Witam. Prezentuje pierwszy rozdział u Denisy. Mam nadzieje, że błędów dużo nie ma, ale za ich brak nie dam sobie głowy uciąć. Mam nadzieje, że będzie wam się podobać i że to nie będzie ciężka, nie do strawienia lektura. Pozdrawiam.
~~***~~
1.Dzień globalnie złych przypadków, cz. I
- Mamo? – Denisa zbiegła po stromych,
metalowych schodkach pod pokład. Nigdy nie pisała się na to, aby mieszkać ze
stukniętą matką, hipiską w obskurnej łodzi.
Cisza. Nikt jej nie odpowiedział. W powietrzu
unosił się zapach kadzideł, które rodzicielka miała w zwyczaju zapalać co rano.
Kilka brzęczących dzwoneczków zagrało, kiedy Denisa trąciła je przypadkiem
ramieniem. Koszmar. Ich łajba to koszmar.
- Mamo!? – rozejrzała się po pomieszczeniu i
odnalazła ją na podłodze w salonie, który był największym z ciasnych
pomieszczeń ich łodzi. Kobieta, jak zwykle miała na sobie jedną z fantazyjnych,
zwiewnych sukien, ozdobionych wzorami, wisior z symbolem pokoju oraz Bandamę
opasającą jej głowę. Siedziała po turecku z dłońmi uniesionymi w kurzę w geście
medytacji – Mamo! – Denisa całkowicie straciła cierpliwość i wydarła się na
cały dom.
- Kochanie, nie rozsiewaj po domu negatywnej
energii – powiedziała matka spokojnym głosem. Nawet nie raczyła otworzyć oczu.
- Mamo od godziny szukam mojej pracy domowej! –
wykrzyknęła Denisa z rozpacza.
- Jakiej pracy?
- Tej o wojnie secesyjnej, koniecznie na
dzisiaj! Jak jej nie oddam, nie zaliczę – zaczęła przetrząsać salon, ale
niczego nie znalazła.
- Usiądź i pomedytujmy razem. Jak się
wyciszysz z pewnością przypomnisz sobie gdzie ją zostawiłaś.
- Nie słuchasz mnie – Denisa załamała ręce –
Ja nie mam czasu, za piętnaście minut mam autobus.
Matka otworzyła oczy i podniosła się z ziemi.
- O to nie musisz się kłopotać kwiatuszku –
objęła ją od tyłu w pasie i pogłaskała po włosach, które Denisa związała w dwa,
francuskie warkocze – I dlaczego nosisz takie paskudne, workowe ubrania? Nie
wyglądasz zbyt dziewczęco…
- Ani harmonijnie, tak, tak – machnęła ręką –
Dlaczego mam się nie kłopotać? – spytała podejrzliwie
- Poprosiłam Harrego, żeby cię podwiózł.
- Co takiego? – Denisa wyrwała się z jej objęć
i spojrzała na matkę, jak rażona prądem – Harrego Jeffersona?!
- Brian zapomniał kluczy do restauracji.
Nocował tu dzisiaj.
- Nie dam o to, co razem robicie – westchnęła
Denisa, która bardziej przejęta była perspektywą przejażdżki z chłopakiem,
którego nie znosiła całym sercem niż ojczyma z którym jej szalona matka
spotykała się od siedmiu lat. Nie, żeby miała cos przeciw Brianowi. Był spoko
gostkiem, chociaż naiwnym i fajtłapowatym, ale całkiem też i serdecznym. Prowadził
w dzielnicy włoska restauracje w której Denisa miała szczęście zostać zatrudnioną.
Chociażby i z tego względu starała się mieć z nim dobre relacje.
- Zrozum. Dzisiaj ma przyjść jakiś krytyk
kulinarny i Brian koniecznie musi otworzyć lokal – pomachała jej brzęczącymi kluczykami
przed nosem.
- A co ma z tym wspólnego Harry? – zapytała Denisa
ze złością.
- Podwiezie cie do ojczyma, żebyś mogła mu je
przekazać – chwyciła córkę za rękę i rozwarła palce, kładąc klucze na środku
dłoni – Nie zgub, bardzo proszę.
- Ale mamo… dobrze wiesz, jak ja nie cierpię
tego gnoja! – warknęła, mając przemożną chęć, by rzucić kluczami o ścianę.
- To miły i dobry chłopiec, najwyższy czas się
pogodzić.
- Zrobił mi zdjęcie nagiej pupy! –
wykrzyknęła, wznosząc ręce do nieba.
- Tak, w przedszkolu.
- I powiesił ją w toalecie dla chłopców! Przez
cały rok nazywali mnie „Denisa, goła pupa”!
- Och kochanie – matka zbliżyła się do niej i
położyła jej ręce na ramionach – To było wieki temu, byliście dziećmi, a po za
tym pięcioletni chłopcy nie mają jeszcze pojęcia o „tych” sprawach.
- Co nie znaczy, że nie byłam upokorzona –
jęknęła Denisa, wiedząc, że i tak jest na straconej pozycji. Z matką nie dało
się dyskutować.
