wyrok? Białaczka. Mimo że mojej rodzinie było ciężko, sam nigdy nie przejąłem się tragicznym wyrokiem, co więcej, z czasem zacząłem swojej chorobie dziękować. Najbardziej jednak przeklinam dzień, kiedy zabrakło nam pieniędzy na leczenie i moja matka postanowiła sprzedać Monsuna. Nigdy sobie tego nie wybaczyłem.
     W wieku szesnastu lat wyszedłem ze szpitala jako nowy człowiek. Przez to, że nie przeżyłem okresu dojrzewania jak każdy nastolatek, mój światopogląd był dość wyidealizowany. Stałem się skurwielem z wyboru, nie potrafiłem znieść, że ludzie cały czas patrzyli na mnie z współczuciem, a rodzice dzieci nie pozwalali swoim pociechom przywiązywać się do mnie. "I tak umrze, niepotrzebnie mają po nim płakać" - mawiali między sobą. Ale jak widać, przeżyłem i mam się dobrze, stałem się tylko kopią nastolatków z seriali, które namiętnie oglądałem. Jestem zakochanym w sobie, nonszalanckim skurwysynem, który ma się za lepszego od innych i dobrze mi z tym. Człowiek sztuczny, jak orgazm Twojej matki. Kiedyś mną gardzili, teraz ludzie do mnie lgną. Zapewne przez mój niezwykły urok, jeżeli chcę, potrafię być bardzo czarujący i przekonywujący.
     Niektóre z tamtych dzieci, które poznałem w szpitalu, jeszcze o mnie usłyszały i usłyszą. Jestem tym, który pierwszy da pieniądze, kiedy ich potrzebujesz i nie musisz nawet ich oddawać. Jeśli podoba Ci się mój samochód, śmiało, bierz kluczyki i jedźcie z przyjaciółmi za miasto. Chcesz zobaczyć jak jem robaki? Żaden problem! Pewnie myślisz, że jestem stuknięty? Nie zaprzeczę, a to wszystko dzięki GRZE. Wymyśliłem ją zaraz po wyjściu ze szpitala, a polega ona na tym, że zrobię wszystko o co mnie poprosisz. Brzmi aż za pięknie? No cóż, pamiętaj tylko, że przy mnie musisz liczyć się ze słowami. Nie ważne o co mnie poprosisz: o pożyczenie ołówka czy zajebanie Twojej byłej - jeżeli usłyszę jak z Twoich ust wypływa prośba, też musisz coś dla mnie zrobić. 
Pewnie ciekawi Cię jak wyglądam? Jestem osobnikiem dość przeciętnego wzrostu, mierzę sobie metr osiemdziesiąt kilka, moje ciało jest szczupłe i wysportowane, policzki są zapadnięte. Mam bladą cerę, różane wiecznie spierzchnięte usta, miodowe oczy i brązowo-rude włosy. Uśmiecham się w ten znany nonszalancko-kpiący sposób. Zwracam na siebie uwagę prowokującym zachowaniem, więc trudno mnie nie zauważyć.

Hey, 
I just met you, and this is crazy, 
But here's my number, so call me, maybe?

     Co jeszcze musisz o mnie wiedzieć? Jestem wielkim fanem Michaela Jacksona, w pokoju trzymam ramkę z biletem na jego koncert. Rysuję, nawet całkiem dobrze, chociaż nie planuję związać z tym swojej przyszłości. No właśnie, chcę być weterynarzem, zamierzam otworzyć z Joshem prywatną klinikę. Do tego lubuję się w sporcie i nie mam problemu z żadną dziedziną, ale najbardziej lubię jeździć konno lub mocno komuś wpierdolić. Właśnie, przez to drugie często bywam na komisariacie, ale dzięki mojemu niesamowitemu urokowi, zawsze mi się upiecze. Jestem burzą szalonych pomysłów, jednak gdy trzeba brać za nie odpowiedzialność, nie wstydzę się tego. Kocham też palić, pić i imprezować. Sypiam z dużą ilością mężczyzn czasami też z kobietami, jednak moim ulubieńcem jest mój brat. Związek kazirodczy... Tak, wiem, że to złe, ale wiesz co na to odpowiem? SZCZERZE MNIE TO PIERDOLI! Kocham jego zapach, dotyk i usta doprowadzające mnie do szału. I najlepsze w tym wszystkim jest to, że jest on tylko i wyłącznie mój.
     A co ja robię w Palm Springs? Dobre pytanie. Znam to miejsce dość dobrze, przecież mieszka tutaj Stevie. Próbował zaprosić nas tutaj zaraz po moim powrocie do zdrowia, ale cały czas odmawiałem, dopóki Josh nie stracił pracy. Wtedy Floryda okazała się jedynym ratunkiem, więc przyjął zaproszenie ojca. Nie uśmiechało mi się to, ale z moim bratem nie potrafimy przeżyć bez siebie dłużej niż tydzień, dlatego zrobiłem to dla niego. Niedługo potem okazało się, że mam dwójkę przybranego rodzeństwa, którego nienawidzę. Gdyby nie to, że Joshowi to nie przeszkadza, już dawno by mnie tutaj nie było. Tak, to się chyba nazywa miłość.



Just beat it, beat it, beat it, beat it
No one wants to be defeated



Russell 'Ever' Collins
urodzony 23 września 1993 r. w Nashville
klasa III, profil medyczny
biseksualista
i do tego niesamowity skurwiel i popapraniec  


Tak więc, jesteście gotowi zacząć grę?

[Chciałam nie wracać, a jednak wróciłam. Nowa karta, Russell też trochę zmieniony, ale chyba bardziej w mojej głowie niż tutaj. Z niektórymi będę kontynuować stare wątki, z innymi porozpoczynam nowe.
I od razu zastrzegam, że przez wakacje moja aktywność będzie różna, więc proszę się nie denerwować.
Kartę jeszcze pewnie będę zmieniać, bo nie wiem czy napisałam wszystko co chciałam, a starą kartę można poczytać tutaj  - oczywiście znowu wyszło mi za długo, mam nadzieję, że ktoś to przeczyta.
Pozdrawiam czule ;*
Pan na zdjęciu - Tomek Mrozek
Cytat z tytułu: 
Far East Movement ft. Bill Kaulitz - If i die tomorrow
Tekst kursywą: 
Carly Rea Jepsen - Call me maybe
Michale Jackson - Beat it]

55 komentarzy:

  1. Destiny Salvage28 czerwca 2012 23:26

    [To może wątek? :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. Destiny Salvage29 czerwca 2012 00:28

    [Możemy się sugerować, czemu nie, było ciekawie ;D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Nic nie szkodzi, jestem pewna, że wątek dalej będzie nam się dobrze pisało i w sumie brakowało mi Russella :D]

    Colin spochmurniał, zmarszczył brwi i obrzucił wiszące na nim ramię chłopaka z nieukrywaną krytyką. Jednym ruchem strzepnął ją z barków i odsunął się lekko, jakby miał do czynienia z człowiekiem zakaźnie chorym.
    - Ej, tylko sobie za wiele nie wyobrażaj, tak? - burknął, chowając dłonie w ciasne kieszenie spodni - Nie znoszę cię i najchętniej wytarzałbym cię w gnoju, wiesz o tym i pamiętaj to - uniósł do góry palec wskazujący, podkreślając wagę swoich słów - I nie ma mowy, żebym jeździł z tobą do szkoły, aż tak cie nie kocham! Zaraz! Przecież ja cię wgl nie kocham! - uderzył się ręką twarz, jakby go olśniło. Kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości od szkoły zaczęło się to, co Colin zaplanował od samego początku. Pod murem stało z pięciu chłopaków, patrząc morderczo w stronę Russela. Ich zamiary były jednoznaczne. Nim dało się cokolwiek zrobić chłopak został rzucony w obroty męskich ramion, które zakleszczyły go w żelaznym uścisku.
    - Hej, chłopaki co zrobimy z tym gejuchem!? - ktoś zaśmiał się rubasznie, podczas gdy ktoś inny zaczął ściągać z niego spodnie. W następnym kroku poszły buty i podkoszulek, aż Russel został w samych majtach i skarpetach. Widokowi temu towarzyszyły radosne salwy śmiechu.
    Colin wyjął zza paska nie wielki nóż i przyłożył jego ostrzę do brody Russela.
    - Posłuchaj mnie gnojku... jeszcze raz odważysz się sugerować nasze partnerstwo i doprowadzać mnie do szału, a uwierz nie zawaham się obetną ci jaj - to mówiąc przekierował ostrzę między uda chłopaka. Po jego oczach widać było, że nie żartuje. Zresztą Colin miał swoje życie na ulicy w przeszłości więc skrzywdzenie kogoś nie było w jego mniemaniu aż tak tragiczne. Jego banda wciąż ryczała jak stado bizonów i szarpała Russelem jak kukłą.
    Jakaś smukła brunetka uwiesiła się na ramieniu Colina i spojrzała niechętnie na ofiarę.
    - No już, wystarczy, kara wymierzona.
    To poskutkowało, bo nagle Russel został rzucony na ziemię, a cale towarzystwo ruszyło do swoich samochodów. Colin wciąż stał nad chłopakiem i patrzył na niego wściekle, po czym zniknął wewnątrz auta razem z innymi, odjeżdżając z piskiem. Oczywiście wszystkie ubrania Russela wylądowały w bagażniku, a sam poszkodowany nie miał już praw się o nie rościć.

    [Wybacz, musiałam ^^ Colin może na pierwszy rzut oka jest pokorny, ale o swoje interesy dba w dość drastyczny sposób. W razie co nowy wątek chcę i Russel może się odegrać xD]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dobraa, przyjdę się łasić i prosić o wątek xD A raczej ewentualnie o jakieś pomysły na niego/powiązanie, a wtedy sama stanę na wysokości zadania i coś naskrobię. To.. Proszę? ; D]

    OdpowiedzUsuń
  5. [nooo! :D mam nadzieję, że z tą nową kartą (bardziej mi się podoba niż ta stara, ale stara też była dobra ;) ) będziesz miała więcej zapału do pisnania ;) aaa... i nie licz, że Alex pozwoli sobie w tej walce obić mordę. Kiedyś moja znajoma podsumowała go jako "króla dżungli" (czy tylko mi w tym momencie włącza się w głowie Welcome to the jungle GNR?) tak więc nie ma opcji, żeby przegrał ;) ]