- Przykre doświadczenia są życiową lekcją,
która powala nam sprawdzić własną wytrzymałość – powiedziała matka
filozoficznie.
- Mamo…
- Ty i Harry jesteście sąsiadami, powinniście wreszcie
zakopać topory. On zgodził się cię podwieźć, więc nie uważasz, że już dawno
zapomniał o tym zdjęciu?
- Ja nie zapomniałam! – krzyknęła, kładąc
sobie rękę na szyi – Po za tym, jakimi sąsiadami? On mieszka w domku na plaży a
my w łajbie.
- To tylko jeden dzień. Robię to ze względu na
Briana, chcesz, żeby krytyk źle zrecenzował jego knajpę bo nie została nawet
otwarta?
Denisa biła się z myślami, kręcąc wargami na
wszystkie strony aż w końcu prychnęła ku uciesze matki.
- Dobra, ale na zgodę nie masz co liczyć i
gdzie jest to moje cholerne wypracowanie?
Nagle uśmiech zamarł na jej ustach.
- O boże!
- Co o boże? – zapytała matka
- Nie sprawdzałam w kociarni! – to mówiąc
wybiegła z salonu i popędziła do klitki, gdzie mieszkały wszystkie, cztery koty
jej matki. Wszystkie równie nieznośne i śmierdzące. Klitka była w
rzeczywistości kabiną dla człowieka, ale ponieważ im wystarczyły dwie inne, to
trzecia dostała się kotom, które robiły w środku niezły burdel.
Wystarczyło otworzyć drzwi, aby cofnąć się od
nieprzyjemnego zapachu. Denista zatkała nos i dala nura do środka. Było tam
istne gradowisko śmieci, potarganych włóczek i kocich domków wraz z kuwetami. W
jednej z nich leżało świeżo wydrukowane wypracowanie.
- Tylko nie to! – krzyknęła, załamując ręce.
- Co się stało? – matka nieśmiało zajrzała do
środka.
- Nie wiem, który to, ale jeden z twoich kocurów
potargał mi wypracowanie i wsadził do kuwety…
- Tak mi przykro. Wydrukujesz drugi raz, nie
powinnaś go zostawiać byle gdzie.
- Zostawiłam w kuchni na stole! – Denista spojrzała
na matkę z wyrzutem.
- I tu był błąd, koty często wędrują do
kuchni. Weź laptopa do szkoły i wydrukuj w sekretariacie.
Przez chwile dziewczyna patrzyła na matkę
wielkimi od złości oczami, po czym warknęła zwierzęco, jakby chciała kogoś rozszarpać
i wyminęła ją ze słowami:
- W tym domu nie da się żyć!
***
Harry siedział w swoim nowiutkim, lakierowanym
mercedesie, który oślepił Denise, kiedy wyjrzała na zewnątrz. Na jej widok
chłopak pomachał jej z pewną siebie minął i poklepał miejsce z tyłu.
- Chcę siedzieć z przodu – zaprotestowała,
poprawiając torbę na ramieniu, która strasznie jej ciążyła. Wolała nie
komentować faktu, że ten bogaty fircyk wozi się nową furą, chociaż sam
zainteresowany pewnie tego by sobie życzył.
- Nic z tego, kochaniutka. Przód już
zarezerwowany.
Prychnęła i przewracając oczami usiadła z
tyłu.
- Dla
jednego z twoich bezmózgich kolegów? – uśmiechnęła się z ironią
- O, już zapomniałam jak ty się uroczo
wyrażasz – zrobił słodką minę i pokręcił głową – Dla Andrei Paxton.
- Andrei? – cofnęła głowę do tyłu, udając, że
niedowierza – Tej opalonej blondyny, która zrobiła sobie trzy miesiące temu
wypełnianie biustu?
Silnik odpalił i ruszyli.
- Nie inaczej, ale nie martw się, kiedyż
pozwolę ci się przejechać z przodu.
- Nie kłopocz się, nie będzie tego „Kiedyś”.
Dzisiaj są wyjątkowe okoliczności, inaczej nigdy nie wsiadłabym do twojego
auta.
- A to czemu? – zaśmiał się
- Nie chcę zarazić się dupkiem.
- Ohoho! – wykrzyknął z rozbawieniem – Wciąż masz
do mnie żal za to zdjęcie?
A jednak nie zapomniał, pomyślała kwaśno.
- Nie.
- Więc złościsz się, bo nie lubisz Andrei? Z
wielu osób kpi nie tylko z ciebie.
- Też mi pociecha, laska wypchała sobie cycki!
– wykrzyknęła, jakby było to najcięższe oskarżenie świata.
- Nie czepiaj się, tobie by nie zaszkodziło.
Denisa odruchowo spojrzała w okolice swojego
biustu, a raczej dwóch, małych wzgórek wielkości piłeczek do tenisa, które
imitowały biust.
Zatkało ją totalnie, więc postanowiła się już
nie odzywać.