    -Szczerze? Dopóki cię tu nie zobaczyłem, to tak- burknął Gallagher, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. Wiedział, że Russell lubi taką rozrywkę, ale nigdy by nie pomyślał, by wystawić go na ring do prawdziwej walki. Po prostu po tym, co o nim wiedział nie był w stanie wyobrazić sobie Collinsa, który staje naprzeciw niego i ma zamiar się z nim bić...
    -Danny przesyła pozdrowienia.- mruknął jeszcze, gdy sędzia ustawił ich na pozycji.
    -To ma być ładna i czysta walka. Żadnego łamania nosów, Gallagher, jasne?- facet odsunął się i zabrzmiał pierwszy gong. Okrążali się powoli, ale chyba tylko Alex na serio zastanawiał się z której strony uderzyć przeciwnika. W końcu zdecydował się na wypad do przodu, z zamiarem walnięcia go z prawej. Russ nabrał się na tę podpuchę i odsłonił cały lewy bok swojego ciała, zamierzając się bronić, a wtedy Lex szybko odskoczył i uderzył go z drugiej strony.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Oj cicho, nie dziwę Ci się, że miałaś problem z powiązaniem, bo nie uzupełniłam karty o jej zainteresowania. W sumie nie wiem, za ciepło chyba było, skoro mi tak odwaliło i zrzuciłam to na Ciebie.
    Właściwie można to wszystko połączyć. Wiesz, zaczniemy od tej kliniki (z racji, że Lynn nie przepada za zwierzętami to na pewno nie będzie jej na rękę przyciskać do siebie jakiegoś szczeniaka), potem można przejść do tego, że widział ją tańczącą (nie na sali, bo tam się nie pokazuje, raczej w jakimś niedostępnym miejscu, opuszczonej sali np) i to z pomocą też może być, co nie będzie jej pewnie na rękę jeśli nie będą dla siebie zbyt mili. Ogółem jeśli będziesz chciała ją wnerwić to nazwij ją Ros (chociaż ona każdemu przedstawia się jako Lynn, chyba że od nauczyciela usłyszy jak nazywa ją Roslynn czy coś), a na pewno Russell dostanie po buźce, całkiem mocno i nie powstrzymasz jej przed tym xD]

    Nie wiedziała jak, do diabła, znalazła się w tej cholernie beznadziejnej sytuacji. Naprawdę rzadko zdarzało się, by jej uśpiona wrażliwość odżywała w momentach zupełnie niezwiązanych z tańcem. Na ogół to wtedy miała okazję wrócić do Ros i otworzyć się na otaczające cierpienie, tworzyła harmonijną całość z ruchem swojego ciała oraz bólem, ale.. Co ją podkusiło, by teraz nie przejść obojętnie po tym cholernym parku i zignorować popiskiwanie jakiegoś zwierzaka? Przecież ona nawet nie lubiła tych ssaków, gadów, płazów czy innych! Po jaką cholerę więc zatrzymała się i zaczęła przeszukiwać zarośla, żeby znaleźć to nieszczęsne stworzenie, które patrzyła na nią tymi ogromnymi, czekoladowymi ślepiami? Z takim bólem jakby to ona była winna temu, że ma pokrwawione łapy, a jedną najwidoczniej złamaną. Roslynn, gdy już znalazła go i uspokoiła swoją ciekawość, chciała odejść. Nie było to jednak takie proste, a raczej.. Nie, było proste. Przecież zostawiła go, wstała i odeszła o kilka kroków. Niezbyt daleko, ale jednak. Popiskiwanie jednak tylko się wzmogło, a Lynn poczuła jak ściska się jej żołądek. W końcu wkurzona wróciła po tego cholernego, małego labradora i wzięła czarną kulkę na ręce, a gdy przypadkowo naruszyła jego łapę, poczuła tylko ugryzienie, przez które prawie wypuściła tego niewdzięcznika.
    - Pieprzone szczeniaki. Po cholerę Ci te ślepia? Jakbyś ich nie miał już dawno by mnie tu nie było - mruczała pod nosem, idąc w kierunku jedynego weterynarza jakiego znała. Nigdy nie miała zwierząt, nie musiała się interesować, gdzie można je leczyć. O tej klinice wiedziała tylko dlatego, że prawie codziennie ją mijała. Teraz zmieniła ten rytuał i po raz pierwszy, opierając się o drzwi, nacisnęła łokciem na klamkę i weszła do środka białego i sterylnego (jak na nią aż za bardzo) budynku.
    Podeszła do kontuaru, mając nadzieję, że ktoś tu przyjdzie za chwilę i będzie mogła wreszcie oddać komuś psa. Nic z tego, postała trzy minuty i nie było widać nawet żywej duszy.
    - Cholera jasna! Czy ktoś tu w ogóle jest?! - krzyknęła w głąb korytarza, bo była już nieźle poirytowana, a szczeniak wcale nie był spokojny w jej ramionach. Trząsł się, co ją samą tylko bardziej denerwowało.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie jest tak źle, nie narzekaj. Im więcej pisania, tym szybciej wrócisz do swojego stylu ; D]

    Już na końcu języka miała odpowiedź na jego pierwsze pytanie, ale powstrzymała się przed powiedzeniem czegoś uszczypliwego. W końcu po coś tu przyszła, komuś musiała wcisnąć tą trzęsącą się jak w febrze kulkę, a ten chłopak był tak samo dobry jak każdy inny. Wydawało się, że umiał zająć się psem, więc lepiej żeby siedziała cicho i nie zraziła go za szybko, żeby nie zostawił jej samej ze zwierzakiem. Wyglądało jednak na to, że Ever, bo z tego co pamiętała to właśnie tak na niego wołali na korytarzach, nie zamierza za szybko jej stąd wypuścić. Czy on naprawdę sądził, że to troskliwe, współczujące spojrzenie jakie kierował do psa sprawi, że ona też zacznie być opiekuńcza w stosunku do niego? I co jeszcze, może ma go przygarnąć i uznać za swojego? Niedoczekanie.
    Gdy tylko mogła, chciała oderwać ręce od psa i wyjść wreszcie z tej cholernej kliniki. Chłopak zawsze miał jednak inne plany, pytania, a na dodatek zmuszał ją żeby go trzymała, gdy smarował czymś mało przyjemnym psie łapy. W chwili jednak, gdy pies znowu ją ugryzł..
    - Nie, to nie jest mój cholerny pies, nie mam żadnej pieprzonej książeczki i znalazłam go w jakiś krzakach. Nie cierpię zwierząt, więc nie myśl, że go zabiorę. I to jest ostatni raz kiedy go dotykam - zastrzegła, mówiąc wszystko poirytowanym tonem głosu. Mimo wszystko złapała psa tak, jak jej wcześniej pokazał i poczekała, aż wstrzyknie mu to, co musiał. Gdy tylko skończył puściła psa i odsunęła się o krok od kontuaru. - Gdybym wiedziała, że tyle z Tobą problemów to nawet bym cię nie zabrała stamtąd, dupku - mruknęła w kierunku zwierzaka, który znowu skierował na nią te swoje ślepia i zaskomlał cicho, próbując się do niej przesunąć, a przy tym prawie spadł z kontuaru. Lynn chwyciła go i popchnęła lekko w stronę chłopaka. - Zabierz go gdzieś, co?

    OdpowiedzUsuń
  8. To nic, że ta walka miała być jedną z najdziwniejszych w jego życiu. Inni zawodnicy nie rozpraszali się, gadając do siebie, nie podskakiwali dziwnie jak Russell przed chwilą, nie mówiąc już o nieregulaminowym podcinaniu przeciwnika; dla nich boks to boks, o wygranej decydowały spryt i zwinność, rzadziej siła. Nie podobało mu się, że Russell najwyraźniej zamierza zrobić to wszystko tak, żeby Alex wygrał nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że Collins mu się podkłada. Nie lubił litowania się nad sobą, a już na pewno nie ze strony... kogo? Najlepszego przyjaciela? Kochanka? Szlag wie.
    -A wiesz, że ani trochę?- syknął w jego stronę. Znowu się okrążali. Alex zasłonił się gardą, zostawiając między pięściami szparę na tyle szeroką, by móc bacznie obserwować Russella. Przedstawienie nie miało już trwać długo. W końcu Collins nie zdzierżył i zamachnął się na niego, ale Gallagher w porę uskoczył mu z drogi, tak, że wywalił się tak czy inaczej. Podniósł się szybko i znowu stanął naprzeciw Alex, który powoli zaczynał mieć tego dość. Skorzystał z dekoncentracji chłopaka i przyskoczył do niego, uderzając w podbrzusze, a potem jeszcze raz w to samo miejsce, pod żebrami na lewym boku. Nie zamierzał na tym poprzestać, skoro już zaczął, nie będzie mu dawał odpocząć, żeby czasem nie próbował ułatwiać mu zadania. Collins z rozpędu oberwał jeszcze cios w szczękę i zachwiał się, ale nie przewrócił.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Niekiedy mam dostep do interentu, ale niestety bez poslich znakow, dlatego tez zastanawialam sie,czy moglabym liczyc na odpowiedz z twojej strony. W wolnej chwili mam nadzieje, ze mi odpowiesz. Pozdrawiam z zimnej Australii. Do napisania :) ]
    Anwen

    OdpowiedzUsuń
  10. Czyli nie dość, że najdziwniejsza, to jeszcze jedna z najkrótszych... Gdy Russell upadł Alex zatrzymał się nad nim i czekał aż Collins wstanie, ale ten leżał na twardych deskach.
    -Dziesięć, dziewięć...- arbiter odliczał co raz wolniej.
    -Wstawaj, dupku, skończymy to jak ludzie- szepnął Alex pod nosem.
    -Pięć, cztery...- Russell nie wstawał, a Gallagher zaklął pod nosem i odszedł na środek ringu. Gdy odgwizdano koniec, sędzia uniósł jego rękę w górę, oznajmiając, że wygrał. Do końca rozgrywek pozostało jeszcze trochę czasu.
    Alex wyszedł jeszcze na cztery walki. Ostatnia, o tytuł, była najbardziej zacięta, ale nie odpuszczał do samego końca, podobnie jak jego przeciwnik. Bardzo chciał wygrać, nie tylko dla samej satysfakcji. Wiedział, że zadzwoni Danny, będzie pytał jak mu poszło, a jeśli nie zda szczegółowej relacji...
    Uderzył przeciwnika jeszcze kilka razy. Chłopak, może dwa lata młodszy od niego, ale z pewnością diabelnie silny, upadł podobnie jak Collins wcześniej, ale podniósł się. Wymiana ciosów była co raz szybsza, a gdy w końcu uniesiono w górę jego dłoń Alex...
    Zabrał rękę arbitrowi i złapał za nadgarstek chłopaka, który przegrał. Przez chwilę rozmawiali przyciszonymi głosami. Gallagher znał go, wiedział po co walczy i wiedział, że jeśli odda mu "tytuł", a razem z nim nagrodę, to Mike będzie wiedział co zrobić z pieniędzmi lepiej niż on.
    Zszedł z ringu i niemal od razu poczuł na sobie ręce Russa, który przyglądał się wszystkim walkom z pierwszego rzędu.
    -Chryste, Collins, to boli...

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak naprawdę owe prychnięcie było zaczerpnięciem zbawiennego oddechu dla kogoś kto smacznie spał podczas lekcji. Tak, Lancaster uciął sobie mocną drzemkę z głową odchyloną w tył, która zwisała mu po za krzesło. Wyglądał jak istota pozbawiona jakiejkolwiek władzy we własnym ciele, kończyny mętnie zwisały nad ziemią, a odrzucone do tyłu loki po raz pierwszy od dawna wyłoniły twarz właściciela. Z otwartych ust dało się słyszeć spokojny, miarowy oddech.
    Gdyby nie łaskawa koleżanka z ławki obok, pewnie Colin wpadłby w tarapaty. Na szczęście ładna Brunetka obudziła go szturchnięciem w ramie i niemym gestem poleciła słuchać nauczycielki.
    Colin ziewnął, przeciągnął ramiona, a potem dopiero zdał sobie sprawę z tego co się dzieje.
    - Za trzy dni zaczynacie okres wakacyjny - powiedziała nauczycielka rzeczowo - Mimo to przez pierwsze dwa tygodnie obowiązuje was projekt, którego zaliczenie będzie stanowić aż 30 procent oceny w przyszłym semestrze - schyliła się za biurko i wyjęła lalkowe niemowlę, okropnie paskudne i zaprezentowała je klasie - Zostaliście połączeni w pary i razem macie zaopiekować się symulatorem dziecka. Płacę, załatwia swoje potrzeby, należy je karmić oraz zabawiać, czyli wszystko jak prawdziwe - nauczyciela uśmiechnęła się z tryumfem - Nie oszukacie mnie, ponieważ lalki mają wbudowaną specjalną pamięć, która zapisze wszystko co robicie.
    - Zaraz, zaraz - Colin szarpnął się w ławce - Dlaczego ja mam być z facetem? Kto powiedział, że w przyszłości zostanę gejem?
    Znów śmiech po sali, tym razem złośliwy. Plotki już wrzały, a potencjalny związek Colina z Russelem znalazł się na językach wszystkich.
    - Liczna dziewczyn nie jest równa licznie mężczyzn, dlatego niektóre osoby dostały partnera tej samej płci - wyjaśniła nauczycielka bez problemowo - To nie świadczy o waszej preferencji seksualnej, ma na celu uświadomić wam jedynie czym jest ojcostwo.
    Colin otworzył szeroko oczy, jakby się przesłyszał. Musiał się przesłyszeć! Albo to wszystko jest koszmarnym snem!

    OdpowiedzUsuń
  12. Waliło mu to, czy Russ był z niego dumny czy nie. I tak wiedział, że zrobił słusznie, nie potrzebował do tego podziwu Russella. Mimo to uśmiechnął się krzywo, słysząc tę propozycję... Szansa, że na nią przystanie była bardzo duża. Nie widział go od tych kilku tygodni, gdy wymknął się do najlepszego przyjaciela do Kalifornii i tam... cóż, on i Danny też raczej nie byli na siebie obojętni, a jednak rzadko uprawiali seks.
    -Moja pierwsza zachcianka: jedziemy do Ciebie, dasz mi whisky i zrobisz masaż, a potem... a potem zobaczymy, co ty na to?- zapytał cicho, owiewając szyję Russa swoim oddechem.

    OdpowiedzUsuń
  13. Stała zszokowana na środku pomieszczenia, przyglądając się Collinsowi niewidzącym wzrokiem. Odkąd wypłynęło z jego ust to pieprzone "Ros" nic więcej do niej nie docierało. W dupie miała jego podziękowania, nawet ich nie słyszała, zbyt zszokowana, że odważył się tak ją nazwać. Nie miał prawa.. Nikt go nie miał, żeby nazywać ją Ros. Nie była nią. Ta jej część została w Dublinie, razem ze wszystkim, o czym chciała zapomnieć. Uśmierciła samą siebie, nie chciała do niej wracać. Sam dźwięk tego skrótu jej imienia sprawiał, że wspomnienia same odżywały, a przecież najbardziej chodziło jej o to, żeby zakopać je jak najgłębiej. Jak to niby miała zrobić z tym pieprzonym kretynem, który robił jej na złość?!
    Nie zareagowała ani na jego wszystkie słowa, mówiące że zamierza zatrzymać psa, ani na wejście lekarza, najwidoczniej bardzo bliskiego znajomego Russa, ani na ich pocałunek, ani.. Ocknęła się dopiero, gdy wyprowadzał ją i próbował odciągnąć od kliniki. Zaparła się stopami i wyrwała łokieć z jego uścisku. Ever odwrócił się, żeby na nią spojrzeć i to był jego błąd. Zamachnęła się tylko raz, uderzając go z pieści w policzek. Już dawno zorientowała się, że jej drobna postura nie sprzyja walce wręcz z kimkolwiek, nawet z dziewczynami, dlatego gdy już musiała uderzyć robiła to z całej siły i z pięści, bo wtedy miała pewność, że zaboli. A na tym jej najbardziej zależało.
    - Powiem to raz i lepiej kurwa zapamiętaj na przyszłość, Ty pieprzony idioto. Nigdy. Nie. Waż. Się. Nazywać. Mnie. Ros. Jasne?! - wycedziła przez zęby, patrząc na niego wściekle tęczówkami, które zrobiły się ze złości mocno złote. Dłonie nadal zaciskała w pięści, a wewnątrz czuła wściekłość. - I spierdalaj od tego psa, nie waż się go tknąć. Choćbym kurwa miała się z nim użerać do śmierci to go nie dostaniesz.
    Odwróciła się na pięcie z zamiarem wrócenia do kliniki i poczekaniem na zwierzaka. Collins zabierze tego psa tylko i wyłącznie po jej trupie, co jasno oświadczyła, trzaskając drzwiami. Zrobiła to trochę za mocno, ale była za bardzo zdenerwowana, żeby zwracać na to uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  14. Destiny Salvage2 lipca 2012 00:10

    [Mi pasuje :) Jakie relacje miałyby być między Russellem i Destiny? :>]

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Zdecydowanie! Zwłaszcza, że mało się ostatnio tutaj dzieje. Wolisz zacząć coś nowego czy próbujemy się rozgrzebać w tamtym wątku?]

    OdpowiedzUsuń
  16. Destiny Salvage2 lipca 2012 01:05

    Destiny sama nie była tego dnia w najlepszym nastroju. Zastanawiała się nad całym swoim pobytem w Palm Springs. Choć jej życie w Calais zmieniło się w piekło, odkąd postawiła się 'przyjaciółkom', teraz oddałaby wiele, by tam wrócić. Sprawy z Nathanielem sprawiały jej o wiele więcej bólu. Wiele więcej, niż sądziła, że kiedykolwiek sprawi jej jakikolwiek chłopak. A jednak. Serce nie sługa.
    Spacerowała po plaży, mając nadzieję, że znajdzie jakieś rozwiązanie. Ale nic. Kompletna pustka w głowie. Bezradność. Czuła się z tym okropnie.
    Słyszała jakiś podniesiony, rozżalony głos. Coś spadło tuż przed jej nogami. Zerknęła, telefon. Zaskoczona wzięła go do ręki i spojrzała przed siebie. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Russell Collins, chłopak, z którym spędziła francuską imprezę. Leżał, z twarzą w piasku. Chyba... płakał? Destiny aż zmiękło serce. Opadła na kolana tuż obok niego i również się położyła. Nic nie mówiąc, objęła go swoimi drobnymi ramionkami, pozwalając by kwiatowy, lekki zapach jej perfum dostał się do jego nozdrzy. Pogłaskała po go włosach, nie mówiąc ani słowa.

    OdpowiedzUsuń
  17. Po pierwsze to wiedziała, że nie zaboli go bardzo, bo w końcu była dziewczyną i jej siła była mocno ograniczona, ale liczył się sam fakt uderzenia. A po drugie ani razu nie wyzwała tego psa od najgorszych.. Okej, nazwała go dupkiem, ale do diabła, własny telefon potrafiła tak nazwać gdy jej się zawieszał podczas ważnej rozmowy! To chyba jeszcze nie oznaczało, że zamierza zabrać tego psa i wyrzucić pod najbliższym krzakiem, żeby znowu mu się przydarzyło coś takiego, z czego go uratowała. Właśnie, uratowała go. Miała wszelkie prawo chcieć przygarnąć tego psa i zrobi to, na złość Russellowi. Będzie się z nim użerać, a jak wymięknie wciśnie najwyżej bratu, który i tak nie miał nic przeciwko zwierzętom. Mógł sobie wychowywać kolejnego psa, nikt nie twierdził że to ona na pewno będzie się nim zajmować. A Russ z pewnością nie dostanie tego szczeniaka. Za bardzo ją wkurwił, żeby dała mu taką satysfakcję.
    - Odpierdol się - powiedziała spokojnie, siedząc na krześle. Nie zamierzała się tu wydzierać w przeciwieństwie do niego. Raz ściszał głos, raz go podnosił i po co? Na zewnątrz mogła się na niego drzeć, ale tutaj to nie miało sensu, bo tylko zdenerwują inne zwierzęta, o ile jakieś tu są.. - To bardziej mój pies niż Twój, więc zapomnij o nim, Collins. Trzeba było chodzić po parku, a nie się migdalić z weterynarzami to mógłbyś go uznawać za swojego. I po co miałabym go wyrzucać, idioto? Żeby potem chodzić i szukać go po krzakach? Naprawdę jesteś takim kretynem, że sądzisz, że bym to zrobiła? - Patrzyła na niego wściekła, po części nadal nie wierząc w to, że nazwał ją Ros. Gdyby nie to pewnie by jej już tu nie było, a tak..
    - Właśnie odkryłam, że żeby przekonać się do zwierząt muszę jakiegoś mieć, a ten tutaj nadaje się idealnie. I tak już mnie lubi. - Wzruszyła ramionami, posyłając mu ironiczny uśmiech. Kwestia tego czy pies zostanie z nią, czy trafi do LA to była jej sprawa. Na pewno nie wyląduje na ulicy.

    [A to.. Nie wiedziałam, że mam się przyznawać, haha. Zwykle jak zmieniam postać to tego nie oznajmiam, , bo i po co, więc o, tak jakoś wyszło. xD Nie bierz tego do siebie, really.]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Na wstępie... to ja bardzo dziękuję za rozpoczęcie ciekawego wątku - nie ma tu czego poprawiać, więc nie będę tego robić, o ;) ]

    Czasem w życiu Annie zdarzały się chwilę, w których pozorna bezczynność okazywała się furtką do upragnionej wolności i błogiego spokoju. Wpatrywanie się w bezkresność rozciągającego się oceanu stanowiło dla niej jedyny sprawny sposób, by choć na moment zapanować nad chaosem panującym w jej głowie. Nigdy nie spodziewałaby się, że miejsce, które do tej pory uważała za jedno z najbezpieczniejszych, może okazać się całkowicie inne.
    Zareagowała impulsywnie. Niemal automatycznie.
    Wrzask, bezmyślne szamotanie się na każdy z możliwych sposobów.
    Nim zdążyła się zorientować, jej ciało otoczone było przez żywioł, który jeszcze tak niedawno obserwowała z lubością, malującą się na jej zamyślonej twarzy.
    Była w wodzie. W wodzie, której tak bardzo się bała.
    Nic innego nie miało teraz znaczenia. Ani niezbyt duża głębokość, na jakiej się znajdowała, ani to, że zdaniem innych podobno umiała kiedyś pływać. Nic do niej nie docierało.
    Sam fakt, iż ktoś najwyraźniej zdołał wyciągnąć ją na brzeg, przedarł się do jej świadomości dopiero po chwili.
    Ogarnęła ją obezwładniająca ciemność i dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że to ona nieprzerwanie zaciska swoje powieki.
    Cichy głosik zakorzeniony głęboko w jej głowie, podpowiadał jej, że nogi mogą odmówić jej posłuszeństwa, więc Annie niemal odruchowo przykucnęła, kurczowo wbijając palce w piasek. Nie obchodziło jej nic poza tym, by już nigdy nie tracić stałego gruntu spod stóp.
    Łapczywie łapała kolejne dawki świeżego powietrza, jakby bała się, że ktoś mógłby nagle zakazać jej tego przywileju.
    Dopiero po dłuższej chwili udało jej się uspokoić nerwy i zdobyć na wystarczającą odwagę, by bez przeszkód ostrożnie otworzyć oczy. Serce nie biło jej już jak oszalałe, a przynajmniej tak się jej wydawało.
    Uniosła spojrzenie odrobinę wyżej i utkwiła je w twarzy stojącego obok chłopaka. Chyba chciała coś powiedzieć, ale z jej lekko uchylonych ust, jak na złość, nie wydobyło się nawet jedno, krótkie słowo.