***
Andrea Paxton mieszkała w bogatej i ładnej
dzielnicy, gdzie właściciele wielkich domów mieli wiecznie zielone trawniki,
pomimo panującej suszy. Denisa z łokciem opartym na krawędzi auta, gapiła się
bezmyślnie, jak żywa lalka Barbie wyłania się z pięknego domu z trzema piętrami
i ogrodem. Cholera, Denisa zawsze chciała mieszkać w takim domu i mieć normalną
matkę i ojca. Ale kto powiedział, że życie jest fair? Musiała się zadowolić
szaloną matka i starą łodzią przycumowaną do brzegu. Acha, no i jeszcze te koty…
- Czyżby wydłużyły się jej nogi? – podniosła gwałtownie
głowę z ręki, patrząc na wyrastające z krótkich szorów kończyny Andrei.
- Co? – Harry obrócił się z niechęcią ku
Denisie. Wolał patrzeć na cudo, jakie zmierzało ku nim z wyniosłym wyrazem
twarzy.
- Powiedziałam to głośno? – Denisa ugryzła się
w usta i zanurzyła się w siedzeniu.
- Denisa? – Andrea wyciągnęła szyje i
uśmiechnęła się ze zdumieniem.
- Cześć.
- Wozisz dzieci do szkoły? – Blondyna słodkim głosikiem
zwróciła się do Harrego i nachyliła się nad autem, żeby tylko wyeksponować swój
wielki, opalony solarką biust.
Denisa włożyła sobie palec do ust i udała, że rzyga,
na co Andrea zareagowała cichym prychnięciem i szybciej wsiała do samochodu.
Harry włączył jakąś tandetną techniawkę, która
tylko miała podnieść poziom jego lansowania się. Denisa uśmiechnęła się
szeroko. Biały mercedes, długonoga blondynka w aucie? Faktycznie szpan. Tylko
ona, jakoś tam nie pasowała w tych swoich spranych ciuchach i w bejsbolówcę na głowie.
Zaśmiała się pod nosem. Andrea spojrzała na
nią krytycznie i z politowaniem.
- Takimi ciuchami nie wyrwiesz faceta –
skomentowała z wyższością.
- A z takimi jak twoje wyszłabym na kurwę –
uśmiechnęła się promiennie
- Jak chcesz mogę ci przyłożyć! – Andrea podciągnęła
się na siedzeniu i zaczęła startować do przeciwniczki.
- Hejże, dość! – Harry chwycił ją za szorty i
sprowadził do porządku – Nie chcę tutaj żadnej bijatyki.
- Uważaj na tipsy – poradziła jej szeptem
Denisa patrząc na wymachujące przed jej nosem grabie Andrei – Jeszcze, któryś
ci odleci.
- Są z żelu, bardzo trwałe – Blondynka zatryumfowała
na twarzy – Ale co ty możesz wiedzieć? Wyglądasz, jak chłopak i zachowujesz się,
jak chłopak… może jesteś trans… auć!
Andrea chwyciła się za nos i zaskowytała z
bólu. Drobna, ale całkiem silna pięść Denisy nie omieszkała jej przysadzić w
twarz. Teraz dziewczyna oddychała ciężko, gotowa oddać drugi raz nieprzyjemnej
Blondynie, która spadła na kierowcę.
Samochód Harrego zaczął tańczyć na drodze, stwarzając
realne zagrożenie na innych jadących, więc chłopak szybko wykręcił kierownicą i
zjechał na pobocze. Andrea darła się w niebogłosy, pewna, że zaraz wszyscy
zginął.
- Co z wami nie tak! – krzyknął, kiedy zgasił
silnik. Był wściekły i czerwony na twarzy.
- Co z nią nie tak! – Andrea podniosła się z
trudem. Jej jasne włosy sterczały teraz naelektryzowane prądem – To śmierdząca dzikuska.
Takie powinno się sterylizować, żeby nie miały dzieci!
Denisa nie odezwała się. Skrzyżowała ręce na
piersiach i wyciągnęła nogi przed siebie, kładąc je na oparciu siedzenia
Andrei.
- Wysiadaj! – krzyknął do niej Harry.
- Słucham? – spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Wysiadaj! – krzyknął głośniej.
- Ale ja… to ona…
- Nic mnie to. Wysiadaj, nie mam zamiaru cię
znosić.
- To ona nazwała mnie transem – krzyknęła z
oburzeniem, ale posłusznie wysiała z wozu. Byli w jakiejś obcej dzielnicy,
zapewne w drodze do knajpy jej ojczyma. Denisa nie orientowała się w tym
terenie.
- Dobrze ci tak smarkulo! – krzyknęła Andrea,
ale szybko umilkła kiedy zobaczyła pod nosem zwiniętą pięść Denisy.
- Wierz mi, mogę to zrobić drugi raz.
- Odpalaj ten cholerny silnik. To wariatka –
jęknęła Andrea. Po chwili auto odjechało z piskiem opon, a Denisa została sama
w obcym dla siebie miejscu z ciężką torbą, która mętnie leżała na ziemi.
Życie jest pięknie?
[Dojrzałam sporo literówek, które mi na przykład odrobinę przeszkadzały.
OdpowiedzUsuńCałość za to niezła i skończyłaś w takim momencie, że jestem ciekawa co będzie dalej.]