    OdpowiedzUsuń
  19. [Ja z takową lalką doświadczenia nie miałam, jednak wiem, że coś takiego istnieje, tak mówią legendy ^^ Współczuje ci, że musiałaś przetestować to dziadostwo na własnych nerwach, nie wyobrażam sobie zabawy z takim czymś! No i mam nadzieje, że nasi dwaj się nie pozabijają :D]

    Kiedy wspomniano i chipach, Colinowi przyszła do głowy niezbyt ciekawa myśl, że oto znaleźli się w dalekiej przyszłości i są terroryzowani przez jakiegoś uzurpatora, który kontroluje ich wole i świadomość, czyniąc z nich bezmózgie maszyny. Wzdrygnął się.
    - Jak chcesz to wybieraj sobie to cholerne imię - wzruszył ramionami - Mnie tam nie zależy i też nie chciałbym, żeby odziedziczył moje cechy - uśmiechnął się złośliwie - Potrafię być naprawdę paskudny, ale nie tylko fizycznie ale i psychicznie, wiesz co mam na myśli
    Zwinął z ławki monete i zaczął ją sobie podrzucać w powietrzu. Wciąż nie mógł oswoić się z myślą, że jakimś cudem został z Russelem ojcem sztucznego dziecka. Czy życie mogło być bardziej ironicznie? Dziękuje Kochany Panie Boże!
    - Jeszcze momencik - wtrącił się Colin - Ja w wakacje mam zawody taneczne, co mam zrobić wtedy z tym bachorem? Przecież nie wezmę go ze sobą.
    - Owszem, weźmiesz i nawet Russel będzie ci towarzyszył.
    - Że co? - uniósł się gniewem
    - Stanowicie swoistą rodzinę, fikcyjną, ale musicie się wzajemnie wspierać dla dobra dziecka. Rodzice powinni wychowywać potomstwo razem, na tym polega wasza lekcja życia...
    - Ale my nie jesteśmy... - znów chciał to powiedzieć, kiedy nagle mu się odechciało - I niech jeszcze mi pani powie, że musimy ustalić kto ma być w naszym homo związku samcem żeńskim - burknął - Na pewno nie ja.

    OdpowiedzUsuń
  20. Destiny Salvage2 lipca 2012 16:19

    Spojrzała na jego zapłakaną twarz i uśmiechnęła się do niego ciepło, najładniej i najprzyjaźniej, jak tylko umiała, chcąc by poczuł, że nie jest już sam. To było ważne w takich sytuacjach. Zbliżyła swoje drobniutkie, delikatnie dłonie do jego twarzy i otarła ją z łez i piasku delikatnie. Pogłaskała go czule po policzku, nie przestając się uśmiechać z czułością, ciepłem i zrozumieniem.
    - Och, tam, dziwne... Każdy miewa gorsze chwile. Wczoraj wyglądałam podobnie - powiedziała pokrzepiająco, nie chcąc by czuł się nieswojo. Wczoraj sama miała gorszą chwilę i płakała cały wieczór.
    - Pewnie, że zostanę, ile tylko chcesz. Nie zostawię cię samego - dodała, po czym pocałowała go czule w czoło i przytuliła do siebie mocno. Sama też tego potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
  21. Annie Hellway pisze:

    Jeżeli na świecie istniało coś, do czego była w stanie pałać szczerą nienawiścią... to właśnie do uczucia totalnej, obezwładniającej niemocy. Słyszała go, owszem. Wiedziała nawet, że powinna dla świętego spokoju zrobić to, o co ją prosił. Tak właśnie byłoby właściwie.... tym bardziej, że zrobił coś, czego się nie spodziewała - pomógł jej w sytuacji, w której była kompletnie bezsilna.
    W pewnym momencie coś drgnęło. Mur, za którym się znalazła nieco stracił na sile.
    Spojrzała na niego z trudnym do zinterpretowania wyrazem i wzięła kilka głębokich oddechów. Zupełnie tak, jak gdyby chciała upewnić się, że już na prawdę znajduje się na lądzie.
    Po chwili kiwnęła lekko głową, choć nie wiedziała, czy rzeczywiście miało to jakiś większy sens.
    - Lubię - odpowiedziała naiwnie. Nie od dziś w oczach niektórych uchodziła za dziwaczkę. W tym momencie nie to było ważne i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
    - Dziękuję - szepnęła po chwili, obawiając się, że głośniejszy ton mógłby załamać jej głos.
    Oderwała dłonie od piasku i odruchowo wsunęła jeden z mokrych kosmyków za ucho.

    OdpowiedzUsuń
  22. Działało jej na nerwy, owszem. Komu by do diabła nie działało, gdyby nazywał go skrótem, którego nienawidził? I to na dodatek ona nie cierpiała go z określonego powodu, a on był skurwielem używając go bez jej pozwolenia, lecz najwidoczniej do idioty nigdy nie dociera to, co się do niego mówi. Miała ochotę mu jeszcze raz przywalić, ale wiedziała, że to bez sensu. Mogła się gotować ze złości, mogło ją to boleć, jednak nie musiała przecież mu tego pokazywać. Nie musiał wiedzieć, że świadomie sprawia, że spędzi dzisiaj bezsenną noc na plaży zamiast w spokoju spać w łóżku i odpoczywać przed kolejnymi zajęciami.
    Robił jednak źle. Gdyby przeprosił, odpuścił, nie puszył się jak paw wtedy nawet nie starałaby się o tego psa. Wyszłaby i pozwoliła mu go zabrać. W chwili gdy wypowiadał złośliwie "Ros" przypieczętowywał tylko swój los. Lynn nie zamierzała odpuścić.
    - Dzięki za radę. Następnego zwierzaka na pewno tu nie przyniosę, skoro nie liczycie się ze zdaniem tymczasowego właściciela. I na pewno Ty nie zasługujesz na więcej niż ja, a patrząc na Twój oryginalny związek to chyba jednak ja zasługuję na więcej - mruknęła, mając na myśli pocałunek z facetem, którego przed chwilą nazwał bratem. Nie żeby coś do niego miała, mógł popełniać kazirodztwo, droga wolna, ale jakby nie patrzeć, gdyby wierzyła w Boga i te inne bzdety, to ona bardziej zasługiwałaby na tego szczeniaka.
    Nie odezwała się już do Russa więcej. Założyła słuchawki na uszy i czekała na powrót lekarza, najlepiej od razu ze zwierzakiem. Wrócił, po dwóch godzinach, chociaż psa nie niósł na rękach, żeby mogli się o niego bić. Raczej był nieźle zdziwiony, gdy zobaczył ich wstających z krzeseł. Roslynn ignorowała Collinsa, podobnie zresztą jak on ją, z tym, że Collins zaraz zaczął jęczeć coś o tym, żeby jej go nie oddawać. Lynn wzruszyła tylko ramionami, nie spuszczając wzroku z psa, który wpatrywał się w nią. Chyba darzył ją większą sympatią, więc.. 'Tylko mnie nie wystaw, dupku' mruknęła w myślach, a potem zwróciła się do lekarza.
    - Niech on się zamknie. I zadecyduje szczeniak. On tu ma najwięcej do gadania - zarządziła. Co z tego, że była najmłodsza? To było jedyne rozsądne wyjście. A to, że zrobiła malutki krok w tył się nie liczyło. Szczeniak od razu zaskomlał, próbując pójść w jej stronę, tak jak wtedy gdy było już po zastrzyku i Lynn go puściła. Wtedy nie chciał się z nią rozstać, teraz także nie. Z uśmiechem podeszła bliżej, głaszcząc go trochę niepewnie. - No, czyli jest mój. Odwal się, Collins, i poszukaj innego psa w potrzebie.
    Naprawdę, jeśli spróbuje jej go zabrać albo wpłynąć jakoś na weterynarza tylko dlatego, że jest jego bratem to znowu mu przywali. I tak powinien dostać za "Ros", więc będzie to czysta przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jezuu, czasem mnie przerażasz tą długością. ; D Nie wiem sama w co ręce włożyć..]

    Naprawdę nie wiedziała czego on oczekiwał po jej minie. Że będzie zgorszona? Wściekła? Będzie miała ochotę zwymiotować? Pewnie nieźle by się rozczarował, gdyby chociaż na pół sekundy odwrócił wzrok od swojego brata. Ona była jedynie cholernie zadowolona z tego, że Russell pomimo łaszenia się, proszenia i robienia maślanych, zapłakanych oczu (które ją śmieszyły, bo nawet ona nie próbowała brać nikogo na litość za pomocą swoich łez) niczego nie dostał. Tak, to ona wygrała. Co prawda zwaliła sobie na głowę chorego szczeniaka, którym będzie musiała się zajmować, ale jakoś to zniesie. James zresztą niedługo miał przylecieć, może zechce zabrać psa do siebie. Ważne było, że Russ mógł się wypchać.
    Nie przejmowała się jego gadaniem. Zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak, który nie dostał zabawki na jakiej mu zależało. Dosłownie jakby nie mógł się pogodzić z tym, że ktoś inny dostanie tego psa. Litości, kochał go? A kiedy on miał czas się do niego przywiązać? Jak robił mu zastrzyk? Już ona miała do tego większe prawo, bo przecież trzymała go przy piersi przez jakiś kwadrans gdy go tu niosła.
    - To była groźba? Jakoś się nie wystraszyłam. Pies i tak jest mój, więc się odwal, Collins. Nie będę z Tobą więcej walczyć - mówiła spokojnie, obserwując jak Josh odwiązuje i na nowo zawiązuje opatrunek na łapie psa. Nie wydawało się to trudne, raczej sobie poradzi. - A jak masz kurwa jeszcze raz nazywać mnie Ros to lepiej omijaj mnie szerokim łukiem. Powiedziałam Ci raz, że masz tego nie robić i więcej, kurwa, nie powtórzę. - Schowała receptę do kieszeni spodni.
    - W ogóle o co Ci chodzi? Widziałeś tego szczeniaka może przez pięć minut, a zachowujesz się jak dwulatek, który jest zły, bo nie dostał lizaka. - Prychnęła pod nosem, wyciągając ręce po psa i ostrożnie go podnosząc. - No chodź tu, mała cholero. I nie gap się tak, i tak bym bez Ciebie nie wyszła. - Złapała go w podobny sposób jak wcześniej, gdy go tu niosła. Przynajmniej już nie gryzł z bólu.

    OdpowiedzUsuń
  24. Alex nie protestował, gdy Russ ciągnął go za rękę. Nie zamierzał go tego wieczoru odpychać, za bardzo brakowało mu tego upierdliwego dupka. Za Danny'm tęsknił bardziej, to fakt, ale Russell... wkurzał go jak nikt inny, ale też potrafił doprowadzić do tego, że zwykle oziębły Gallagher był w stanie wykrzesać z siebie coś więcej. Podobnie zresztą umiała to robić Kassidy.
    -U Dana... dobrze. Znalazł sobie kogoś. Wydaje płytę. Ma nowego psa...- relacjonował to wszystko beznamiętnie, jakby życie przyjaciela było dla niego zbyt odległe, żeby mówić o nim normalnie.- Nie rozmawiajmy o nim, proszę- rzucił szybko, nim Russ zdążył zapytać o coś jeszcze.
    Audi zatrzymało się przed budynkiem, gdy skończył odwijać bandaże z rąk. Nie czekając na Russella powlókł się do środa i pchnął białe drzwi, niemal od razu natykając się na paradującego w samych bokserkach Josha. Nigdy za sobą nie przepadali, ale gdy starszy Collins zobaczył jak jego brat obejmuje Gallaghera od tyłu...
    -Znowu będziesz mu robił wodę z mózgu, Alex?
    -Zdecydowanie nie wodę i zdecydowanie nie z mózgu. Wynoś się, bo nam przeszkadzasz.- burknął Lex i od razu skierował się do sypialni Russa, połączonej z jego łazienką. Wiedział, że bracia zaraz się pokłócą, ale gdy wchodził do wanny mało go to obchodziło. Kłótnia trwała w najlepsze nawet 20 minut po ich wejściu, gdy już zdążył zmyć z siebie pot i krew.

    OdpowiedzUsuń
  25. Annie Hellway2 lipca 2012 22:32

    Annie za wszelką cenę chciała coś jeszcze powiedzieć, ale chłopak wyrzucał z siebie słowa i zmieniał tematy z tak nieprawdopodobną szybkością, że za każdym razem, gdy otwierała usta, by jakoś się do nich ustosunkować, prawie natychmiast zamykała je z powrotem. W końcu zacisnęła wargi w wąziutką linię i wysłuchała tego, co miał do powiedzenia.
    Kiedy skończył, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się ciepło, co było swego rodzaju osobliwym zjawiskiem, gdyż zazwyczaj jej twarz nie wyrażała niemal żadnych emocji. Ale oczywiście on nie mógł tego wiedzieć. Nikt nie mógł.
    - Annie - odpowiedziała po chwili, delikatnie ściskając jego wyciągniętą dłoń i niemal od razu cofając rękę. Miała tylko nadzieję, że nie uzna tego gestu za co najmniej niegrzeczny.
    Ostrożnie podniosła się z piasku i odruchowo wytarła dłonie w mokry materiał spódniczki. Po uporczywym wbijaniu palców w piasek, pozostała na nich część drobinek, co odrobinę jej przeszkadzało.
    - I bardzo chętnie wybiorę się na lody, nie zamierzałam odmawiać - dodała jeszcze, ponownie się uśmiechając.
    Niedawno ktoś powiedział jej, że sprawia wrażenie, jak gdyby znalazła się tutaj przez przypadek. Że w ogóle tu nie pasuje. Tu... ani nigdzie.
    Wiedziała, że jest w tym odrobina prawdy, ale póki co nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy. Miała znacznie ważniejsze zmartwienia.
    - Chyba jeszcze tu nie byłam. Nie zdążyłam - odezwała się po chwili, dokładnie przeczesując wzrokiem przestrzeń przed sobą. W zasadzie nie odwiedziła znacznej większości miejsc w tym mieście. Na razie udało jej się tylko dotrzeć na plażę, do pobliskiego parku i tej małej księgarni, która mieściła się dokładnie trzy domu dalej od tego, w którym mieszkała razem z bratem.
    Ale miała czas... to przynajmniej starała się sobie wmówić.

    OdpowiedzUsuń
  26. Destiny Salvage2 lipca 2012 23:00

    Destiny patrzyła na niego kątem oka, nie przestając głaskać go po włosach i słuchając uważnie tego, co mówił. Oczywiście, nie miała pojęcia, o czym chłopak mówi. Mogła się tylko domyślać. Ewidentnie jednak ktoś złamał mu serce. Sama ostatnio doznała tego uczucia, w pewnym sensie.
    - Miłość jest piękna czasami tylko źle lokujemy swoje uczucia... - powiedziała cichutko, wzruszając delikatnie swoimi drobnymi ramionkami. Chciała w to wierzyć. Przez długi czas była przecież szczęśliwa. Gdyby nie jej idiotyczne zachowanie... Chociaż nie. To chyba uchroniło ją przed poznaniem tego, jak smakuje bezpośrednio zdrada. Bo tak zapewne skończyłby się jej związek z Nathanielem, który nawet tego nie ukrywał.
    - Zakochałam się w chłopaku, który jest zdeklarowanym bigamistą, jest z tym szczęśliwy i chociaż mu na mnie zależy, nie chce zrezygnować z innych dziewczyn. Podobno mu zależy. Nie chcę się w to pakować, ale nie umiem chyba bez niego żyć... - Westchnęła ciężko, odwracając głowę, a jej śliczna, wesoła zwykle i uśmiechnięta twarzyczka wyraźnie posmutniała.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Hej masz może pomysł? na wątek? Powiązanie z Sol? :)]

    OdpowiedzUsuń
  28. [Ja też marzę o czwórce dzieci (pod warunkiem, że chociaż jedno będzie dziewczyną <3 Ale może nie koniecznie w wersji bliźniaczej, prawde mówiąc taki scenariusz przyprawia mnie o zawrót kłowy. Jeden bobas to kłopot, a co dopiero dwa. Oglądałam taki show, gdzie rodzina miała aż sześcioro dzieci z jednej ciąży. MASKARA :DD: Wiesz co? Może to i dobrze, że ich sprzeczki osiągnęły bardziej męski wymiar, bo zalotów Russela razem z Colinem bym już nie zniosła :)Mam tylko nadzieje, że ostatecznie ich relacje osiągną miłe stosunki, bardzo bym tego chciała :D]

    - Wiesz Russel, ja z chęcią pozwolę ci wypełnić twoje inne, wakacyjne plany. To dobrze, że w końcu zacząłeś mi tu porządnie pyskować, zamiast grzebać mi w spodniach - powiedział głośno, ignorując eksplozje zgorzenia na twarzy nauczycielki. Ostatecznie znowu zarobił odsiadkę w kozie, ale na szczęście już tylko po lekcjach.
    Właściwie to było mu wszystko jedno czy zostanie w związku samcem czy samicą bo jedno było pewne - nie podporządkuje sie. Wciąż miał zblazowany wyraz twarzy, który miał zamiar utrzymywać się na jego obliczu przez długi, długi czas. Wiedział, że ludzie w klasie mu współczują, ale mają też i niezłą frajdę z obrotu sprawy.
    Beznamiętnie gapił się, jak Russel tarmosi sztuczne dziecko, potem się uśmiechnął.
    - Dobra, to ja jestem Debilem. Naucz tego parszywego dzieciaka, że ja jestem ty durniejszym i upośledzonym członkiem rodziny - uderzył się w pierś i zasalutował. Russel niańczący dzieciaka? Czemu nie? Niech ten dziwak zajmuje się laką ile chcę: wozi je na spacery, karmi i świruje. W tym czasie Colin umyje się od wszystkich obowiązków. Nawet nie miał zamiaru wziąć tego straszyła do ręki. Kiedy wybił dzwonek po prostu wyszedł, czując, że Russel depcze mu po piętach.

    OdpowiedzUsuń
  29. -Nie drinka, whisky. Bez coli.- mruknął jedynie. Russell wstawał powoli, celowo się ociągając, więc Alex przyciągnął go do siebie za nadgarstek i na krótko wpił się w wargi Collinsa.- Tylko się pospiesz... Bo zasnę.- ostrzegł, popychając go. Na szczęście nie musiał długo czekać. Leżał w wannie z przymkniętymi oczami, gdy poczuł jak Russ ładuje mu się do wanny i opiera chłodną szklankę o jego szyję. Zabrał mu whisky i upił łyk bursztynowego napoju, resztę odkładając na krawędź wanny. Collins gapił się na niego, jakby oczekiwał jakichś specjalnych podziękowań. A może zaproszenia? Cholera go wie.
    Gallagher nie zwracał na niego uwagi jeszcze przez chwilę, a potem rozchylił nogi, tak żeby Russell mógł usiąść, opierając się o jego tors.

    [wybacz że tak cholernie nieregularnie, ale... praca -.-]

    OdpowiedzUsuń
  30. Gallagher uśmiechnął się krzywo. To takie typowe dla Russela, udawać, że interesuje go coś zupełnie innego, w chwili gdy ociera się całym swoim ciałem o niego, a wargami błądzi po tatuażach na szyi.
    -Nie wiem sam. Danny chciał się tu przenieść, ale... Chyba mu się nie spieszy. Ale ja raczej nigdzie się nie wybieram, no chyba, że pojedziemy z Carol do Australii, posurfować.- nie było tajemnicą, że zabierał ją ze sobą kiedy się tylko dało. Przez kuratora jego kontakt z siostrą też był ograniczony.
    Nie miał ochoty na dyskusję, nie w tej chwili. Może potem... ale co mu szkodziło powkurzać Russella? Najpierw jedną dłonią przejechał od jego karku do kręgosłupa, tuż pod żebrami zsunął ją jednak na podbrzusze chłopaka. Wargi ulokował tuż przy uchu Collinsa, przygryzając lekko płatek.
    -A ty? Jesteś zajęty w wakacje?- zapytał, zjeżdżając dłonią co raz niżej, aż w końcu objął palcami przyrodzenie Russa.

    [taak, nie ma to jak gejowski seks, po tym jak się X miesięcy nie pisało takiego... muszę się rozkręcić, także tego :) a co do Alexa- miło mi, że kogoś on aż tak zafascynował, bo jak go w bólach od nowa pisałam (za pierwszym razem zresztą też) w ogóle mi się on nie podobał]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [mówiłam, że nie myślę ze zmęczenia? " od jego karku do kręgosłupa", pfff. powinno być "od jego karku, po kręgosłupie" czy coś w tym guście... tak, myślę, że nietypowo dla siebie idę wcześniej spaaaać w związku z tym, że pierdoły piszę]

      Usuń
  31. [Jej uwielbiam twój pomysł *.* Bardzo mi się podoba i ma nadzieję, że fajnie to wyjdzie :) To co zaczniesz? :)]

    OdpowiedzUsuń
  32. [Mam tu prababcie. Udalo mi sie znalezc dorywcza prace w restauracji u znajomych i czasami robie prababci za tlumacza, chociaz ona uwaza, ze wszystko wie lepiej, bo pierwszego dnia w sklepie sie prawie zgubilam -.- bywa. No i dla nich chodzenie pieszo niemalze nie istnieje. Autobusy jezdza tylko w dzielnicach, miedzydzielnicowych jest kilka, wiec bez prawa jazdy jestem zalezna od prababci i znajomych, bo tu mozna miec prawko od 16-roku zycia. O! Jeszcze- przepraszam za moj polski, ale wiecej gadam ostatnio po angielsku niz w moim ojczystym jezyku, a ze niestety jestem "niemalze" dwujezyczna to mam z tym spore problemy. Jak chcesz to wszystko dokladniej moge Ci jeszcze opowiedziec, ale to dopiero za jakis tydzien bo wtedy bede miala juz swoj dostep do internetu, a nie od znajomych ;) ]

    Kiedy skonczyl swa historie westchnela cichutko patrzac na zegarek. Usmiechnela sie do siebie mimowolnie, po czym ucalowala policzek Russella, z dala trzymajac sie od jego rak.
    -Russ? Mam nadzieje, ze umyles te rece przed przyjsciem do mnie. Nie chce miec na wlosach spermy jakiegos niewydymanego goscia- wzdrygnela sie, przekladajac dlugi warkocz na prawe ramie. Kochala Russa jako przyjaciela, ale ubrudzenie jej wlosow czyms tak okropnym jak nasienie wydawalo sie jej duza przesada, zwlaszcza, ze ow chlopak byl pewnie nie do konca wyzytym prawiczkiem.
    -Chwalilam Ci sie moja nowa bielizna?- spytala, wskazujac na papierowa torbe stojaca na jej biurku- Bylam na zakupach z laska mojego taty i wiesz... To bylo bardzo mile. Pomagala mi wybierac, mowila jaka jestem ladna i ze moglaby miec taka corke- powiedziala, usmiechajac sie czysto. Tak, to byl czysty, szczery, dziecinny usmiech ktory zadko goscil na ustach mlodej Lens.
    Podala mu pakunek, po czym podeszla do szafy.
    -Pokazac Ci, co z nia kupilam? O! Wlasnie! Mam z nia jechac na babski wypad do Kanady. Helen jest niesamowita... Mimo, iz na sile probuje mi zastapic matke to nie drazni mnie tak jak reszta tych lalek ojca.

    Anwen

    OdpowiedzUsuń
  33. Zajęła miejsce na krześle i niemal od razu pokręciła przecząco głową.
    - Za dużo? - powtórzyła z lekkim niedowierzaniem w głosie - Nie, nie! Dobrze się składa - zapewniła, rozglądając się dookoła. Z jej oczu biła teraz tak ogromna ciekawość, że dla osób postronnych, mogło wydawać się to wręcz dziwne. Prawda była jednak zupełnie inna. Ostatnimi czasy Annie starała się czerpać przyjemność z pozornie błahych rzeczy, więc nawet zwykły spacer wzdłuż ulicy, przy której mieszkała, traktowała tak, jak gdyby miał być ostatnim w jej życiu.
    - Przeprowadziłam się tutaj jakiś czas temu - odpowiedziała po chwili, przypominając sobie, o zadanym wcześniej pytaniu. - Z Phoenix. Mieszkam teraz z bratem - wyjaśniła uprzejmie, odrywając wzrok od oceanu i przenosząc go na chłopaka.
    Przez dłuższy moment po prostu analizowała sobie w myślach jego wcześniejszą wypowiedź, ewidentnie próbując coś sobie przypomnieć. Nie wiedziała tylko co. Ale wszakże nie pierwszy raz znalazła się już w takiej sytuacji.
    - Konie muszą być piękne. Twój Monsun na pewno też - zauważyła nagle, jak gdyby coś sobie uświadomiła, uśmiechając się przy tym szczerze. Nie była pewna, czy dobrze zapamiętała imię, o którym wspomniał Russell, ale miała nadzieję, że tak. Nie lubiła uchodzić za kogoś, kto teoretycznie nie potrafił wyłapywać tego, co mówił jego rozmówca. - Potrafisz na nich jeździć, tak?

    OdpowiedzUsuń
  34. [Jesteś moim kochanym miszczem, więc ci mimo wszystko odpiszę, skoro już schreib'ujemy w Dyrekcji xD
    Moje plany na wakacje? Rimini, Florencja, Rzym, Sycylia. Dwa pierwsze na obozie, na który wyjeżdżam w niedzielę, dwa następne na obozie sierpniowym. W międzyczasie pewnie jakiś wypad pod namiot z rodzicami do Jastarni (a namiocik nasz to taki mały kolos 2 metry wysokości, bodajże 24 m2+2x4 m2 -> przedsionek sześć na cztery i dwie sypialnie dwa na dwa metra) a pod koniec wakacji może wyjazd do Turcji, ale to jeszcze nie wiemy, właściwie rodzice są negatywnie nastawieni, ale liczę, że im się zmieni. ;) Po prostu wunderbar! <3]

    - Dobrze, że nie pokazałam ci gdzie szukać rzeczy na imprezę, bo nie wiedziałbyś za co się łapać - stwierdziła ze śmiechem, biorąc od chłopaka czarno-fioletową sukienkę i zaraz przenosząc się do oddzielnej szafy pełnej butów, do której wchodziło się właśnie przez tą z ubraniami. Naprawdę, widząc ją na korytarzach szkoły nikt nie przypuszczałby, że ta starająca się ukryć dziewczyna może w zakamarkach domu kryć tyle skarbów, o których niektórzy mogliby pomarzyć.
    - Dobra, teraz tak. Te na wprost mają co najmniej osiem centymetrów - powiedziała, wskazując na różnokolorowe szpilki od najróżniejszych projektantów i sklepów. - Im wyższa półka, tym wyższy obcas. Tylko błagam, nie bierz z najwyższej półki, bo w tym naprawdę nie da rady chodzić. To są raczej takie eksponaty. No i byłabym od ciebie dużo wyższa - dodała z rozbawieniem. Zawsze bawiło ją to, jak wysoki musi być chłopak, żeby bez przewyższania go Oriane mogła nosić prawdziwe szpilki. Głównie dlatego starała się chodzić na płaskich butach, chociaż lubiła obcasy, czego dowodem była jej szafa.
    - A makijaż dam sobie radę. Chociaż pewnie poczujesz się zawiedziony, podobnie jak z włosami.


    || Oriane

    OdpowiedzUsuń
  35. [Luuuz, też tracę powera jak mam pisać coś drugi raz. Rozumiem, ale wcale nie wyszło tak najgorzej. ; *
    I tak, czaseeem są mega długie. Tylko nie myśl, że to źle! Nie, jest okej, ważne żeby to sens miało, a Twoje ma. Więc pisz długie, a ja będę myśleć jak na to odpisywać. ; D]

    Wepchnąć nos w nie swoje? O czym on bredził? Przecież pies nie był jego, mogła sobie żądać prawa zabrania go i przygarnięcia do swojego domu, a on powinien tylko machnąć ręką i odejść. Nie przeżył nawet z tym psem więcej czasu niż ona,a histeryzował jakby co najmniej zabierała mu zwierzaka, którego kochał od lat. Szczeniak zresztą sam ją polubił, więc chcąc, nie chcąc musiał wylądować u niej. Russell mógł się boczyć, ale ona, nawet pomimo swojej niechęci do wszystkiego co nie jest człowiekiem, też polubiła zwierzaka. Nie oznaczało to, że zostanie u niej, ale na pewno nie będzie musiał siedzieć w schronisku.
    Na słowa 'kryzys małżeński' parsknęła śmiechem, a Josh nawet jej za to nie skarcił. W ogóle zdawał się nie przejąć słowami brata. Jeśli Collins tak samo szybko zmieniał zdanie w sprawach łóżkowych, jak w sprawie psa to pewnie ich "kryzys" nie potrwa dłużej niż trzy godziny. Lynn obstawiała, że nawet może trwać to krócej.
    - Dzięki za wszystko, że mi ją dałeś też. Wpadnę z nią pod koniec tygodnia - zapewniła, zabierając szczeniaka, który nie skomlał z bólu. Chyba środki przeciwbólowe nie przestały jeszcze działać, bo gdy z nią wychodziła, pies lizał ją po palcach, co Lynn średnio pasowało, szczególnie, że wystarczyło przejść kawałek od kliniki i..
    - Do diabła, nie masz co robić? Nie dostaniesz jej - przestrzegła, zamierzając go wyminąć i pójść dalej. Przecież nie zmusi jej do stania na środku chodnika i wykłócania się z nim o durnego psa, który i tak już należał do niej.

    OdpowiedzUsuń
  36. -Zobaczymy...- Alex nie był pewien czy da się gdzieś wyciągnąć, zresztą jeśli już to raczej pojedzie gdzieś z Jamesem i Carol, może Danny też się załapie o ile porzuci swoją nową dziewczynę. Tak czy inaczej Alex miał teraz lepsze sprawy na głowie niż wakacyjne plany.
    W zasadzie w tej pozycji żaden z nich nie miał wystarczającego pola do manewru, więc poza zrobieniem Collinsowi kilku malinek ograniczył się do pobudzania go ręką. Dopiero, gdy kazał mu usiąść na krawędzi wanny, mógł pozwolić sobie na coś więcej.
    Położył mu ręce na udach, wbijając palce w skórę Russa i zaczynając od mostka przeszedł wargami na podbrzusze chłopaka. Udawał, że nie widzi nabrzmiałej już lekko męskości Collinsa, ale gdy przypadkiem otarł się o nią kilka razy... Rozchylił lekko nogi Russa i gdy ten odchylił głowę do tyłu, wziął w usta jego przyrodzenie, drażniąc chłopaka okolczykowanymi wargami i zębami.

    [Tak, znam ja i takie przypadki... mi samej się to zdarzyło, więc wiem, że wątki z gg (poza tymi z moją przyjaciółką, autorką Lynn) nie wychodzą tak łatwo]

    OdpowiedzUsuń
  37. Annie słuchała go z tak ogromną ciekawością wymalowaną na twarzy, że mogło wydać się to aż nieprawdopodobne. Od dawna nie miała okazji zamienić słowa z kimkolwiek poza jej starszym bratem i jego dziewczyną, ale jak widać, sprawiało jej to ogromną przyjemność. Naprawdę zdążyła zapomnieć już, jak to jest, kiedy nowo poznany rozmówca, jest w stanie zaciekawić cię tyloma aspektami.
    Chciałaby pociągnąć tę rozmowę znacznie dłużej, ale w tym samym momencie zjawiła się kelnerka i wszelkie pytania, które narodziły się w jej głowie po wypowiedzi chłopaka, musiały najwyraźniej zaczekać.
    Póki co zajęła się kartą. Prawdę mówiąc nie miała bladego pojęcia, co powinna dla siebie zamówić, ale na szczęście lody z pierwszej strony wydały jej się wystarczająco zachęcające.
    - Miętowo śmietankowe - zadecydowała, podając kartę dziewczynie tu pracującej. - I szklankę wody.
    Kiedy ta oddaliła się, by zrealizować ich zamówienie, znów spojrzała na Russella.
    - Nie musisz za mnie płacić, wystarczy, że mi pomogłeś - zapewniła uprzejmie, z uśmiechem cisnącym się jej na usta. Z jakiegoś powodu wiedziała, że nie powinna zgodzić się na taką propozycję. Choć wielu rzeczy musiała uczyć się na nowo, to niektóre z nich przychodziły całkowicie samoistnie. Zupełnie tak, jak gdyby przebłyski jej dawnej świadomości wychodziły na światło dzienne.
    - Wcześniej... - zaczęła, nieśmiało wracając do poprzedniego tematu - wspominałeś o szpitalu. Zauważyłam, że ludzie rzadko poruszają takie sprawy, prawda? Ciekawe dlaczego... - zastanawiała się naiwnie, niczym pięcioletnie dziecko, które dopiero poznaje świat.

    OdpowiedzUsuń
  38. Zastanawiające. Tylko to przemknęło teraz pod jej czupryną, ale wbrew pozorom wcale nie poczuła się źle ze świadomością, że nie wiedziała, co powinna teraz powiedzieć.
    Kiedy jej wzrok zatrzymał się na zapalniczce, którą przed momentem Russell rzucił na stół, zrozumiała aluzję i ostrożnie przesunęła ją w jego stronę, jak gdyby zapewniała, że wcale nie ma nic przeciwko temu, by palił w jej towarzystwie. Matt ciągle to robił, zdążyła przywyknąć. Nie miała wyrobionego zdania na ten temat, ale o tym innym razem.
    - Wiesz... - zaczęła, szukając w głowie odpowiednich słów - mam w pokoju masę książek. Biblię też, ale właśnie ona jest dla mnie najmniej zrozumiała - przyznała bez jakichkolwiek ogródek. Zabawne, nigdy wcześniej nie pomyślałaby, że kiedykolwiek zdobędzie się jeszcze na tak poważną rozmowę. Wszyscy inni traktowali ją z lekkim przymrużeniem oka. Wariatka Annie. Cóż, może rzeczywiście mieli rację?
    - Wiesz co? Kiedy pierwszy raz odwiedziła mnie ciotka... a przynajmniej pierwszy, który zapamiętałam, ciągle powtarzała: "O Boże, Annie! Annie, to cud. Cud, dzięki Bogu. Pomyślałam sobie wtedy: jejku. Ten cud to... naprawdę okropna rzecz. Nie miałam pojęcia o czym mówi. I chyba nadal nie wiem, co dokładnie miała na myśli, ale właśnie wtedy zaczęłam czytać. To bardzo skomplikowane. Myślę, że ludzie mają mylne pojęcie o Bogu. Jeśli istnieje, to jak może pozwalać na to wszystko? Jak może nienawidzić tych, których podobno stworzył? Jak może karać, skoro sam dał nam wolną wolę? - wyrzucała z siebie słowa z niewiarygodną szybkością. Miała świadomość, że mówi chaotycznie, ale jakaś cząstka jej podświadomości kazała jej korzystać z okazji, póki ktoś zechciał jej słuchać.
    W końcu westchnęła i oparła lewy policzek na swojej dłoni.
    - Masz szczęście - mruknęła z niesamowitą pewnością w głosie. - Mój brat mnie nienawidzi. Jestem kompletnie zbędna. Musiał zmienić niektóre swoje plany... no i musi wytrzymywać ze mną w jednym domu.

    OdpowiedzUsuń
  39. Destiny Salvage4 lipca 2012 23:50

    Destiny patrzyła na niego smutnym wzrokiem, słuchając go z uwagą, choć jej myśli odbiegały. Do Nathaniela, oczywiście. I słuchając opowieści Russella... Tego się właśnie bała. To dlatego wolałaby całkowicie odciąć się od chłopaka, którego chyba kochała, niż trwać w czymś takim. Na samą myśl o tym wszystkim, łzy naszły jej do oczu. Zamrugała energicznie powiekami i szybko przetarła je ręką. Nie chciała płakać. Wystarczająco się ostatnio napłakała.
    - Tego właśnie się boję, Russell... Życia w otwartym związku. A tylko to wchodzi w grę, jeśli chciałabym być z Nate'm - mruknęła, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że poniekąd zdradziła tożsamość chłopaka. - Ale wiem, że bym tego nie zniosła, prędzej bym umarła, niż pozwoliła, by jakieś inne dziewczyny... - głos jej się załamał. Podciągnęła nogi pod brodę i oplotła je swoimi drobnymi ramionkami. - I nie wiem, co mam robić, jestem w Palm Springs przez niego i dla niego... Prawie nikogo tu nie znam, wszyscy dokoła to jego przyjaciele... - nie kontrolowała już siebie, łzy płynęły jej po policzkach. Przysunęła się i przytuliła do Russella. - To wszystko jest do bani. Ale nie mów tak o tym, Russell. Nie można tkwić w czymś, w czym nam źle!

    OdpowiedzUsuń
  40. Destiny Salvage7 lipca 2012 20:07

    Na jego słowa, Destiny nawet uśmiechnęła się przez łzy, które wypełniały jej zielone, śliczne oczęta i płynęły po delikatnych, gładkich policzkach. Jednak czy wierzyła, że będzie dobrze? Nie wiedziała. W tym momencie jej myśli wypełniał tylko Nathan, czy tego chciała, czy nie.
    - Tak, o niego chodzi... Ale to nie do końca tak jest. Bo, prawdę mówiąc, to ja wykorzystałam jego - powiedziała cichutko. Spuściła wzrok, było jej wstyd z tego powodu. I choć nadal uważała, że Nathaniel sobie na to zasłużył, to trudno jej było żyć z myślą, że zniżyła się do jego poziomu. - Jak wiesz, jestem z Francji. Mieszkałam w Calais. I tam poznałam Nate'a. Był na wakacjach. Zabawiał się z moimi przyjaciółkami i wiadomo, jak skończyły. I to one namówiły mnie, żebym się nim zabawiła. Więc to zrobiłam. Tylko że... To było prawdziwe. Naprawdę. Zarówno z mojej, jak i jego strony. Jestem tego pewna. Ale rzuciłam go, taka była umowa... I zraniłam go. Powiedział, że pierwszy raz w życiu to jego ktoś tak potraktował - głos jej się załamał. Wtuliła się w Russella mocniej, jakby o miało uśmierzyć jej ból. - Później postawiłam się przyjaciółkom, bo zrozumiałam, że źle zrobiłam. One zmieniły moje życie w Calais w piekło. Więc gdy rodzice powiedzieli, że przeprowadzają się tutaj... Przyjechałam z nimi. Nie chciałam tam zostać, poza tym miałam nadzieję, że Nate... Na początku był wściekły. Za to co mu zrobiłam. A potem... Powiedział, że nie zrezygnuje z innych dziewczyn - łzy płynęły jej po policzkach, ale wytarła je szybko i spojrzała na Russella smutnym wzrokiem. Pogłaskała go po policzku i uśmiechnęła się smutno. Jednak, gdy usłyszała, co powiedział, mina trochę jej zrzędła.
    - Josh to twój brat...? - spytała cichutko. - To niedobrze... Bardzo niedobrze. Już nawet nie chodzi o to, że to nieodpowiednie. Mi to osobiście nie przeszkadza... Ale mielibyście kłopoty przez całe życie! Ludzie są okrutni...

    OdpowiedzUsuń
  41. Mógł zapomnieć i na starcie sobie odpuścić. Tego jednego nie wyciągnąłby z niej nawet gdyby przystawił jej nóż do gardła albo kleknął przed nią na środku chodnika i odegrał scenę zrozpaczonego, odrzuconego faceta, robiąc z nich obojga pośmiewisko. Kwestia Ros.. To nie była jego sprawa. Skoro jej przyrodni brat o niczym nie wiedział to dlaczego on miałby wiedzieć? No dlaczego? Nie było szans na to, że się dowie. Nie od niej, a nikt inny mu przecież nie powie.
    - Nie, oddam ją sekcie, która prowadzi badania nad wpływem komórek rakotwórczych na młode szczeniaki. Słyszałam, że szczególnie lubują się w samicach, wezmę za nią niezła sumkę - zaszydziła z pełną ironią. Nawet nie próbowała ukrywać tego, że jest zła na Collinsa za wszystkie dzisiejsze akcje. Gdyby nie on nie miałaby tego cholernego psa na głowie. Że też musiał siedzieć w tej przeklętej klinice gdy przyszła! Do tej pory nie miała styczności z Russellem. Jasne, słyszała o nim w szkole, nie raz mijała na korytarzu czy była na tej samej imprezie, ale nigdy ze sobą nie gadali dłużej niż trzy minuty. I nigdy nie czuła potrzeby poszerzania tej znajomości. Teraz przynajmniej wiedziała dlaczego. Był nachalnym dupkiem, który jak raz się przyczepił, tak nie zamierzał dać jej spokoju. Ona też umiała być upierdliwa, ale nie lubiła, gdy ktoś czepiał się jej na siłę. A przecież nic mu nie zrobiła. Uderzyła go i zabrała psa, bo pozwolił sobie jednym słowem na za wiele. To nie była jej wina tylko jego!

    OdpowiedzUsuń
  42. [Siemka ;) Musze stwierdzić że jeśli Russell tak bardzo będzie chciał JD to przed nim wielkie wyzwanie xP Roth prędzej wyśmieje kogoś niż pozwoli komuś obcemu zbliżyć się do siebie.
    Jednak cieszę się że Dante się podoba ;) pomysłu na wątek szczerze nie mam za bardzo, ledwo dziś już ogarniam co się dzieje w okół mnie xD]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Chyba jak każdy z tego co tutaj widzę xD Ja korzystam póki mam w miarę przyzwoity dostęp do internetu, bo jak już wyjadę to będzie to raczej chwilowe przysiadywanie na blogu.]

    Ona zabawna? Mogłaby go w tej chwili wyśmiać, bo nikt nigdy z pewnością nie mógł powiedzieć, żeby ona była zabawna. Ironiczna, cyniczna, czasem nawet bezwzględna i chamska w słowach, ale zabawna? Nie, to nie było do niej podobne. Tamta uwaga zresztą nie miała na celu rozbawienie go, ale pokazanie, że jego towarzystwo ani trochę jej nie odpowiada. Raczej nie poskutkowało skoro nadal szedł obok niej. Był tak upierdliwy, że Roslynn poważnie zastanawiała się czy iść do domu. Kto go wie czy potem nie będzie tam sterczał i czekał aż wyjdzie albo nie będzie jej nachodził lub (co byłoby całkowicie nieznośne) nie wpakuje się za nią do mieszkania? Nie, tego już na pewno by nie zniosła. Mógł sobie iść koło niej, gadać, wkurwiać ją, śpiew.... Zacisnęła mocniej wargi i niechcący przycisnęła szczeniaka mocniej do swojego ciała, przez co zapiszczał. Poluzowała chwyt, ale nie skomentowała 'piosenki' Russa. Była tancerką i takie bezduszne niszczenie muzyki było dla niej prawie tak samo złe jak morderstwo, ale postanowiła, że się nie odezwie. Ani na zaczepkę w postaci 'Ros/Rose', ani na jego podłe uśmieszki. Chociaż to bolało to nie mogła się na niego wydzierać non stop. Uderzenie też nie wchodziło w grę, bo był ten cholerny pies.
    - Gdybym była głucha pewnie pokiwałabym głową z uznaniem, ale na szczęście nie jestem - rzuciła, gdy już skończył ten swój popis wokalny, a raczej sprawił, że jego wartość w jej oczach spadła poniżej zera. Ale jakie to miało dla niego znaczenie? A dla niej? Żadne. Nie zamierzała się z nim przyjaźnić, a już tym bardziej otwierać się. Nigdy nie dotrze do jej tajemnic i tym się różnili. Ona mogła spytać pierwszej lepszej osoby i dowie się o Collinsie wszystkiego, a on.. Będzie błądził po omacku.

    [Właśnie kazano mi przekazać: Alexowa bardzooo przeprasza, ale od jutra zabiera się już za odpisywanie. Nie miała ostatnio czasu. ; )]

    OdpowiedzUsuń
  44. Schowala sie za parawanem, dochodzac do niego krokiem przesyconym jej kokieteryjnoscia- jezeli jej chude nogi byly chociaz troche seksowne. Przebrala sie w koronkowy gorset i fikusnie wyciete majtki, po czym pojawila sie przed nim.
    -Fajne, nie?- zasmiala sie cicho, obrociwszy wczesniej kilka razy- Ale to niewygodne, wiesz? Musialabym kogos baaardzo mocno kochac by to dla niego nosic czesciej niz raz do roku- westchnela cichutko. Anwen stanowczo lepiej czula sie w sportowych stanikach i bawelnianych majtkach, ktore przynajmniej nie kosztowaly niesamowitych pieniedzy a i nie czula sie w nich jak pospolita puszczalska.
    -Ciesz oko, bo mam zamiar znow przebrac sie w moja duzo za duza pizame i dokonczyc lody stojace na biurku.
    Kiedy juz zniknela znow za parawanem, zwiazala wlosy w wysokiego koka.
    -Russ? A jakbym byla gruba, to nadal byc sie ze mna przyjaznil?- spytala, patrzac w lustro na swoj szczuply brzuch i nieco wystajace zebra.

    [Australia to jak taka Anglia+ USA. Duzo kiczu, fastfoodow i ludzi skrajnych jezeli idzie o wszystko- doslownie. Jezeli pracujesz tu to masz dobre zycie. Ja jeszcze nie musze placic czynszu bo mieszkam u prababci a zarabiam na tydzien calkiem sporo... Ale utrzymanie tu nie jest takie tanie, ale zycie i tak duzo latwiejsze jak w Polsce- mniej stresow itd. ]
    Anwen

    OdpowiedzUsuń
  45. [dobrze jest ; D]

    Na lekcje nie poszedł, bo mu sie nie chciało. Za to dogadał się z nauczycielem, dostał klucz do sali muzycznej. W pierwszej chwili miał sięgnąć po gitarę, ale jednak gdy dostrzegł perkusję nie mógł przejść obojętnie. Już po chwili zaczął grać, mając gdzieś czy komuś to będzie przeszkadzało czy nie. Muzyka zawsze go uspokajała mimo iż nigdy nie grał niczego spokojnego.
    Zakończył gdzieś usłyszaną nutę i podniósł wzrok akurat by zobaczyć chłopaka który nie wiedział nawet kiedy tu wszedł. Obracał w palcach jedną pałeczkę, drugą położył obok stołka na którym siedział.
    Zlustrował go nieprzyjemnie obojętnym spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  46. Nie wiedział czemu ale posłuchał go. Po chwili jednak wstał upuszczając przedmiot który przed chwilą obracał w palcach.
    - Nie przeszkodziłeś - rzucił niedbale. Przeszedł przez salę i sięgnął po gitarę elektryczną. Jak on się cieszył że jest tu taki sprzęt.
    Zagrał kilka znanych sobie nut. Po czym odłożył instrument.
    Obejrzał się na nieznajomego gdy ten podszedł i podał mu kartkę. Spojrzał na nią, zgiął kartkę na pół i schował, zaraz skupiając spojrzenie na chłopaku.- Może będzie, może nie - mruknął. Widząc jak ten mrugnął do niego, zareagował bardziej odruchowo i uśmiechnął się jakby nieco łobuzersko. Zgarnął plecak z podłogi, no i wyszedł po prostu z pomieszczenia.

    OdpowiedzUsuń
  47. [Przyjdę się pożegnam, bo miło się pisało, ale zdecydowanie jest tu za cicho, żebym na dłuższą metę mogła pisać jako Lynn. Niemniej lubiłam Russa i jego charakterek. Będzie mi go brakować. ; )]

    OdpowiedzUsuń
  48. Destiny Salvage15 lipca 2012 01:06

    [No się właśnie tak zaczęłam zastanawiać... :D]

    Destiny wpatrywała się w niego z uwagą, słuchając go. Nie podobało jej się to, i to bardzo. Nie oceniała ich, oczywiście. Miłość to miłość. Sama była dość liberalna. Wiedziała jednak, że obaj byliby skreśleni przez społeczeństwo. Nie doszliby do niczego. Jeśli nie chcieli być pustelnikami, chyba nie mieli większej szansy.
    - Nie wszyscy są tak wyrozumiali, niestety - powiedziała cichutko, głaszcząc jego dłoń czule. Westchnęła ciężko, odwracając wzrok. Gdy słuchała jego kolejnych słów, znów zachciało jej się płakać.
    - Nie wiem, czy to się uda... To będzie trwało, a ja nie zniosę widoku jego z innymi... Nie wiem, co mam robić. Kocham go. Bardzo go kocham. I on naprawdę nie jest taki, jak tutaj wszystkim pokazuje... Nie wiem tylko, jak ponownie to z niego wydostać. Nic nie wiem - powiedziała bezradnie, z nutką desperacji w głosie. Spojrzała na Russella, łapiąc go za rękę i również się podniosła.
    - Pizzę. Lody na pusty żołądek to zły pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  49. - No to pewnie sobie poczekasz, bo tacy ludzie rzadko kiedy gubią się w mieście - mruknął, taka była prawda, a że on lubił niszczyć nadzieje innych to już inna sprawa. Słuchał go dalej, zastanawiał się czemu nie powiedział mu jeszcze by sie zamknął bo go nie interesuje co ten nawija. Jednak z jakiegoś powodu milczał.
    Zerknął na niego słysząc pytanie o imię.- Jonathan Dante....ale możesz mówić mi JD - rzucił niedbale. Każdy już zwracał się do niego JD więc przyzwyczaił się do tego już.- może będe stał...

    OdpowiedzUsuń
  50. [Roslynn
    Wątek był świetny i bęęędę za nim tęsknić, na sto procent, a akurat Twoja aktywność była znośna i nic do niej nie mam, bo wątek nawet się rozwinął. Uwierz na słowo.
    Może kiedyś wrócę, zobaczymy jak to wyjdzie, ale raczej niczego nie obiecuje. Maturalna klasa zrobi swoje.
    Na razie wybrałam: http://college-preparatory-school.blogspot.com/ Zobaczymy jak tu będzie. ; )
    Trzymaj się! ; *]

    OdpowiedzUsuń
  51. Destiny Salvage18 lipca 2012 01:49

    - Podoba mi się ten pomysł. - powiedziała, uśmiechając się, nawet jej zapłakane oczy rozweseliły się nieco. Spojrzała na ich ręce, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko do niego ciepło. Nie zabrała ręki, właściwie spodobał jej się ten gest. Był taki... niewinny. Bez żadnego podtekstu. Naprawdę poczuła się jak dziecko. - O, cudownie. Kocham pizzę. - powiedziała zadowolona, ruszając wraz z nim w tamtym kierunku. Zerkała na niego, posyłając mu uśmiechy i starając się już opanować. Po jakimś czasie przestała chlipać, przestała drżeć. Właściwie jedyną oznaką tego, że płakała, by lekko podpuchnięte i zaczerwienione oczy.
    - Mi to nie przeszkadza. - powiedziała szczerze. - Ale to wygląda naprawdę źle. Jesteście braćmi. Na dodatek, jesteś od niego tak uzależniony. To jest niezdrowe, nawet w typowej, damsko-męskiej relacji. Uzależnienie jest zawsze złe. A fakt, że jesteście spokrewnieni... Nie mielibyście życia, bo ludzie są okrutni. Możliwe, że trudno byłoby wam znaleźć jakąkolwiek pracę, przyjaciół, otoczenie, cokolwiek. Ludzie przekonują się do homoseksualistów, ale kazirodztwo... To zupełnie inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  52. [Chałupy <3 Jeździłam tam kilka lat zanim kupiliśmy nasz namiocik <3 Raz na kwatery, potem już do hotelu. Meridian, ten jedyny hotel w Chałupach, kojarzysz? :D No i dość często przejeżdżamy na rowerach tamtędy, kiedy jedziemy na wycieczkę do Władysławowa ;) Tak więc wiem, co to Chałupy :D
    "Chałupy welcome to,
    Bahama mama luz,
    Afryka dzika, dawno odkryta,
    Chałupy welcome to!" :D]


    - Dziękuję, poradzę sobie - rzuciła, pokazując mu język niczym pięciolatka. Oriane zgarnęła wszystkie potrzebne rzeczy, w tym sukienkę i bez uprzedzenia Russell'a odpowiednie buty. Jak już ma się później pokazać to od razu w pełnej krasie, a nie etapami.
    Nie potrzebowała wiele czasu, żeby się wyszykować, zresztą nigdy nie miała z tym problemów. Może na samym początku, przy pierwszych imprezach, kiedy tuszem "malowała się" nie tylko po rzęsach, a kreski trzeba było po piętnaście razy zmywać. Włosy nie chciały się układać, a lokówka czy wręcz przeciwnie prostownica buntowała się na każdym kroku. To nie było to samo, co teraz. Teraz brała prysznic i kilkanaście minut później była niemalże gotowa.
    Kiedy po tym czasie Collins ją zobaczył, nie mógł nie być zdziwiony. Wydawać by się mogło, że przed sobą ma zupełnie inną osobę - a na pewno nie kogoś, kto chyłkiem przemyka po szkolnych korytarzach, próbując się nie rzucać w oczy. Na pewno też nie była to zdeterminowana i waleczna dziewczyna z boiska do siatki ani młoda, odpowiedzialna matka. Przed nim pojawiła się Ori, czyli niewolnica. Niewolnica zabawy, jak to na nią wołali znajomi. Tej wersji dziewczyny nie widział do tej pory nikt z Palm Springs.
    - Zamknij buzię, bo ci mucha wleci - zaśmiała się i ze śmiechem podeszła bliżej.


    ["Chałupy welcome to,
    Sun of Jamaica blues
    Polish Barbados, i Galapagos
    Chałupy welcome to!" :D]

    OdpowiedzUsuń
  53. Moja niema ciotka pisze lepsze dialogi O_o

    OdpowiedzUsuń

Archiwum